Rezerwy Legii odpadają z Pucharu Polski. Mistrz Polski okazał się za mocny

Jeden gol na początku meczu, drugi pod koniec. Ale mogło być więcej. Więcej mógł strzelić Piast Gliwice, który we wtorek uporał się z trzecioligowymi rezerwami Legii w 1/8 Pucharu Polski (2:0).

Przed poprzednią rundą rezerwy Legii chciały trafić na kogoś mocnego. Może nawet na Lecha, bo nazwa tego klubu przy Łazienkowskiej wypowiadana była chyba najczęściej. I może nawet większość była zawiedziona, kiedy w 1/16 PP wylosowano drugoligową Odrę Opole. Po meczu, wygranym 1:0 po pięknym podaniu Szymona Włodarczyka (syna byłego piłkarza Legii Piotra Włodarczyka) i bramce Patryka Konika, nikt już zawiedziony nie chodził. Oczekiwania też się zmieniły, bo w 1/8 nikt też już nie chciał mocnego rywala. Zaczęło się patrzenie wyżej, może nawet najwyżej, gdzie przecież rezerwy Legii już kiedyś dotarły. Dawno temu. W 1952 r., kiedy przegrały w finale PP z Polonią Warszawa (0:1).

Jerzy Brzęczek musi zwrócić uwagę na piłkarza Legii. "On przerasta naszą ligę"

Zobacz wideo

- Na pewno jakieś podteksty wtorkowego spotkania są, bo zawsze w nazwie rywala jest Legia. Dla tych młodych ludzi mecz z nami to okazja do promocji, do pokazania się nie tylko opinii publicznej, ale i danie sygnału ludziom w klubie, że warto na nich stawiać - powiedział Waldemar Fornalik, trener Piasta Gliwice, aktualnego mistrza Polski, który we wtorek wieczorem przyjechał na stadion w Ząbkach.

Nerwowe wertowanie przepisów

Piast miał za sobą dwie ligowe porażki z rzędu (0:3 z Lechem i 0:3 ze Śląskiem). Fornalik w porównaniu do poprzedniego spotkania zrobił we wtorek aż dziewięć zmian. - Mamy dwie wyrównane jedenastki - mówił przed meczem. Może trochę z tym przesadził, ale drugi skład wystarczył na trzecioligowe rezerwy Legii. Rezerwy, gdzie we wtorek zagrało trzech piłkarzy na co dzień trenujących z pierwszym zespołem: Maciej Rosołek, Cezary Miszta i Ivan Obradović.

Może zagraliby inni, ale przed meczem trwało nerwowe wertowanie przepisów i wymienianie pism z PZPN. W klubie nie byli do końca pewni czy Inaki Astiz, Dominik Nagy i Salvador Agra, którzy w poprzednich rundach PP grali (Astiz, Nagy) lub byli zgłoszeni do gry w pierwszym zespole (Agra), mogą teraz wystąpić w rezerwach. Nie wystąpił żaden z nich. Najbliżej był Agra, który jeszcze we wtorek rano był przewidziany do gry, ale ostatecznie jego miejsce na prawej stronie pomocy zajął Kamil Orlik.

Stres, który było widać

Młodzi legioniści zapewniali, że do spotkania z Piastem podejdą bez obaw. Ale obawy były. To znaczy: było po nich widać stres. Szczególnie na początku meczu, kiedy nie potrafili wyjść z piłką z własnej połowy. Gola stracili w 14. minucie. Trafił wtedy Gerard Badia, który wykorzystał błąd Ariela Mosóra (syna byłego piłkarza Legii Piotra Mosóra) i płaskim strzałem pokonał Misztę. Zaraz po przerwie mogło być 2:0 (Sebastian Milewski trafił w słupek), a w 64. minucie nawet powinno - Miszta obronił jednak rzut karny podyktowany za zagranie piłki ręką przez Orlika (strzelał Badia).

Piast mógł rozstrzygnąć sprawę awansu wcześniej, ale napisać, że drżał o wynik do końca, to jednak trochę za dużo. Bo zespół Fornalika cały czas kontrolował przebieg meczu, miał przewagę, tworzył kolejne okazje i w 84. minucie miał... kolejnego karnego. Tym razem po faulu Miszty na Patryku Tuszyńskim. Za drugim razem Badia już się nie pomylił - pokonał Misztę, a Piast zwyciężył 2:0. I to on, w pełni zasłużenie, gra dalej - awansował do ćwierćfinału PP.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.