Nowy trener Wisły Kraków. "Beckham pytał się, czy może wejść do szatni"

Jakub Seweryn
- David Beckham wykazywał się niezwykłym szacunkiem. Nawet nie próbował wtrącać się w pracę trenerów. Przed debiutem w MLS zapukał do drzwi naszej szatni i poprosił mnie jako tłumacza: "Zapytaj Diego, czy mogę wejść do szatni porozmawiać z zawodnikami przed wyjściem na boisko". Właściciel klubu, tak wielka postać jak David Beckham, pytał się trenera, czy może wejść do szatni! - opowiada w rozmowie ze Sport.pl Albert Rude, nowy trener Wisły Kraków.

29 grudnia 2023 roku nazwisko Alberta Rude musiało być jedną z najczęściej wyszukiwanych fraz w Google. To właśnie na dwa dni przed końcem roku Wisła Kraków ogłosiła, że nieznany w Polsce 36-letni hiszpański trener będzie następcą Radosława Sobolewskiego i Mariusza Jopa, by poprowadzić "Białą Gwiazdę" do ekstraklasy. Rude jako pierwszy trener prowadził jeden z największych klubów Ameryki Środkowej - kostarykańskie Alajuelense, a także trzecioligowe hiszpańskie Castellon. Dodatkowo, był też asystentem niedawnego trenera Sevilli, Urugwajczyka Diego Alonso, któremu pomagał w trzech klubach - meksykańskiej Pachuce i Monterrey, a także stawiając fundamenty pod obecny klub Leo Messiego - Inter Miami. 

W Wiśle Rude zaczął nieźle. W czterech pierwszych meczach I ligi zdobył z nią siedem punktów, a do tego po pokonaniu Widzewa Łódź awansował do półfinału Pucharu Polski, w którym zmierzy się z Piastem Gliwice.

Zobacz wideo Piszczek wspomina tragiczne wydarzenia. "Obok nas wybuchła bomba"

Jakub Seweryn: Siedem punktów w czterech meczach i awans do półfinału Pucharu Polski. Czy to dobry wynik na początek pańskiej pracy w Wiśle Kraków?

Albert Rude: Trzeba zauważyć, że na starcie rundy mieliśmy naprawdę trudny terminarz w I lidze, a do tego meczu z Widzewem w Pucharze Polski. Myślę, że wykonaliśmy całkiem dobrą pracę za wyjątkiem porażki u siebie z GKS Tychy. To był ważny mecz przed własnymi kibicami, w którym powinniśmy byli wygrać. Poza tym, spisaliśmy się dobrze.

Wiele osób twierdzi jednak, że wyniki Wisły są lepsze od jej gry. Zgadza się pan z tym?

- Każdy ma swoją opinię na temat gry. Są osoby, które lubią taki futbol, a są też takie, które wolą inny. Wiemy, że musimy dopracować nasz styl gry i oczywiście potrzebujemy na to czasu. W tym czasie jednak wyniki wciąż muszą się zgadzać. Bez tego nie osiągniemy naszego celu, a to w tym biznesie jest najważniejsze. Dlatego też staramy się jednocześnie osiągać dobre rezultaty, a zarazem krok po kroku dopracowywać nasz futbol.

Z czego w takim razie jest pan najbardziej zadowolony, a z czego najmniej, jeśli chodzi o zespół Wisły?

- Jak już wszyscy mogli zauważyć, staramy się grać bardzo wysokim pressingiem i w ten sposób neutralizować naszego rywala. Myślę, że to już wykonujemy naprawdę dobrze przez większość meczu. Przeciwko Arce Gdynia spisaliśmy się świetnie pod względem defensywnym. Atakujemy przeciwnika bardzo wysoko, żeby nie dopuścić go pod nasze pole karne i w Gdyni rywal nie miał sytuacji stuprocentowych na strzelenie gola.

Po odbiorze piłki z kolei staramy się atakować dużą liczbą piłkarzy. Czynić to cierpliwie, aby znaleźć najlepsze rozwiązanie, by stworzyć zagrożenie dla bramki przeciwnika. Myślę, że to właśnie tu wciąż mamy najwięcej do poprawy. Możemy wybierać lepsze opcje, a gdy już to się uda, być jeszcze groźniejszym dla defensywy rywala. Wciąż czeka nas wiele pracy, ale dzień po dniu staramy się rozwijać.

