Walka o awans do Ekstraklasy trwa, a Wisła Płock chce odegrać w niej jak największą rolę. Przed tą kolejką płocczanie tracili osiem punktów do drugiej w tabeli Bruk-Bet Termaliki Nieciecza. Jeśli zespół trenera Mariusza Misiury chce jeszcze marzyć o braku konieczności gry w barażach i bezpośrednim awansie do Ekstraklasy, na błędy nie ma miejsca. Poza tym nawet w przypadku niepowodzenia ataku na Top 2, utrzymanie trzeciej lokaty też jest ważne, jako że daje potencjalnie dwa mecze domowe w barażach.
Na drodze Wisły w 28. kolejce stanął ŁKS Łódź. Zespół, który jest blisko grania kompletnie o nic. Spaść nie spadną, bo przed tą serią gier mieli 14 pkt przewagi nad strefą spadkową. Jednak o wejście do strefy barażowej też łatwo nie będzie, gdyż do szóstej Wisły Kraków tracili już 11 "oczek". Porażka z drugą Wisłą mogła ich kompletnie odłączyć od prądu w tej batalii.
Jednak nadzieja łodzian na zwycięstwo w tym spotkaniu realnie żyła tylko 29 minut. Tyle czasu potrzebowali gospodarze, by aż trzykrotnie trafić do siatki. Choć w sumie to dwukrotnie, bo pierwszego gola ŁKS strzelił sobie sam. Zrobił to Levent Gulen, który w 11. minucie próbował zablokować strzał Ibana Salvadora, jednak w rzeczywistości jedynie pomógł piłce wpaść do bramki. Możliwe jeszcze, że ten gol zostanie zaliczony strzelającemu, choć trzeba poczekać na weryfikację.
Czy Salvadorovi zaliczą gola, tego nie wiemy, ale w 19. minucie asysta była już jego. Reprezentant Gwinei Równikowej sprytnie wycofał przed pole karne do Krystiana Pomorskiego, a ten płaskim strzałem podwyższył na 2:0. Nie minęło pół godziny gry, a Wisła prowadziła już 3:0. Znów Salvador był tutaj głównym kreatorem akcji, jako że to on dośrodkował na dalszy słupek bramki ŁKS-u, a tam kompletnie niepilnowany Łukasz Sekulski nie zmarnował szansy. Niecałe 30 minut wystarczyło płocczanom, by niemalże w pełni wyjaśnić kwestię zwycięzcy tego spotkania.
Oczywiście ŁKS mógł jeszcze postarać się o wielką remontadę, jakiś heroiczny powrót. W drugiej połowie faktycznie to oni przejęli nieco kontrolę nad meczem. Jednak żaden z ich strzałów nie zmusił Bartłomieja Gradeckiego do większego wysiłku. Najbliżej był najpewniej Piotr Głowacki, uderzając zza szesnastki w 80. minucie. Wisła? Mocno spuściła z tonu, nie dążyła za wszelką cenę do strzelania kolejnych goli.
Nic się już w tym meczu nie zmieniło, bo ŁKS nie miał dostatecznie dużo jakości, a Wisła ochoty, by cokolwiek zmieniać. Płocczanie wygrali 3:0 i odnieśli trzecie zwycięstwo z rzędu. Ich strata do drugiej Bruk-Bet Termaliki Nieciecza zmalała co najmniej tymczasowo do pięciu punktów. ŁKS może już powoli myśleć o następnym sezonie, bo w tym nie grozi im ani spadek, ani awans.