Kto 40 lat temu zgasił światło w meczu Górnika z Romą?

Równo 40 lat temu po legendarnym losowaniu Górnik Zabrze pokonał słynną Romę i awansował do finału Pucharu Europy Zdobywców Pucharów. - Sędzia wyciągnął z kieszeni żeton. Z jednej strony był zielony, z drugiej czerwony. Wybrałem zielony - wspomina Stanisław Oślizło, kapitan jedenastki z Zabrza.

Po dwóch meczach półfinałowych Górnika z Romą wiosną 1970 roku konieczne było rozegranie trzeciego meczu we francuskim Strasburgu. Mimo dogrywki znów skończyło się remisem. O wyniku musiało rozstrzygnąć losowanie, dzięki któremu to Polacy trafili do finału europejskich rozgrywek.

Piotr Płatek: Co Pan zapamiętał z meczu w Strasburgu?

Stanisław Oślizło, kapitan legendarnej drużyny Górnika: Chyba najbardziej niedoróbki organizacyjne. To był przecież półfinał Pucharu, tymczasem pod względem organizacji klapa za klapą. Omal nie spóźniliśmy się na mecz, bo autokar w ogóle nie podjechał po nas pod hotel. Szczęśliwie polonusi z Francji i Niemiec, którzy przyjechali po autografy, zabrali nas swoimi samochodami. Ja wbiegłem na stadion 20 minut przed pierwszym gwizdkiem, w drodze z samochodu się przebierałem, Włosi już dawno się rozgrzewali.

Dlaczego autokar po was nie przyjechał?

- Potem okazało się, że Helenio Herrera, trener Romy, powiedział kierowcy, że ma po nas nie jechać, bo autokar jest do wyłącznej dyspozycji włoskiej ekipy i to na nich ma czekać na parkingu. A w rzeczywistości gospodarze przygotowali jeden autokar dla obu ekip.

Pamięta Pan światło, które gasło w czasie meczu?

- Trudno o tym zapomnieć. Jest nasza akcja, nagle wszystkie światła gasną i nie widzimy się na odległość centymetra! Stanęliśmy jak wryci. A trzeba wiedzieć, że wtedy akcję przeprowadzał Zyga Szołtysik, szykował się do dośrodkowania, a Lubański już pędził do centry. Z tego mogła być bramka. Pojawiały się potem przypuszczenia, że ten, który był odpowiedzialny za oświetlenie obiektu, miał układ z trenerem Romy.

"O wyniku rozstrzygnął rzut monetą" - czytamy dziś w archiwach. Jak wyglądał ten najbardziej emocjonujący moment rywalizacji z Romą?

- Po pierwsze, to wcale nie była moneta. Sędzia wyciągnął z kieszeni żeton. Z jednej strony był zielony, z drugiej czerwony. Do arbitra podszedłem ja oraz Fabio Capello reprezentujący Romę. Sędzia poobracał ten żeton, w końcu trzeba było decydować. Wskazałem, że wybieram kolor zielony, Capelli pozostała czerwień. Sędzia podrzucił żeton, ten zawirował jeszcze w powietrzu, wreszcie spadł na murawę. Pochyliliśmy się, zobaczyłem zielony kolor. Wygraliśmy! Wyskoczyłem w górę, a za chwilę wraz ze mną wszyscy koledzy.

Może warto było próbować szczęścia w "totku"?

- Raz wygrałem dziesięć złotych. Zresztą wtedy za dziesięć złotych kupiłem kuponów. Więc wyszedłem na zero. Więcej nie próbowałem...

Przypuszczał Pan, że tamten wyczyn Górnika nie zostanie pobity przez żaden inny polski klub?

- Trudno się było tego spodziewać. W każdym razie wszystkim życzę, by doczekali takich chwil. Już sama gra w pucharach europejskich to wielka sprawa dla piłkarzy. Obyśmy znów doczekali takich sukcesów.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.