Cofając się do pańskich początków w Krakowie - był pan zaskoczony, gdy otrzymał telefon z Wisły?

- Muszę być szczery, nie spodziewałem się tego. Nie sądziłem, że ktoś mnie będzie rozważał do bycia częścią tak dużego projektu. Byłem w momencie, w którym obserwowałem innych trenerów i analizowałem moje poprzednie doświadczenia. Oczywiście, czekałem też na jakąś atrakcyjną ofertę, bo było też kilka takich, które nie spełniały moich oczekiwań i mnie nie interesowały.

Byłem w trybie "stand-by", ale kiedy otrzymałem telefon z Wisły, szybko okazało się, że ma ona zespół, który może grać tak, jak lubię najbardziej, a do tego ma bardzo ambitne cele. Jestem młodym trenerem, który chce rosnąć wraz ze swoim zespołem i wierzę, że dokładnie tak będzie w Krakowie. Byłem zadowolony już z tego, że mogłem zaprezentować siebie w kontekście tak dużego projektu, a jeszcze bardziej, gdy wszystkie klocki ułożyły się tak, że zostałem trenerem Wisły.

Długo pan analizował tę opcję przed podjęciem ostatecznej decyzji?

- Tak, ale tylko dlatego, że robię tak z każdą propozycją, którą dostaję. Analizuję dogłębnie m.in. drużynę, jaką posiada dany klub, jej styl gry, wyniki czy cele, a nawet ostatnie sezony w jej wykonaniu. Na podstawie tej całej analizy podejmuję decyzję, czy chcę się podjąć takiego projektu, czy nie. W przypadku Wisły ta weryfikacja przebiegła pomyślnie - mam tu wszystko, by można było wykonać dobrą pracę. Ale trzeba pamiętać, że to jest proces.

Konsultował się pan z kimś przed podpisaniem kontraktu z Wisłą?

- Przede wszystkim rozmawiałem z dyrektorem sportowym Wisły Kiko Ramirezem, który w Polsce pracował także jako trener, więc mógł dać mi bardzo rozbudowaną wizję tego, jak wyglądają tutejsze realia. Z kolei w rozmowie z prezesem Jarosławem Królewskim nie tylko otrzymywałem od niego pytania, ale też zadawałem je ja jemu, gdyż chciałem lepiej poznać to środowisko. No i miałem okazję porozmawiać z moim byłym asystentem Juniorem Diazem, który w przeszłości grał w Wiśle, a on z kolei przekazał mi, jak wygląda ten klub z perspektywy zawodnika. Już po przyjeździe także starałem się poznać Wisłę jak najbardziej od środka. Chciałem dokładnie poznać miejsce, w którym się znalazłem, aby jak najlepiej przygotować się do mojej pracy.

A jaka była w takim razie pana reakcja na fakt, że z Wisłą połączyła pana sztuczna inteligencja?

- Dla mnie niespodzianką była przede wszystkim sama oferta z Wisły. Młodzi szkoleniowcy, którzy dopiero zaczynają poważną karierę i nie mają 25 lat doświadczenia oraz 20 poprowadzonych zespołów, mają trudniej, by otrzymać szansę w tak dużym projekcie. Sztuczna inteligencja w tym przypadku nam pomaga. W przeciwieństwie od ludzkich opinii, trzyma się ona twardych danych, liczb, które pokazują dokładnie, jak wiele dany trener jest w stanie wyciągnąć ze swojego zespołu czy w jaki sposób grają jego drużyny.

Liczby nie kłamią - na ich podstawie widać choćby, jak często zespół odbiera piłkę na połowie przeciwnika, czy dzieje się to za sprawą intensywnego pressingu, ile drużyna ma kontaktów z piłką w polu karnym przeciwnika. Sztuczna inteligencja w ten sposób widzi aspekty, które nie zawsze są zauważalne na pierwszy rzut ludzkiego oka. Dzięki temu, że Wisła użyła takiej technologii, młodzi i mniej znani trenerzy, tacy jak ja, mieli u niej większe szanse i mogli znaleźć się na finalnej liście kandydatów.

Jakie są pańskie pierwsze odczucia dotyczące klubu, ligi oraz nowego kraju, w którym przyszło panu mieszkać i pracować?

