Miały być seryjne zwycięstwa, odrabianie strat w lidze i gonienie czołówki. Do tego Puchar Polski na osłodę i jako bilet wstępu do eliminacji europejskich pucharów. Ale wszystkie plany Lecha Poznań, aktualne jeszcze w styczniu, na początku marca można już wyrzucić do kosza. Sezon 2020/2021 będzie szóstym bez trofeum. Kolejorz odpadł z Pucharu Polski, a w odrobienie strat w lidze, patrząc na jego grę, nie sposób uwierzyć. Już bardziej prawdopodobne wydaje się zwolnienie Dariusza Żurawia, który nie opanował kryzysu i sam stworzył komfortowe warunki do zmiany trenera. Następca może mieć dużo czasu na przygotowanie zespołu do nowego sezonu: w tym o puchary będzie już bardzo trudno, a spadek z Ekstraklasy, mimo wszystko, Lechowi nie grozi. Marzenia na ten sezon runęły, więc można wylewać fundamenty pod kolejny.
- Gramy źle, słabo, Raków Częstochowa był od nas dużo lepszy pod względem taktycznym i piłkarskim. Od początku sezonu nie możemy złapać formy, wygląda to fatalnie - powiedział po meczu Tymoteusz Puchacz. - Gramy źle - powtarzał jeszcze kilkukrotnie kapitan Lecha Poznań na antenie "Polsatu Sport".
Trener Żuraw mówił w ostatnich tygodniach, że jego zespół potrzebuje jednego meczu, po którym jakoś już pójdzie. Meczu przełomowego, dającego impuls. Takim miał być już wywalczony w mrozie awans do ćwierćfinału Pucharu Polski po rzutach karnych z Radomiakiem Radom. Udało się wtedy odrobić straty - najpierw w dogrywce, później w serii jedenastek. Rywale - dosłownie - ryli pod Lechem, ale ten zrealizował cel i awansował. Potencjał na przełom był widoczny. Ale kilka dni po tym meczu przyszła porażka 0:1 z Wisłą Płock i teoria upadła.
Później Lech odniósł dwa ważne zwycięstwa w lidze: ze Śląskiem Wrocław - pierwsze od 6 grudnia, i z Wartą Poznań - wyszarpane w ostatnich sekundach. W dodatku w derbach Lechowi po raz pierwszy od 2 lat i 3 miesięcy udało się odwrócić wynik meczu. Przegrywał, ale dopiął swego. Znów wyglądało to na niezłe paliwo, by wreszcie się rozpędzić i ratować sezon. Ale kolejny raz nic z tego nie wyszło. Cztery dni później Lech przegrał z Rakowem Częstochowa, odpadł z Pucharu Polski, w lidze ma 14 punktów straty do pierwszej Legii Warszawa i 9 do trzeciego Rakowa. Do końca sezonu zostało tylko jedenaście kolejek. A jak mówił Puchacz - Lech gra fatalnie.
Ale ten przegrany ćwierćfinał Pucharu Polski rzeczywiście może okazać się momentem przełomowym. Nie dla zespołu, ale dla władz Lecha, które będą musiały zdecydować o przyszłości Dariusza Żurawia. Trzy lata temu, po odpadnięciu z Pucharu Polski w 1/16 finału, również z Rakowem, wówczas jeszcze pierwszoligowym, pracę stracił Ivan Djurdjević. Wyeliminowanie poprawił jeszcze porażką w lidze i jego szefom skończyła się cierpliwość. Teraz nastroje wokół klubu są równie fatalne. Rozczarowani kibice też chcą zwolnienia trenera, mają do prezesów i dyrektora sportowego Tomasza Rząsy długą listę zarzutów. Dariusz Żuraw zapewnił jednak, że nie rozważa dymisji, uznając ją - identycznie zresztą jak Djurdjević - za akt tchórzostwa. Pytanie co tym razem zrobi prezes Piotr Rutkowski, który już kilka tygodni temu, po porażce z Wisłą Płock, zdecydował się pójść pod prąd i trenera nie zmienił, a później tłumaczył, że nie może myśleć jak kibice i decydować się na najprostsze rozwiązania.
Prezes Lecha od dłuższego czasu podkreśla, że zmienił swoje podejście i już nie ulega emocjom. Jeszcze kilka lat temu zmieniał Djurdjevicia na Adama Nawałkę, jak przyznał - chodził od ściany do ściany - i zmieniał plany pod wpływem impulsu. Teraz pragnie stabilizacji, powtarza, że patrzy długofalowo. I już - raptem po dwóch latach - zaowocowało to awansem do Ligi Europy oraz rekordowym transferem Jakuba Modera. Pytanie, czy przy okazji prezes zaakceptuje, że jego klub znów zostawił walkę o tytuły innym zespołom, a swoim kibicom zapewnił niezwykle emocjonujące tygodnie, podczas których muszą trzymać kciuki, żeby Puchar Polski zdobyła Legia Warszawa lub Raków, bo wtedy czwarte miejsce w lidze, będące jeszcze w zasięgu Lecha, da awans do eliminacji europejskich pucharów. To podłe uczucie.
