To był mecz, na który wszyscy czekali! Takiej radości nie widzieliśmy dawno

Kibice Widzewa martwili się, że będzie to mecz do jednej bramki, a do przerwy był to mecz do żadnej bramki. Na szczęście po przerwie wszystko się zmieniło. Takiej radości, jak po golu na 2:2, nie widzieliśmy dawno - spostrzeżeniami po wygranej Legii z Widzewem (3:2) w 1/16 finału Pucharu Polski dzieli się Bartłomiej Kubiak ze Sport.pl.

Mecz, na który wszyscy czekali

Chyba każdy po trzydziestce, kto w latach 90. choć trochę interesował się piłką, pamięta mecze Legii z Widzewem. A pewnie większość także i młodszych kibiców kojarzy choćby spotkanie to z 1997 roku, kiedy Widzew przy Łazienkowskiej w ciągu pięciu ostatnich minut strzelił Legii trzy gole, wygrał 3:2, odbierając jej tym samym mistrzostwo Polski. To historia. Piękna, bogata, niekiedy budząca kontrowersje. Dziś obie drużyny dzielą już dwie klasy rozgrywkowe, nie rywalizowały ze sobą od sześciu lat. Mimo to środowy mecz w 1/16 Pucharu Polski wywoływał zainteresowanie nie mniejsze niż przed dwiema dekadami. 16 tys. biletów rozeszło się błyskawicznie, zawieszały się klubowe serwery, a na czarnym rynku - u koników - ceny najdroższych wejściówek (350 zł) sięgały nawet 1,5 tys. zł!

Nic zatem dziwnego, że w środę doping na stadionie Widzewa momentami był wręcz ogłuszający. Szkoda, że długo porywał tylko on. Sama gra już mniej, o wiele mniej, ale o tym może niżej.

Trener zadeklarował, że chce prowadzić naszą reprezentację!

Zobacz wideo

Wystarczyła minuta, by się we wszystkim połapać

- Ospałości nie będzie, to na pewno - przekonywał przed meczem, zakładając gorącą atmosferę na trybunach, Aleksandar Vuković. Atmosfera, faktycznie, od początku do końca była gorąca. Ale niestety długo było tak tylko na trybunach. Już 1. minuta spotkania, kiedy Radosław Cierzniak wybijał piłkę od bramki, dała nam do myślenia. A każda kolejna upewniała nas w tym, że Legia w tym meczu spieszyć bardzo się nie zamierza. No i się nie spieszyła. Przy pełnym zrozumieniu, może nawet aprobacie, ze strony trenera i całej ławki rezerwowych, która przed przerwą poderwała się tylko raz, by zachęcić piłkarzy do odważniejszej gry. Zresztą nie zrobił tego nawet Vuković, a Aleksandar Radunović - jego asystent - który w 14. minucie doskoczył do linii - chwilę po tym, jak Widzew miał rzut rożny - by nakrzyczeć piłkarzy Legii, którzy leniwie zabrali się za wyprowadzanie piłki.

Mecz nie do jednej bramki

- Oby tylko nie był to mecz do jednej bramki - martwili się kibice Widzewa. Niepotrzebnie. Szkoda tylko, że długo to był mecz do... żadnej bramki. W dużej mierze dzięki Legii, która w pierwszej połowie miała trzy dobre, a może nawet bardzo dobre okazje i wszystkie zmarnowała. Jedną z nich, chyba najlepszą, zepsuł Arvydas Novikovas, który w 29. minucie w sytuacji sam na sam z Wojciechem Pawłowskim nawet nie trafił w bramkę. I tu można się przenieść znowu w okolice ławki rezerwowych Legii, gdzie nawet ta sytuacja niespecjalnie kogoś ruszyła. A już na pewno nie Vukovicia. Trener Legii nawet nie wyjął rąk z kieszeni po niecelnym lobie Novikovasa. Okej, odwrócił się po chwili od bramki Widzewa, ale tylko lekko pokręcił głową. Zły nie był na pewno. To znaczy: na pewno nie było tego po nim widać.

Najpierw eksplodował trener

Vuković długo zachowywał spokój, ale to nie znaczy, że tak było przez cały mecz. Bo kiedy w 51. minucie na 2:0 trafił Paweł Wszołek, najpierw podskoczył, a po chwili pobiegł sprintem z zaciśniętymi pięściami w kierunku sektora gości, by ucieszyć się razem z kibicami Legii (w środę do Łodzi przyjechało ok. 900 fanów z Warszawy). A może podleciał nawet nie tyle, by się z nimi cieszyć, ile zwyczajnie nakręcić ich do jeszcze głośniejszego dopingu. Tak, jak w przerwie, nakręcił swoich piłkarzy do lepszej gry. Przynajmniej na to wskazywał początek drugiej połowy w wykonaniu Legii. Na całe szczęście dla widowiska z czasem nakręcił się także Widzew.

A potem trybuny

- Jak przetrwamy pierwszą połowę, będzie dobrze - to znowu zmartwienia kibiców Widzewa, których przed meczem spotkaliśmy pod stadionem. Ich zespół pierwszą połowę - dodajmy, że wyraźnie też dzięki Legii, która nie wykorzystała swoich okazji - przetrwał. Wydawało się, że po piorunującym początku drugiej - gole Legii w 49. i 51. minucie - już dalej nie przetrwa, polegnie. No i ostatecznie nie przetrwał, poległ ale to nie znaczy, że się poddał. To, co działo się na trybunach po golu dla Widzewa na 2:2 (samobójcze trafienie Artura Jędrzejczyka w 73. minucie), nawet trudno opisać słowami. Latające szalki, czapki, kubki pełne napojów spadające na kibiców cieszących się niżej. Takiej radości nie widzieliśmy dawno. Bo Widzew walczył, do końca. I choć ostatecznie przegrał z Legią 2:3 i odpadł z PP, żegnany był głośnym dopingiem i zasłużonymi brawami.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.