We wtorek Polski Związek Piłki Nożnej poinformował, że decyzją prezydenta Warszawy na poniedziałkowym finale Pucharu Polski pomiędzy Lechem Poznań a Rakowem Częstochowa nie będzie możliwe wnoszenie flag o wymiarach większych niż 2m x 1,5m. Oznacza to, że związek mógł dopuścić do wniesienia przez kibiców większych sektorówek, które byłyby elementami oprawy. W środę PZPN wysłał odwołanie do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Tego samego dnia prezes Cezary Kulesza rozmawiał m.in. z zastępcą prezydenta Warszawy. To wszystko nie przyniosło jednak skutku.
Kibice nie chcieli jednak rezygnować i w poniedziałek przywieźli ze sobą oprawy i flagi. To spowodowało, że tysiące fanów stały pod bramami Stadionu Narodowego, zamiast na trybunach. Sektory za bramką, gdzie mieli zasiadać kibice Lecha, były puste. A dodajmy, że w Warszawie spodziewano się około 20 tysięcy fanów z Poznania. Kiedy dowiedzieli się, że zgodnie z zarządzeniem zakazane elementy oprawy nie będą mogły zostać wniesione, w ramach protestu wielu z nich postanowiło zostać pod stadionem.
Ziścił się więc scenariusz, który jest dobrze znany nad Wisłą. Doszło do cyrku, a teraz zaczyna się szukanie winnych. Kibice obu zespołów przed finałem wiedzieli, na czym stoją. Już w piątek informowaliśmy, że odwołanie PZPN-u zostało oddalone i zakaz będzie obowiązywał. Mimo tego jedni i drudzy i tak postanowili zrobić po swojemu, czyli przywieźć flagi i elementy oprawy. Fani Rakowa ostatecznie jednak weszli na sektory bez flag, natomiast kibice Lecha postanowili zostać pod obiektem. Ale odpowiedzialnością obarczali organizatora i gospodarza imprezy, czyli odpowiednio PZPN i władze Warszawy.
Wkrótce po doniesieniach spod stadionu Rafał Trzaskowski zabrał głos na Twitterze. "Zakaz wnoszenia flag i banerów większych niż 2x1.5 m na mecz o Puchar Polski na Stadionie Narodowym to była decyzja Państwowej Straży Pożarnej. Takie samo zezwolenie wydane było w 2019 roku. Wyjaśnienia w gronie @pzpn_pl @KGPSP @MSWiA_GOV_PL" – napisał prezydent Warszawy.
Na odpowiedź straży nie trzeba było długo czekać. "Szanowny Panie Prezydencie, uprzejmie proszę nie wprowadzać opinii publicznej w błąd. Państwowa Straż Pożarna wydała pozytywną opinię dotyczącą bezpieczeństwa pożarowego meczu #LPORCZ, w której 'nie zaleca się wnoszenia flag i banerów większych niż 2x1,5m'. Uprzejmie przypominam, że decyzję o pozwoleniu na organizację imprezy masowej na @PGENarodowy wydaje Prezydent m. st. Warszawy. Natomiast bezpieczeństwo uczestników finału Pucharu Polski #LPORCZ zapewnia organizator" - napisał na Twitterze Karol Kierzkowski, rzecznik prasowy komendanta głównego Państwowej Straży Pożarnej.
A PZPN? Początkowo wskazywał, że decyzję podjęło miasto. - Przede wszystkim muszę powiedzieć, że decyzja o zakazie wnoszenia na stadion dużych flag trochę nas zaskoczyła. Finał Pucharu Polski to wielkie święto piłki w naszym kraju, a jego ważną częścią były co roku efektowne oprawy. Teraz na trybunach spotkają się kibice Lecha i Rakowa, czyli klubów, które nie są do siebie wrogo nastawione. Ale władze zdecydowały tak, a nie inaczej. To nie była decyzja PZPN - mówił Cezary Kulesza dla WP SportoweFakty.
Jednak we wpisie Cezarego Kuleszy z poniedziałku czytamy: "Stanowisko Komendy Miejskiej PSP o zakazie wnoszenia większych flag uderza w piękno sportu, jest niezrozumiałe i powoduje więcej szkód niż pożytku. Zmieniono zasady obowiązujące od lat. Jeżeli w przyszłości PSP nie zmieni swojego stanowiska, finał PP nie będzie organizowany w Warszawie".
Podsumowując: miasto obarcza odpowiedzialnością za decyzję straż pożarną. Ta odpowiada, że tę podjęły władze w oparciu o zalecenia straży. Z kolei PZPN zdaje się mieć żal i do jednych, i do drugich. Nie sposób jednak nie wspomnieć o samych kibicach. Decyzja może wydawać się kontrowersyjna i może kosztować Warszawę organizację kolejnych finałów, ale jednak została podjęta i obowiązywała w poniedziałek. Fani nic sobie z tego nie robili. Wbrew wszystkiemu przywieźli zakazane flagi. Fani Rakowa jednak ustąpili, natomiast kibice z Poznania, według policji, dobrowolnie odmówili wejścia na stadion. W takiej sytuacji ciężko oprzeć się wrażeniu, że sami są sobie winni.
Sam mecz zakończył się porażką Lecha Poznań 1:3. Tym samym Raków Częstochowa obronił zdobyty przed rokiem Puchar Polski.