Zaczęło się od miłej uroczystości, bo od oklasków całego stadionu dla wiślackich ampfutbolistów, którzy kilka dni wcześniej wygrali Ligę Mistrzów. Fani Wisły mogli zakrzyknąć "mistrz, mistrz nasz TS!" i to był ich jedyny okrzyk w pierwszych 19 minutach. Bo potem atmosfera przypominała stypę.
Kibice Wisły w proteście nie prowadzili dopingu. Pod trybuną ultrasów zawisł transparent o treści "Królewski, czy takiej Wisły chcesz?". Powód protestu? A żeby to jeden. Dość powiedzieć, że wyniki Wisły są fatalne. Krakowski zespół znalazł się w strefie spadkowej I ligi. Fakt, że ma aż trzy mecze zaległe, ale na razie niewiele wskazuje na to, żeby można było Wiśle dopisywać jakiekolwiek punkty.
Ale poza wynikami przez Wisłę w zeszłym tygodniu przeszło tornado. Jarosław Królewski wrócił z konferencji z Sevilli i zaczął czystki. Pracę stracili Kazimierz Moskal, wieloletni kierownik drużyny Jarosław Krzoska, dyrektor akademii piłkarskiej Krzysztof Kołaczyk, a także Marcin Pogorzała (asystent) i Marcin Bisztyga (fizjoterapeuta). Zmiany były szokujące, bo doszło do nich z dnia na dzień i absolutnie nic ich nie zapowiadało. Pierwszą drużynę tymczasowo objął Mariusz Jop.
W sieci wybuchła burza, bo tłumaczenia Jarosława Królewskiego mało kogo przekonywały. W telegraficznym skrócie - prezes i właściciel uznał, że zatrudniając Kazimierza Moskala odszedł od swojej wizji budowania klubu w oparciu o dane, statystyki i sztuczną inteligencję. W Sewilli doznał olśnienia i postanowił przeprowadzić rewolucję. Stwierdził, że potrzeba świeżej krwi i pożegnał się z wyżej wymienionymi osobami. Rozmowy były bardzo krótkie. Kibice byli oburzeni zwłaszcza kiedy słuchali rozmów z Kazimierzem Moskalem, który nie ukrywał ogromnego żalu i stwierdził, że choć Wisłę ma w sercu, to już do niej nie wróci.
Doping wrócił w 19 minucie i 6 sekundzie. Najpierw kibice odśpiewali "Wisła to jest potęga", a następnie skandowali nazwisko Kazimierza Moskala, aż w końcu zaczął się regularny doping. W drugiej połowie na trybunie pojawił się wielki transparent "Bijemy na alarm". Zaraz potem fani podwiesili pod dachem postać bijącą w dzwon i odpalili pirotechnikę. Chwilę potem mecz został przerwany, bo dym z rac całkowicie przesłonił boisko.
Jak na ironię w drugiej połowie bardzo mocno do roboty zabrali się piłkarze "Białej Gwiazdy". Zagrali tak, jak oczekiwali tego kibice - skutecznie. W pierwszej połowie wyglądało to słabo, ale w drugiej wbili Odrze aż pięć goli. Dzięki temu Wisła, przynajmniej na razie, opuściła strefę spadkową i złapała bardzo potrzebny oddech.