Piłkarz Piasta jako jedyny pocieszał załamanego legionistę. Przebiegł pół boiska [WIDEO]

Artem Szabanow po meczu był załamany. To jego błędy zadecydowały o tym, że Legia odpadła z Piastem w ćwierćfinale Pucharu Polski (1:2). - Szkoda, ale takie rzeczy się w piłce zdarzają - żałował po meczu Czesław Michniewicz, ale też próbował usprawiedliwiać Szabanowa. A jeszcze na boisku próbował go pocieszać Gerard Badia.

Koniec meczu Legia - Piast. Czesław Michniewicz podaje Waldemarowi Fornalikowi rękę i ucieka do szatni. Na boisku są jeszcze piłkarze obu drużyn. W końcu schodzą, ale nie wszyscy, bo zostaje Artem Szabanow. Ukraiński stoper, który zimą trafił na Łazienkowską na półroczne wypożyczenie, jest załamany. Doskonale wie, że zawalił Legii ten mecz. Leży na plecach na trawie i trzyma się za głowę. Wokół niego nie ma żadnego legionisty, ale Szabanow nadal leży. I pewnie dalej by tak leżał, gdyby nie rezerwowy Piasta Gerard Badia (w środę przesiedział cały mecz na ławce), który zauważył go po drugiej stronie boiska i przebiegł kilkadziesiąt metrów tylko po to, by go podnieść i pocieszyć.

Zobacz wideo Kapustka znów puka do drzwi kadry. "Nie tylko Sousa będzie miał z niego pożytek"

Szabanow zamieszany był w utratę obu goli. A szczególnie w ten drugi, z 78. minuty, który zadecydował o awansie i kiedy w środku pola zagrał zbyt lekko do Mateusza Wieteski. Piłkę przechwycił wtedy rozpędzony i wypoczęty Tiago Alves (wszedł na boisko trzy minuty wcześniej). I nie dał się dogonić ani Wietesce, ani Szabanowowi, który też próbował naprawić swój błąd, a po chwili położył Cezarego Misztę i kopnął piłkę do pustej bramki.

Paulo Sousa na trybunach

- Co tutaj taka cisza? - pytał, trochę nie wiedzieć kogo, jeden z czterech kibiców Piasta, którzy w środę zasiedli na prawie pustym stadionie, w loży pod trybuną prasową. Ale chwilę wcześniej przy Łazienkowskiej wcale nie było tak cicho, bo wniebogłosy darł się Miszta. - Wracaj, wracaj! - krzyczał w 8. minucie do Szabanowa. I Szabanow wrócił, ale wybił piłkę tak, że ta po chwili trafiła do Jakuba Świerczoka. A jak piłka trafia do Świerczoka, to on zwykle wie, co z nią zrobić. Tym razem również wiedział, i to mimo że w polu karnym, kiedy pokonywał Misztę, przyglądało mu się aż dziewięciu piłkarzy Legii.

Przyglądał się też Paulo Sousa, który w środę pojawił się przy Łazienkowskiej. Dla nowego selekcjonera reprezentacji Polski był to już drugi mecz Pucharu Polski, który zobaczył z trybun. Po tym wtorkowym w Poznaniu, gdzie Lech przegrał z Rakowem 0:2. - Wiedziałem, że Sousa będzie na Legii, ale na boisku w ogóle o tym nie myślałem - powiedział Świerczok po udanym dla siebie meczu. Zresztą nie tylko dla siebie, ale też dla całego Piasta, który w środę został ostatnim półfinalistą Pucharu Polski (po Arce, Rakowie i Cracovii). Znowu nie dał się pokonać przy Łazienkowskiej, gdzie nie przegrał pięciu poprzednich spotkań. Od 15 grudnia 2018 roku i porażki z Legią 0:2.

Dwie okazje, dwa gole dla Piasta

Fornalik był już wtedy trenerem Piasta. Tamto spotkanie powinni pamiętać Frantisek Plach, Martin Konczkowski, Jakub Czerwiński, Tomasz Jodłowiec i Patryk Sokołowski, a z Legii - Artur Jędrzejczyk. Wszyscy zagrali także w środę. - Dziś najważniejszy jest dla mnie awans do półfinału. Byliśmy bardzo skuteczni, bo mieliśmy dwie sytuacje i zdobyliśmy dwie bramki. Z drugiej strony poprzez dobrą organizację gry w defensywie doprowadziliśmy do tego, że Legia sama nie stworzyła sobie zbyt wielu okazji - powiedział po środowym meczu trener Piasta, gratulując przy okazji swojej drużynie konsekwencji, ambicji, no i przede wszystkim skuteczności.

Nieskuteczna za to była Legia, bo jednak miała kilka dobrych okazji. Szczególnie po przerwie. A nawet w ostatniej akcji meczu, kiedy mogła doprowadzić do wyrównania. Wydawało się co prawda, że Walerian Gwilia był wtedy na spalonym, ale nawet jeśli by tego spalonego nie było, to i tak z kilku metrów nie trafił w bramkę. - Rozpoczęliśmy ten mecz bardzo ospale. Po przerwie graliśmy trochę szybciej, składniej. Efektem tego był wyrównujący gol [w 67. minucie trafił Rafael Lopes], po którym wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą i w najgorszym wypadku czeka nas dogrywka - mówił Michniewicz.

Michniewicz nie chciał krytykować Szabanowa

A kiedy trener Legii został zapytany o to, czy przy wyniku 1:1 jego zespół nie za bardzo zaryzykował, odparł: - Nie nazwałbym tego ryzykiem. Czuliśmy, że możemy strzelić drugiego gola i nawet nie będziemy czekać na dogrywkę. Atakowaliśmy dużą liczbą zawodników, a Piast długimi fragmentami nie wychodził z własnej połowy. Nie widziałem z ich strony żadnego zagrożenia. Zadecydował nasz jeden indywidualny błąd. No szkoda.

Michniewicz po meczu nie chciał za bardzo krytykować Szabanowa. Obwinił go tylko za drugą straconą bramkę. - On nie chciał w tej sytuacji wybijać piłki na oślep. Chciał podać do Wieteski, a my chcieliśmy dalej tworzyć akcje, budować grę. Przytrafił się błąd i trudno. Takie rzeczy niestety się w piłce zdarzają. Szkoda, że ta pomyłka była akurat przy takim wyniku [1:1]. Ale tak poza tym to Szabanow zagrał poprawnie. Tylko ten jeden błąd rzutuje na całokształt. Na obraz tego, co się wydarzyło i na to, że przegraliśmy to spotkanie i odpadliśmy z PP, który bardzo chcieliśmy wygrać - dodał Michniewicz. 

Legii w tym sezonie pozostała już tylko gra w ekstraklasie, ale na 11 kolejek przed końcem jest na dobrej drodze, by obronić mistrzostwo. Ma cztery punkty przewagi nad drugą Pogonią i pięć nad trzecim Rakowem. W niedzielę o 17.30 zagra na wyjeździe ze Śląskiem.

Więcej o:
Copyright © Agora SA