Puchar Polski: Race poparzyły nastolatka, lekarze nie chcieli pomóc

Organizatorzy piłkarskiego meczu o Puchar Polski w Sosnowcu nie zgodzili się, by obecny na stadionie lekarz udzielił pomocy poparzonemu racami 12-latkowi. - Uznali, że służby medyczne są dla zawodników, a nie kibiców - twierdzi policja.

Na Stadionie Ludowym w Sosnowcu grali we wtorek piłkarze Zagłębia i Pogoni Szczecin. Stawką był awans do półfinału Pucharu Polski. Wiwatujący na trybunach kibice jak na komendę odpalili kilkadziesiąt rac, choć pirotechnika na stadionach jest zabroniona. W ogromnym tumulcie nikt nie usłyszał krzyku 12-letniego chłopca. Gorące kawałki jednej z rac trafiły go w oko. Chłopak przestał na nie widzieć.

- Zapytałem jednego z ochroniarzy, czy na stadionie jest lekarz. Ten kazał mi o to spytać stojących za bramą policjantów, więc wyszliśmy ze stadionu - mówi Łukasz Solarski, ojciec rannego chłopaka.

Policjanci drogą radiową połączyli się z centrum bezpieczeństwa na stadionie i poprosili o natychmiastowe przysłanie pod bramę obecnej na płycie stadionu załogi karetki pogotowia. Organizatorzy jednak odmówili.

- Jeden z ich przedstawicieli stwierdził, że medycy na stadionie są do dyspozycji sportowców - mówi komisarz Janusz Jończyk z Komendy Wojewódzkiej w Katowicach. Policjanci w radiowozie opatrzyli głowę 12-latka i wezwali kolejną karetkę. Ta przyjechała dopiero po ponad 20 minutach.

- Przez ten czas robiłem synowi okłady śniegiem i słuchałem przez policyjne radio rozmów o tym, że lekarz ze stadionu nie przyjdzie. Nie mogłem w to uwierzyć - mówi wzburzony Łukasz Solarski. Jego syn wprost ze Stadionu Ludowego trafił do kliniki okulistycznej w Katowicach, gdzie po oczyszczeniu oka został zwolniony do domu.

"Gazeta" ustaliła, że doktor Jacek Czechowski ze stadionowej załogi medycznej na własną rękę próbował pomóc rannemu 12-latkowi. Jednak kiedy doszedł do bramy, za którą chłopak siedział w radiowozie, okazało się, że została zamknięta przez ochronę. - Poprosiłem dyspozytora o przysłanie karetki transportowej, a organizator uznał, że moja pomoc nie jest już potrzebna. Wróciłem więc na płytę - mówił w środę doktor Czechowski.

Doktor Marek Jeremicz, dyrektor rejonowego pogotowia ratunkowego przyznaje, że z taką postawą organizatorów imprezy masowej spotyka się po raz pierwszy. - Jednak nasze załogi muszą bezwzględnie wykonywać ich polecenia - stwierdził dyrektor Jeremicz.

Władze Zagłębia Sosnowiec twierdzą, że brama stadionu musiała zostać zamknięta ze względów bezpieczeństwa, bo kibice obu drużyn za sobą nie przepadają. I odrzucają zarzut, by odmówiły udzielenia pomocy rannemu 12-latkowi. - Chłopak z ojcem opuścili miejsce organizowanej przez nas imprezy, więc załoga stadionowej karetki nie mogła im pomóc, bo sama musiałaby opuścić nasz obiekt - wyjaśniał Jerzy Lula, dyrektor Zagłębia Sosnowiec.

- Lekarza od rannego dziecka oddzielała tylko zamknięta brama. Nie wydaje się panu, że zdrowy rozsądek nakazywałby, żeby przynajmniej zobaczył, jakie są jego obrażenia - zapytaliśmy.

- Przepisy nie zezwalają, aby załoga karetki zabezpieczającej imprezę sportową opuszczała jej miejsce - przekonywał dyrektor Lula.

Policję nie przekonuje takie tłumaczenie. W środę wszczęto śledztwo w sprawie błędów popełnionych podczas organizacji meczu. - Wyjaśnimy, jakim cudem kibice wnieśli na stadion petardy, kto je odpalał oraz czy zabezpieczenie medyczne imprezy było prawidłowe - wylicza komisarz Jończyk. Policja analizuje też zapisy z monitoringu, bo po meczu doszło do bijatyk z udziałem pseudokibiców i sześciu z nich zostało zatrzymanych.

A Wisła dalej nie trafia, nawet z Kasperczakiem - na ławce ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA