Legia Warszawa sprowadziła swoich kibiców na ziemię. Koniec marzeń, koniec sezonu

Chociaż ostatnie tygodnie wlały trochę nadziei i optymizmu do serc kibiców Legii Warszawa, to po meczu w Częstochowie wróciła przygnębiająca rzeczywistość obecnego sezonu. Piłkarze Aleksandara Vukovicia przegrali z Rakowem 0:1 i nie zagrają w finale Pucharu Polski, co w praktyce oznacza dla nich koniec sezonu. Sezonu, który dla częstochowian dopiero się rozkręca i niesie szansę na odniesienie historycznego sukcesu.

- Chociaż przegraliśmy tylko 0:1, to nie możemy powiedzieć, że byliśmy blisko awans. Raków był zespołem zdecydowanie lepszym, mógł wygrać wyżej i zasłużenie awansował do finału. Nie czułem i nie widziałem odpowiedniej determinacji w naszym zespole. Chociaż przegrywaliśmy niemal od początku meczu, to nie zrobiliśmy nic, by odrobić straty - tak na antenie Polsatu Sport mecz z Rakowem Częstochowa opisał obrońca Legii Warszawa - Mateusz Wieteska.

Zobacz wideo Analizujemy rywali Polaków na MŚ. Na to musi być gotowy Czesław Michniewicz

Mistrzowie Polski przegrali 0:1 i odpadli z Pucharu Polski. Chociaż Wieteska powiedział też, że celem drużyny na rundę wiosenną było wygrywanie każdego meczu, to nie ma wątpliwości, że dla drużyny Aleksandara Vukovicia sezon już się skończył.

Legioniści niemal zapewnili sobie utrzymanie w ekstraklasie, ale nie mają już też szans na kolejne trofeum i awans do europejskich pucharów. Po optymistycznych tygodniach przyszło bolesne otrzeźwienie. W kompletnie innych nastrojach jest Raków, który wciąż może śnić o historycznym dublecie.

Gol po największych atutach Rakowa

Po ostatnim meczu z Legią trener Rakowa - Marek Papszun - nie mógł być zadowolony. I nie chodzi tylko o to, że 2,5 tygodnia temu wicelider ekstraklasy stracił u siebie punkty, remisując z mistrzami Polski 1:1. W tamtym meczu drużyna Papszuna długimi momentami nie była sobą. Raków przez wiele minut nie miał kontroli nad tym, co dzieje się na boisku, a w jego przypadku zdarza się bardzo rzadko.

W środę częstochowianie od pierwszej minuty chcieli pokazać, kto będzie dominował i nadał rytm grze. Piłkarze Rakowa zaczęli w swoim stylu: grali nie tylko ofensywnie, ale też bardzo agresywnie. Agresywnie, ale nie brutalnie. Zawodnicy Papszuna szybko dobiegali do rywali, atakowali ich pod ich bramką, nie dawali im czasu na spokojne rozgrywanie piłki. I to bardzo szybko przyniosło skutek.

Wysokie ustawienie piłkarzy Rakowa dało im rzut wolny, po którym gola strzelił Mateusz Wdowiak. Po złym podaniu Josue piłkę dla gospodarzy odzyskał środkowy obrońca - Zoran Arsenić - który w odbiorze znalazł się blisko pola karnego Legii. I to właśnie Chorwat wywalczył dla gospodarzy rzut wolny.

A od dawna wiadomo, że stałe fragmenty gry to wielkie zagrożenie dla rywali Rakowa. Nikt w ekstraklasie nie strzelił po nich więcej goli niż zespół Papszuna. Według danych Ekstrastats po rzutach wolnych i rożnych Raków zdobył 22 bramki. Następne w kolejności Wisła Płock i Stal Mielec po 16. 