- Przede wszystkim jest tu bardzo, bardzo zimno, haha! W Hiszpanii mieszkam w strefie górskiej, blisko granicy z Francją. Myślałem, że już tam jest zimno, dlatego w Polsce nie będę miał z tym problemu. Ale gdy przyjechałem? Uff, jest tu dużo, dużo zimniej, niż myślałem. To mnie na pewno zaskoczyło, ale poza tym bardzo mi się podoba Kraków, no i od razu zakochałem się w polskiej kuchni. Bardzo polubiłem tutejsze, typowo polskie dania.

Szybko też poznałem wielkość klubu, do którego przyszedłem. Łatwo zauważyć to, że Wisła od ponad dziesięciu lat nie osiąga sukcesów. Czuć z tego powodu pewnego rodzaju ciśnienie, aby wreszcie móc coś dobrego osiągnąć. Ale to też wielka motywacja - chcę sprawdzić, czy jestem w stanie spełnić te oczekiwania!

Pierwsza liga? To na pewno bardzo wyrównana liga, choćby w porównaniu do hiszpańskiej Segunda Division. Tutaj po dwóch kolejnych zwycięstwach możesz zaliczyć duży awans, a po dwóch porażkach wypaść ze strefy barażowej. To naprawdę wymagające rozgrywki, w których drużyny dobrze wykonują to, co powinny. Dobrze bronią, wychodzą do kontrataku, grają bardzo intensywnie, wygrywają wiele pojedynków. A to dla takiego klubu jak Wisła, z określonym stylem gry, sprawia, że w jednym czy drugim meczu mogą się pojawić problemy. Dlatego trzeba umieć grać także w inny sposób, żeby nawet w takich okolicznościach wyszarpywać dobry wynik.

Skoro poznał pan także historię Wisły, to z pewnością widział pan jej dominację w polskiej piłce 15-20 lat temu.

- Oczywiście. Pamiętam też, jak Wisła grała z FC Barceloną Pepa Guardioli. To było bodajże w 2008 roku?

Dokładnie tak.

- Dlatego też wyobraź sobie moje zaskoczenie, kiedy ktoś z takiego klubu się do mnie zgłosił! "Jesteśmy z Wisły Kraków, mamy taki i taki projekt, wyskoczył pan z listy stworzonej przez sztuczną inteligencję i chcemy pana sprawdzić, aby zobaczyć, czy jest pan w stanie stanąć na czele tego projektu". Jedyne, co mi przyszło do głowy, to proste: "Wow!"

Myślę jednak, że mogę tu pracować z naprawdę dobrym efektem. I będę miał okazję to robić w klubie z ogromną historią i marką w 40-milionowym kraju, który ma na celu powrót do ekstraklasy i odbudowę swej potęgi. Dla mnie, dla młodego trenera, jest to ogromna szansa.

W Polsce jest pan jednak osobą praktycznie nieznaną. Jak mógłby pan się scharakteryzować? Jakim jest pan trenerem i człowiekiem?

- Jestem przede wszystkim bardzo prostym i szczerym człowiekiem. Nie lubię komplikować życia. To wszystko próbuję przenieść na futbol moich zespołów. Staram się przedstawiać wszystko moim zawodnikom w sposób prosty, by nie komplikować im sprawy. Piłka nożna sama w sobie jest skomplikowana, dlatego zadaniem trenera jest sprawienie jej łatwiejszej dla drużyny. Jestem osobą, która lubi pomagać, tłumaczyć, ale zarazem też dawać piłkarzom przestrzeń do eksponowania jego talentu.

Poza tym jestem trenerem, który lubi, gdy jego drużyna utrzymuje się przy piłce, gra ofensywnie, wysoko atakuje pressingiem swojego przeciwnika. Myślę, że to już widać również w niektórych fazach gry Wisły. No i uwielbiam rywalizację, a nie znoszę przegrywać.

Karierę piłkarską musiał pan zakończyć bardzo szybko z powodu poważnej kontuzji. Postawił pan jednak na futbol, ale od strony naukowej. Dlaczego?

- Przestałem grać w piłkę już w wieku 24 lat. Nie mogłem uprawiać sportu, który jest moją prawdziwą pasją. W tamtym momencie także byłem studentem i zdecydowałem się szkolić w kierunku trenera, studiować futbol. Prowadziłem badania, pracowałem na uniwersytecie, krok po kroku zdobywałem dogłębną wiedzę, jak funkcjonuje ten sport.