Dariusz Żuraw nie dał rady wyjść z kryzysu. Przegrał najważniejszy mecz w sezonie w sposób niepozostawiający żadnych złudzeń - był od Rakowa słabszy pod każdym względem. Jaki miał pomysł na ten mecz? Nie wiadomo, sam zresztą przyznał, że piłkarze nie zrealizowali jego założeń. Wyobrażam sobie za to, jak wyglądała odprawa Marka Papszuna. Mógł włączyć swoim piłkarzom poprzedni mecz z Lechem - zremisowany w Poznaniu 3:3 - i poprosić, by zagrali podobnie, tylko tym razem zachowali większą koncentrację i nie dali sobie wbić tylu bramek. Mógł jeszcze swoich zawodników pocieszyć, że dzisiejszy Lech nie atakuje już z taką werwą jak tamten. I rzeczywiście Raków zagrał niemal identycznie jak w listopadzie: znów atakował bardzo wysoko, znów narzucił sporą intensywność i wykorzystał błędy wprowadzonego na boisko Thomasa Rogne. W drugiej połowie biegał szybciej, sprawniej poruszał się z piłką, zachował więcej sił. Lech zaczął chwiać się już po pierwszym ciosie Andrzeja Niewulisa, a gdy Vladislavs Gutkovskis uderzył po raz drugi - było po meczu. Na gonienie Rakowa nie było ani sił, ani determinacji. To goście mogli zdobyć trzecią bramkę, ale Lecha uratował słupek. Papszun zrealizował plan z poprzedniego meczu w Poznaniu, a Lech i tak był bezradny. Nie miał przygotowanej odpowiedzi na pytania, które znał.
Upadła też teoria o przełomowym meczu. Już wcześniej widziałem w niej próbę wytłumaczenia kryzysu, którego faktycznych przyczyn sami trenerzy Lecha Poznań do końca nie znają. Na początku rundy wiosennej myślałem jeszcze, że Dariusz Żuraw musiał jakoś wytłumaczyć niemoc swojego zespołu dziennikarzom i kibicom, więc użył tego jako łatwej wymówki, nieco sprowadził problem do kwestii psychologicznej blokady, a po cichu pracował nad faktycznymi problemami z grą. Ale gdy kogoś z Bułgarskiej pytało się o te prawdziwe powody, znów słyszało się tę teorię. W Lechu rozkładali ręce i rzeczywiście wierzyli w przełom. Trenowali przecież tak samo, jak na początku sezonu, grać też chcieli w charakterystyczny ofensywny sposób. A że nie szło? Jeden porządny mecz miał wszystko naprawić.
Nie udało się. Ale nie było racjonalnych podstaw, by się udało. Kolejorzowi nie brakowało bowiem szczęścia, w ostatnich meczach nie marnował dziesiątek okazji i nie tracił przypadkowych bramek. Nie miał zablokowanych napastników. Aron Johannsson wykorzystywał okazje, które stworzyli mu koledzy. Wyniki były konsekwencją słabej gry całej drużyny. Piłkarzom Lecha znacznie bardziej niż ambicji i determinacji brakowało porządnego planu na mecz i pomysłów taktycznych, którymi choć trochę zaskoczyliby rywali. Pod tym względem zespół nie szedł do przodu: Radomiak i Wisła Płock już przed meczami wiedzieli o nim wszystko, Wartę udało się pokonać desperacką walką, Bartoszem Salamonem w ataku, a nie wybitnym planem na mecz.
- Próbujemy coś zmienić, ale nie wszystko wychodzi tak jak byśmy chcieli. Niestety, nie wszyscy piłkarze są w takiej formie, w jakiej byśmy sobie życzyli - mówił po meczu Dariusz Żuraw i znów nie brzmiał, jak trener, który zna przyczynę problemu i potrafi jej zaradzić.
W Pucharze Polski od kilku lat odbijają się wszystkie problemy Lecha Poznań: wywracanie się na ostatniej prostej - jak w finałach w 2015 i 2016 roku, zawodzenie w kluczowych momentach i nieradzenie sobie z łatką faworyta - jak w 2017 przeciwko Arce Gdynia, totalny marazm - jak w 2018 przy odpadnięciu z Rakowem, czy zwyczajny pech - jak porażka rok temu po karnych z Lechią Gdańsk, mimo wyraźnej przewagi w meczu. Teraz Lech jest słaby i w takiej formie nie może wygrywać z czołówką ekstraklasy, więc w słabym stylu i po wyraźnej porażce z Pucharu Polski odpadł. Wciąż te rozgrywki najwierniej opowiadają o bieżących bolączkach Lecha.