Wszystkie sobotnie mecze I ligi zaplanowano na tę samą porę. I choć najciekawiej zapowiadał się mecz Wieczystej Kraków z GKS-em Tychy, to w pozostałych spotkaniach też można było oczekiwać emocji - tabela I ligi jest bardzo wypłaszczona i nawet zespoły, po których nikt się tego nie spodziewa, wciąż mogą marzyć o awansie.
Tyszanie są w tym sezonie jedną z najgorszych drużyn I ligi, więc - nawet na wyjeździe - wicelider nie powinien mieć większych problemów ze zdobyciem trzech punktów. Gino Lettieri szybko się jednak przekonał, że I liga potrafi zaskoczyć. W 26. minucie gospodarze wyprowadzili ładny atak, który udało się wykończyć Julianowi Keiblingerowi. I mieliśmy niespodziankę.
Wydawało się, że tyszanie utrzymają to prowadzenie do przerwy, ale w samej końcówce pierwszej połowy stracili dwie bramki. Najpierw bramkę "z niczego" zdobył Lisandro Semedo, który pokonał bramkarza po tym jak piłka odbiła się od jednego z zawodników GKS-u Tychy.
W 42. minucie było już 2:1 dla Wieczystej. Niesamowitym strzałem z rzutu wolnego popisał się Kamil Dankowski. Jego uderzenie z okolic 30. metra trafiło w samo okienko bramki Kacpra Kołotyło.
Druga połowa niemal od razu przyniosła bramkę na 2:2. W 48. minucie gola zdobył Mamin Sanyang, który chwilę wcześniej pojawił się na boisku - zagubiła się w tej sytuacji obrona Wieczystej. Goście niemal od razu mieli szansę odpowiedzieć - zza pola karnego uderzał Chuma, ale trafił w słupek.
Gospodarzy w pełni satysfakcjonował remis, a Wieczysta grała coraz bardziej nerwowo. GKS przed stratą gola kilkakrotnie ratował Kołotyło. W końcu jednak podopieczni Lettieriego strzelili wymarzoną bramkę na 3:2. W doliczonym czasie gry do siatki trafił Rafa Lopes, który "przedłużył" dość słabe uderzenie Carlitosa.
Na tym emocje się nie skończyły! W ostatniej minucie GKS Tychy dostał idealną szansę na doprowadzenie do remisu - rzut karny. Jedenastkę wykorzystał Kacper Wełniak, który tym samym zapewnił swojej drużynie punkt. Remis 3:3 oznacza, że Wieczysta utrzymuje pozycję wicelidera, ale jej przewaga nad pozostałymi drużynami ze strefy barażowej jest minimalna.
ŁKS Łódź ma w tym sezonie problem z utrzymaniem stabilnej formy, ale w dzisiejszym meczu ze Stalą Rzeszów nie dał żadnych szans gospodarzom. Koszmar Stali zaczął się w 28. minucie, gdy bramkę samobójczą zdobył Marcin Kaczor. W 32. minucie łodzianie prowadzili 2:0 po trafieniu Artura Craciuna. W 37. minucie było już 3:0 - gola zdobył Sebastian Ernst.
Tuż po przerwie rzeszowianie mogli stracić resztki nadziei. W 46. minucie gospodarze stracili drugą bramkę samobójczą w tym meczu - tym razem piłka niefortunnie odbiła się od Patryka Warczaka i wpadła do siatki. W 52. minucie gospodarze zdobyli bramkę honorową - dośrodkowanie Thilla wykorzystał Oliwier Sławiński. To był jedyny pozytywny akcent w wykonaniu Stali w tym meczu. ŁKS dzięki wysokiej wygranej zbliżył się do strefy barażowej - do szóstej Polonii Bytom traci obecnie tylko dwa punkty.
Od pierwszej minuty meczu Chrobry Głogów zdominował Polonię Warszawa i wydawało się, że kwestią czasu jest bramka dla gospodarzy. W 37. minucie poloniści znaleźli się w tragicznej sytuacji - czerwoną kartkę za zagranie ręką poza polem karnym dostał ich bramkarz, Adrian Sandach. Choć Chrobry oddał do przerwy aż 11 strzałów, to pierwsza połowa skończyła się bezbramkowym remisem.
Wydawało się, że w tym meczu padnie ostatecznie remis, co - biorąc pod uwagę przebieg spotkania - dla Polonii byłoby świetnym rezultatem, ale gospodarzom w końcu udało się przełamać obronę warszawskiej drużyny. W 87. minucie bramkę na 1:0 zdobył Robert Mandrysz, a dwie minuty później zespół gości został dobity przez Kacpra Nowakowskiego. Dzięki tej wygranej Chrobry awansował na 4. miejsce w tabeli.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!