Z czasem dostałem także możliwość pracy w sztabie szkoleniowym. Najpierw w roli asystenta Urugwajczyka Diego Alonso, a później, gdy miałem już doświadczenia zarówno z uniwersytetu, jak i pracy w roli asystenta, stworzyłem swoją własną "propozycję" - jak chciałbym, aby moja drużyna grała w piłkę, i jakim chciałbym być trenerem. Teraz pracuję już w trzecim klubie jako pierwszy trener i z każdą kolejną pracą staram się być lepszy, wyciągnąwszy odpowiednie wnioski z poprzednich przygód.

Ale mówiąc o pracy naukowej, to ma pan nie tylko tytuł akademicki, ale też własną szkołę trenerów.

- Dokładnie. Jest to szkoła trenerów w Barcelonie.

I trudniej jest prowadzić szkołę czy drużynę piłkarską?

- Haha, myślę, że jednak drużynę piłkarską. Do szkoły trenerzy już przychodzą z zamiarem i chęcią nauki. Z kolei w przypadku drużyny piłkarskiej trener musi ją sobie "kupić". Zawodnicy muszą w ciebie uwierzyć. To jest oczywiście znacznie ciekawsza praca, która też wymaga więcej czasu i wysiłku.

Pański tytuł akademicki pokazuje, że teorię zna pan bardzo dobrze. Jak trudno ją połączyć z praktyką w pracy trenerskiej?

- Na tym właśnie to polega. W pewnym momencie kończy się naukę teorii i tę wiedzę trzeba gdzieś wykorzystać. I przede wszystkim umieć to zrobić. Dlatego też wraz ze wszelkimi moimi badaniami przeprowadzonymi na uczelni, wróciłem do profesjonalnej piłki, na boisko treningowe, ale już w roli członka sztabu szkoleniowego, a następnie pierwszego trenera. W 2015 roku udałem się do Meksyku, by być asystentem Diego Alonso w Pachuce, a następnie w Monterrey.

Nie byłem wtedy jeszcze gotowy, by samodzielnie poprowadzić zespół. Asystentem byłem przez sześć lat - nie tylko w Meksyku, ale też w MLS w Interze Miami.

Jak pan poznał Diego Alonso, niedawnego trenera hiszpańskiej Sevilli, którego asystentem był pan przez te sześć lat?

- W 2015 roku zaproszono mnie na kongres w Meksyku, bym wziął udział w konferencji na temat wizji taktycznej, którą aktualnie badaliśmy. Diego Alonso był tam jednym ze słuchaczy. Po wszystkim mnie zaprosił na obiad i powiedział, że to, co mówiłem, było bardzo interesujące. Zapytał, czy mógłbym to wprowadzić do jego zespołu jako asystent. Odpowiedziałem, że tak, i rozpoczęliśmy współpracę.

Ile ona panu dała jako trenerowi?

- Bardzo. Diego odkrył przede mną wiele rzeczy. Był też przecież zawodnikiem, który grał chociażby w Atletico Madryt czy Valencii. Grał pod wodzą wielu znakomitych trenerów, jak Rafa Benitez. Wiele się od niego nauczyłem, choćby w temacie samej rywalizacji i wyciągnięcia z zespołu maksimum zaangażowania. Dobrze wiemy, że Urugwajczycy są specjalistami w tej dziedzinie.

Ostatnio nie poszło mu jednak w Sevilli zbyt dobrze.

- Nie miałem ostatnio okazji, by rozmawiać z Diego, ale obserwowałem, jak sobie radził i trzeba przyznać, że wszedł do drużyny, która miała bardzo trudny terminarz. Tym razem mu nie wyszło. W życiu trenera to się zdarza. Czasami po prostu współpraca się nie ułoży i trzeba pójść dalej.

Był pan asystentem w Meksyku i MLS, a pierwszym trenerem na Kostaryce. Jakie są to ligi? W Polsce z tego grona zna się co najwyżej Major League Soccer.

