Prezes Lecha dla Sport.pl: "Na finał jadę bez obaw. I krawata. Jeśli zagramy nasz futbol, zwyciężymy"

Do trzech razy sztuka. Na to liczą piłkarze i kibice Lecha Poznań, który po raz trzeci z rzędu spróbuje zdobyć Puchar Polski. Tym razem na drodze Kolejorza stanie nie Legia Warszawa, a Arka Gdynia. - Jesteśmy faworytem, wiemy o tym. Ale zwycięstwo i tak będziemy musieli wyszarpać - mówi Sport.pl prezes Lecha Karol Klimczak.

Sebastian Staszewski: Zacznę przekornie. Kogo w finale Pucharu Polski obawia się Pan bardziej - piłkarzy Arki Gdynia czy kibiców Lecha Poznań?

Karol Klimczak: Jest we mnie wielki spokój. Kibice Lecha udowodnili już, że potrafią pięknie kibicować, są głośni, barwni, tworzą wspaniałą atmosferę. Spodziewam się, że właśnie te atuty zaprezentują podczas finału.

Po ubiegłorocznych wydarzeniach, gdy race rzucane z sektora poznańskiego spowodowały tymczasowe przerwanie meczu, ma Pan pewność, że kibice znów nie powtórzą racowiska? Najmniejsze przewinienie będzie potraktowane przez PZPN niezwykle surowo, bo poprzednia kara warunkowo została zawieszona.

- Nie jestem człowiekiem, który siedzi bezczynnie i liczy na to, że wszystko jakoś się ułoży. W ostatnim roku z kibicami współpracowało nam się dobrze. Zrobiliśmy kilka wspólnych akcji i przez ten czas nabraliśmy do siebie zaufania. Najwyższa Komisja Odwoławcza widziała efekty tych prac i w uzasadnieniu napisała, że pod tym względem możemy służyć za wzór.

Na sytuację na trybunach pozytywnie wpłynie fakt, że sympatycy Lecha i Arki od lat pałają do siebie uczuciem?

- Nie jest żadną tajemnicą, że kibice są zaprzyjaźnieni. A więc atmosfera będzie też rodzinna, spokojna, sympatyczna. I fajnie! W poprzednich finałach rywalizacja trwała nie tylko na murawie, ale i na trybunach. A teraz sympatycy obu zespołów będą mogli usiąść obok siebie, także w sektorach neutralnych.

Udało się w końcu załatwić sprawę przejazdu kibiców z Poznania do Warszawy pociągami specjalnymi? Bo w tym roku napotkaliście wyjątkowe trudności.

- Fakt, to było bardzo, bardzo trudne zadanie. Stowarzyszenie kibiców i ludzie z naszego klubu ciężko pracowali nad tym, aby zorganizować pociągi. Okazało się, że zabrakło składów. Widać przy tym, że transport kolejowy to też biznes. Sprzedający usługę chciał wykorzystać sytuację i zarobić więcej. Na spotkaniach organizacyjnych w PZPN policja wskazywała, żeby kibice przyjechali właśnie koleją. W każdym innym rozwiązaniu mogłyby powstawać olbrzymie korki, bo do stolicy przyjechałoby kilka tysięcy aut. Na szczęście udało się wszystko na tyle dobrze zorganizować, że nie powinno być problemów.

Wróćmy do futbolu. Po dwóch finałowych porażkach z Legią, ucieszył się Pan, że tym razem na PGE Narodowym zmierzycie się z Arką? Bo kurtuazją byłoby mówienie, że faworyta w tym spotkaniu nie ma.

- Jesteśmy faworytem, nie będę tego ukrywał. Ale mamy szacunek do rywala. Zwycięstwo będziemy musieli wycierpieć, wyszarpać, wybiegać. Co do tego nie mam wątpliwości.

Jednym z najpopularniejszych frazesów jest ten, że finał rządzi się swoimi prawami. Biorąc pod uwagę przebieg i wynik ostatniego meczu Lecha z Arką, wygraliście go 4:1, chyba tylko trzęsienie ziemi mogłoby zabrać wam Puchar.

- To niby truizm. ale to naprawdę jest finał Pucharu Polski. Jeden mecz, tylko 90 minut, wszystko jest możliwe. Dwa lata temu sądziłem, że pokonamy Legię, w lidze graliśmy przecież świetnie, a jednak przegraliśmy. Ważne więc, żebyśmy 2 maja zagrali swoje. Bo jeżeli zaprezentujemy się na naszym poziomie, to wygramy.

Wiem, że czytał Pan mój felieton o sprawie Dariusza Formelli, który nie może zagrać w finale Pucharu, bo zabroniliście mu tego w umowie wypożyczenia zawartej z Arką. Wiem też, że artykuł nie przypadł Panu do gustu.

- Nie to, że nie przypadł do gustu, ale nie zgadzam się z Pana argumentami. Sport profesjonalny na tym poziomie to nie jest zabawa dla chłopców z piaskownicy.

Nie mam wątpliwości, że prawo jest po stronie Kolejorza. Ale szkoda chłopaka, który awans do finału wywalczył na boisku, a sam mecz na PGE Narodowym zabierze mu biurokratyczna kalkulacja.

- To nie tak. Wiedzieliśmy, że Darek będzie miał trudności z grą w Lechu i dlatego wypożyczyliśmy go do Gdyni. To była ręka wyciągnięta w jego stronę, tym bardziej, że przecież to my wciąż płacimy Darkowi pensję. Natomiast tak umówiliśmy się z Arką, Darek o tym wiedział. Ja też na jego miejscu chciałbym zagrać w finale. Ale to zawodnik Kolejorza i nie chciałbym, aby nasz piłkarz, dobry piłkarz, 2 maja zrobił krzywdę Lechowi.

Pod nieobecność Formelli jest w Arce zawodnik, którego obawia się Pan szczególnie?

- Ostatnimi czasy obserwuję Arką, widziałem też rewanżowy mecz z Wigrami Suwałki. To typ drużyny, która stawia na zespołowość. Razem mogą zdziałać więcej, niż każdy zawodnik z osobna. To właśnie dzięki zespołowi awansowali do finału. Ale groźny jest na przykład Siemaszko.

PGE Narodowy to stacja na drodze do mistrzostwa?

- Od paru miesięcy powtarzam, że jesteśmy w takiej sytuacji, że gramy o wszystko. Potwierdziło to wyszarpane zwycięstwo w ligowym meczu z Koroną Kielce.

Dublet Lecha - uwierzyłby Pan w to przed sezonem?

- Pamięta pan na którym miejscu skończyliśmy ubiegły sezon? Na siódmym! Zdobycie dubletu w ogóle jest trudne i nie zdarza się często. Ale przyznaję, że dziś bardzo mocno w to wierzę.

Przed finałem założy Pan coś, co przyniesie Lechowi szczęście? Jakiś specjalny krawat czy spinki?

- W tym roku dokonam pewnej zmiany. Na dwóch poprzednich finałach miałem założony krawat. Teraz go nie zabieram. Poza tym do trzech razy sztuka.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.