I w środę drużyna Papszuna dołożyła kolejnego gola po stałym fragmencie. Z rzutu wolnego dośrodkował Ivi Lopez (12. asysta w sezonie!), a bramkę głową zdobył Mateusz Wdowiak, czyli jeden z najniższych zawodników na boisku. 

Vuković przekombinował

Raków od początku był zespołem świetnie poukładanym, który pokazywał, że wie, jak ma grać przeciwko Legii. O drużynie Vukovicia w ogóle nie można było tego powiedzieć. Legioniści byli chaotyczni, nerwowi i bardzo niedokładni. 

Trudno oprzeć się wrażeniu, że Vuković przekombinował z taktyką na mecz z Rakowem. Serb odszedł od ustawienia 4-2-3-1, które w ostatnich pięciu meczach dało jego drużynie aż 13 punktów w lidze. Jedyny raz Legia nie wygrała w Częstochowie, gdzie długimi momentami była od Rakowa zespołem lepszym.

W środę Vuković wrócił jednak do ustawienia z trójką środkowych obrońców, w którym jego zespół m.in. przegrał z Radomiakiem (0:3) i Wartą Poznań (0:1) czy zremisował z Bruk-Betem Termalicą Nieciecza (0:0). I to była decyzja zła.

O ile w obronie legioniści nie wyglądali najgorzej, o tyle w ataku nie wychodziło im nic. W Częstochowie zobaczyliśmy zespół, który rozczarowywał przez większość sezonu, a nie dobrze punktował w ostatnich tygodniach. To był bolesny powrót do tego, czym piłkarze zamęczali i irytowali swoich kibiców jesienią.

Lider zespołu - Josue - tym razem częściej pojawiał się pod własnym polem karnym niż pod bramką przeciwnika. Ustawienie Portugalczyka w roli cofniętego rozgrywającego odebrało Legii jej jedyny argument w ofensywie. W Częstochowie beznadziejni byli Kacper Skibicki czy grający bliżej bramki rywala Filip Mladenović. Ani oni, ani bezbarwny Maciej Rosołek nie byli w stanie zagrać choćby jednej dobrej piłki do Tomasa Pekharta. Ale i to słabiutkiego występu Czecha nie tłumaczy, bo on, kiedy już piłkę dostawał, nie umiał się przy niej utrzymać i najczęściej ją tracił.

Dość powiedzieć, że Legia oddała tylko cztery celne strzały w meczu. Trudno powiedzieć, by po którymkolwiek bramkarz Rakowa - Kacper Trelowski - odetchnął z ulgą. To kompromitująco mało, biorąc pod uwagę fakt, że mistrzowie Polski gonili wynik od 5. minuty.

Gdzie te wielkie talenty?

Taktyka i ustawienie na mecz to jedno, rażący brak jakości w Legii drugie. Vuković musiał kombinować ze składem, bo w Pucharze Polski przepisy zobowiązują do wystawienia dwóch młodzieżowców. Serb miał dodatkowo utrudnione zadanie, bo bramkarz - Cezary Miszta - który jedno miejsce by obsadził, jest kontuzjowany. 

O ile do Vukovicia można mieć pretensje, o tyle nie można też pominąć tego, że konieczność kombinacji drastycznie uwydatniła, jak słabi piłkarze grają dziś w Legii.

Od wielu miesięcy w Warszawie potężnie rozczarowuje Mladenović. Bartosz Slisz może i potrafi piłkę odebrać, ale atakujący z niego żaden. Skibicki w Legii jest chyba tylko dlatego, że ma raptem 20 lat. Trudno bowiem przypomnieć sobie jakikolwiek jego dobry występ w tym sezonie. Tak jest nie tylko w pierwszym zespole, ale też w rezerwach, w których często grywa.

Lepszy od niego jest Rosołek, ale on zbawcą Legii na pewno nie zostanie. Zawodnik, który jesienią grał jeszcze w pierwszoligowej Arce Gdynia, został ściągnięty z wypożyczenia i wiosną dobre zagrania przeplata fatalnymi. Chociaż w tym roku strzelił dwa gole, to wciąż nie prezentuje poziomu, który dawałby Legii nadzieję na lepsze jutro.

Właściciel i prezes klubu - Dariusz Mioduski - słusznie szczyci się imponującą akademią. Problem w tym, że same boiska i budynek wielkich talentów Legii nie dadzą. W Warszawie chcą szkolić jak Lech Poznań, który od lat sprzedaje piłkarzy za kilka-kilkanaście milionów euro. Na razie jednak przy Łazienkowskiej mają problem ze znalezieniem dwóch młodzieżowców, którzy nie odstawaliby poziomem od reszty zespołu.

Mecz w Częstochowie dobitnie to pokazał. W Legii, poza cofniętym Josue, nie było zawodnika, który choćby spróbował zaskoczyć przeciwnika indywidualną akcją. Zamiast nietuzinkowych podań czy odważnych rajdów widzieliśmy kopanie piłki wszerz boiska. Symboliczna była akcja z końcówki pierwszej połowy, kiedy legioniści przez ponad minutę grali wszerz i do tyłu, by stracić piłkę po niedokładnej, nieprzygotowanej wrzutce sfrustrowanego nieporadnością kolegów Wieteski.

Raków zdominował Legię

Raków był kompletnym przeciwieństwem Legii. On nie miał ani problemów z obsadą miejsc dla młodzieżowców, ani z własną grą. Papszun nie musiał kombinować ze składem. Wystarczyło, że posadził na ławce jednego z lepszych bramkarzy ekstraklasy - Vladana Kovacevicia - i postawił na 19-letniego Kacpra Trelowskiego, który w tym sezonie zdążył już pokazać się z dobrej strony.

Kiedy Legia się męczyła i nie potrafiła sklecić choćby jednego ataku, Raków (zwłaszcza po przerwie) imponował luzem i polotem w grze. Jak zwykle wszędobylski i kreatywny był Lopez, który w drugiej połowie strzelił nawet gola, ale ten nie został uznany z powodu pozycji spalonej. Przebojowością imponowali Ben Lederman i Fabio Sturgeon, grę mądrze ubezpieczał Giannis Papanikolaou, a po prawej stronie boiska Legię co chwilę straszyli Deian Sorescu i Wdowiak.

Gospodarze mogą mieć pretensje tylko do siebie, że nie wygrali z Legią wyżej. W drugiej połowie, a zwłaszcza w jej końcówce, Raków zdominował mistrzów Polski. Zdominował, choć to przecież warszawiacy potrzebowali gola, by doprowadzić do dogrywki i przedłużyć marzenia o awansie do finału Pucharu Polski.

Raków nie dawał jednak Legii żadnych szans, co zadowalało Papszuna, który niemal przy każdym ujęciu telewizyjnym bił swoim piłkarzom brawo. Co innego Vuković, którego mina wyraźnie wskazywała, że mecz w Częstochowie, przynajmniej w jego wyobrażeniu, miał wyglądać zupełnie inaczej.

Zupełnie inne są też nastroje w obu klubach. Raków wciąż zachwyca i właśnie wchodzi w decydujący moment sezonu. Zespół Papszuna jest w finale Pucharu Polski, a w lidze traci tylko punkt do lidera ze Szczecina. Nikt nie traktuje już Rakowa jako ciekawostki. To silny klub, który stoi przed historyczną szansą na ogromny sukces.

Legia? Ona cieszy się z tego, że nie musi się już martwić o spadek z ekstraklasy. Choć ostatnie tygodnie dały kibicom trochę nadziei, to mecz w Częstochowie na pewno sprowadził ich na ziemię. Legia wciąż jest w kryzysie i tylko mądre, dobre transfery sprawią, że drużyna wróci do walki o najwyższe cele. W tym składzie nie ma na to najmniejszych szans. 

Więcej o:
Copyright © Agora SA