- Liga meksykańska to naprawdę silna liga, gdzie występują piłkarze z wysoką jakością piłkarską. Tamtejsze zespoły bardzo lubią grać piłką, premiuje się trenerów, którzy lubią, gdy ich zespół buduje akcje od tyłu. Jednym z takich trenerów był Ricardo La Volpe, który zostawił po sobie bardzo dużo meksykańskiemu futbolowi w tym względzie. Tam można było się rozwinąć trenersko zdecydowanie bardziej niż w MLS.

W MLS z kolei nie ma spadków, a przez to rywalizacja w całej lidze nie jest tak duża. Tu z kolei futbol jest zdecydowanie bardziej fizyczny. Zawodnicy tam grający są silniejsi, lepiej zbudowani, a przygotowanie fizyczne odgrywa znacznie większą rolę niż w Meksyku, gdzie ważniejsza jest odpowiednia gra piłką.

Kostaryka za to jest znacznie mniejszym krajem, w którym jest sześć milionów mieszkańców. Tu przyszło mi trenować jeden z największych klubów - LD Alajuelense [30-krotny mistrz kraju - red.]. To klub z wielką historią w skali całej Ameryki Środkowej. Liga kostarykańska jest z kolei naprawdę trudna z dość nietypowego powodu - raz grasz w strefie morskiej, innym razem w strefie górskiej. Jednego dnia gra się w 40-stopniowym upale, innego w takiej ulewie, że piłka praktycznie nie toczy się po murawie. Tutaj trzeba się umieć bardzo dobrze dostosowywać do warunków pogodowych, ale to też pozwoliło mi się jako trenerowi rozwinąć, bo nie zawsze można było grać to, co mi najbardziej odpowiada.

Przykładowo w Hiszpanii warunki są wszędzie zbliżone, a boiska naprawdę dobre tydzień w tydzień, tak na Kostaryce musisz się mierzyć z różnymi nietypowymi okolicznościami.

A która z tych lig najbardziej panu odpowiadała?

- Jeśli miałbym wybrać ligę, w której chciałbym spędzić więcej czasu, byłaby to liga MLS. Pracowałem tam dość krótko i wyjeżdżałem z uczuciem, że chciałbym jeszcze tam wrócić, aby uczyć się na bazie futbolu, który tam się rozwija w bardzo szybkim tempie. A teraz będzie się rozwijał jeszcze szybciej ze względu na zbliżający się mundial. Jest to na pewno coś bardzo interesującego i pociągającego.

Transfer Leo Messiego sprawił, że zdecydowanie więcej osób zainteresowało się Interem Miami, w którym miał pan okazję pracować wraz z Diego Alonso.

- To był pierwszy rok funkcjonowania klubu. Można powiedzieć, że to właśnie my kładliśmy podwaliny pod obecny Inter. Musieliśmy tworzyć praktycznie wszystko od zera. Drużynę, wartości, społeczność, model gry, funkcjonowanie klubu...

A jaki jest właściciel tego klubu - David Beckham?

- Bardzo dobrze wspominam sobie współpracę z nim. Zawsze nas mocno wspierał, zawsze był też obok, by nam pomóc. Powiedzieliśmy mu chociażby: "Ten klub jest nowy, piłkarze się nie znają, trzeba zorganizować aktywności, które scementują tę grupę, np. jakąś kolację". Klub wtedy wszystko załatwiał, a Beckham potrafił powiedzieć: "Idę z wami!" i faktycznie szedł z nami. Nie miał obowiązku tego robić, ale po prostu chciał. Chciał brać w tym wszystkim udział.

Gdy polecieliśmy na ligowy debiut na drugi koniec Stanów Zjednoczonych, do Los Angeles, to on podróżował z nami i był z zespołem, gdyż chciał mieć możliwość nam pomóc w razie potrzeby. Dobrze wiemy, że nie każdy właściciel klubu tak się zachowuje. A oprócz tego, że jest bardzo dobrym właścicielem, to dał się także poznać jako świetna osoba.

O piłce nożnej też z wami rozmawiał? Wymienialiście się opiniami i pomysłami na ten zespół?

- David Beckham w tej kwestii wykazywał się niezwykłym szacunkiem. Nawet nie próbował wtrącać się w pracę trenerów. Co więcej, opowiem nawet taką anegdotę, a dotyczy ona sytuacji, która niezwykle mnie zaskoczyła. To zdarzyło się właśnie przy okazji debiutu Interu w MLS, przeciwko LAFC. Beckham zapukał do drzwi naszej szatni i poprosił mnie jako tłumacza: "Zapytaj Diego, czy mogę wejść do szatni porozmawiać z zawodnikami przed wyjściem na boisko".

Właściciel klubu, tak wielka postać jak David Beckham, pytał się trenera, czy może wejść do szatni! A przecież on był właścicielem, teoretycznie może zawsze wejść do szatni, kiedy tylko sobie tego życzy. Ale on najpierw wolał się zapytać, gdyż tak bardzo szanował zatrudnionego przez siebie trenera, jego sztab, a także jego pracę.

Co pan najbardziej zapamiętał sobie z pracy w Meksyku, USA czy na Kostaryce?

- W Meksyku mieliśmy bardzo młodego i niezwykle utalentowanego skrzydłowego, który nazywa się Hirving Lozano. Podchodziliśmy do niego, jak do piłkarza, który może zrobić poważną karierę w Europie i tak się faktycznie stało. Później mogliśmy zobaczyć, jak chociażby grał przeciwko Realowi Madryt w Lidze Mistrzów, w poprzednim sezonie zdobył mistrzostwo Włoch z Napoli. Dla mnie na zawsze zostanie tym młodym chłopakiem, którego trenowaliśmy w Meksyku. To jest świetna sprawa dla trenera.

Na Kostaryce, w LD Alajuelense, miałem okazję z kolei współpracować z Bryanem Ruizem.

Prawdziwa legenda reprezentacji Kostaryki.

- Dokładnie! Był moim zawodnikiem, będąc jednocześnie starszym ode mnie. W Hiszpanii, w Castellon, grał Pablo Hernandez, były piłkarz Valencii i Leeds United. W Miami - Gonzalo Higuain, który przychodził do nas z Juventusu. To wszystko było dla mnie świetnym doświadczeniem, które pomaga mi teraz odpowiednio podchodzić do gwiazd zespołu, czy piłkarzy, którzy stanowią o jego sile. To znakomita nauka w kontekście zarządzania szatnią.

Patrząc na pana przeszłość i na historię najnowszą Wisły, jedno was z pewnością łączy - nie mieliście szczęścia w playoffach. Przegrywał je pan z Alajuelense oraz Castellon, z kolei Wisła w poprzednim sezonie poniosła bardzo bolesną porażkę z Puszczą Niepołomice, a jest duża szansa, że znajdzie się ponownie w barażach.

- No cóż, tak było. Ale to też dla mnie osobista motywacja, by nie dopuścić do kolejnej takiej porażki. Wierzę, że nie będziemy potrzebowali baraży, aby osiągnąć nasz cel w postaci awansu do ekstraklasy, jednak gdyby było inaczej, to zebrałem spore doświadczenia z tych przegranych spotkań. Nauczyłem się z nich naprawdę dużo.

Jeśli chodzi o baraże Wisły, to jest to z pewnością mecz, który starannie analizowaliśmy. Nie będę ukrywał, że wolałbym, abyśmy awansowali bezpośrednio, bo w takich spotkaniach liczy się dyspozycja dnia - kto akurat trafi na lepszy dzień. W takich barażach presja jest ogromna. Rozgrywa się je nie tylko kopiąc piłkę na boisku, ale też na poziomie mentalnym i emocjonalnym. To jest bardzo trudne, szczególnie gdy poziom poszczególnych drużyn jest tak wyrównany. Niemniej jednak, w razie potrzeby postaramy się wykorzystać nasze doświadczenia, by w każdym przypadku zrealizować nasz cel.

Czego pana zdaniem potrzebuje Wisła, by ten cel zrealizować, czyli znaleźć się ponownie w ekstraklasie?

- Czeka nas wiele pracy w sferze mentalnej. W tym zespole wszystko od tego zależy, bo to świetna drużyna z dobrymi zawodnikami, która ma wielki stadion, ogromne wsparcie kibiców i stara się grać futbol przystający do najlepszych. Ma wszystko, ale też bardzo duże oczekiwania oraz równie dużą presję. Jeśli będziemy w stanie mentalnie poradzić sobie z tą ogromną odpowiedzialnością, która na nas ciąży, zrealizujemy nasz cel. W przeciwnym razie będzie to nas bardzo wiele kosztować.

Więcej o: