Królewski rozlicza. Nagle dostał najtrudniejsze pytanie. "Dziwne konfiguracje"

Bartłomiej Kubiak
- To jest bardzo trudne pytanie. Myślę, że nawet najtrudniejsze do odpowiedzenia nie tylko w tym momencie, ale też w najbliższym czasie - mówi Jarosław Królewski, którego pytamy o to, czy w przyszłym sezonie nadal będzie prezesem Wisły Kraków.

Bartłomiej Kubiak: Rozmawiamy w czwartek, dwa dni po porażce 1:4 z Puszczą Niepołomice w półfinale barażu o ekstraklasę. Z reguły to dzień po porażce bywa najgorszy. Trudno było obudzić się po takim meczu?

Jarosław Królewski, prezes i właściciel Wisły Kraków: To był dla mnie bardzo duży cios. Nawet tak prywatnie - jako kibica. Szczególnie, że przez ostatnie pół roku wiele poświęciłem Wiśle Kraków. Mam takie poczucie - zresztą pewnie jak wszyscy albo zdecydowana większość naszych kibiców - że byliśmy bardzo blisko awansu. W 2023 roku byliśmy najlepszą drużyną zarówno jeśli chodzi o liczbę zdobytych punktów, jak i strzelonych, ale też straconych goli, gdzie też wyglądało to nieźle. Niestety w tych decydujących momentach nie postawiliśmy tej przysłowiowej kropki nad "i". To rozczarowanie jest dużo większe niż gdybyśmy np. do ostatniej kolejki walczyli o baraże, a nie w tym roku byli zdecydowanym liderem pierwszej ligi. Z drugiej strony chciałbym jednak, by to teraz też wybrzmiało, że Wisła jest w tym momencie bardziej spokojnym i poukładanym klubem niż jeszcze pół roku temu. Że mimo bardzo dobrej rundy na wiosnę w głowie cały czas mieliśmy różne scenariusze. Nawet taki, że nie uda się niestety w tym sezonie awansować do ekstraklasy. Szkoda, to wciąż boli, ale z dużą pokorą podchodzę do tego, co się właśnie wydarzyło.

Zobacz wideo Kadrowicz Santosa zaskoczony. "Dowiedziałem się o tym z internetu"

Mój kolega z redakcji, kibic Wisły Kraków, gdy w środę rano pytaliśmy go o to, jak trzyma się po meczu z Puszczą, zareagował: "Jakim meczu, z kim?". To się chyba nazywa syndrom wyparcia.

- Ja pewnie jeszcze długo nie wyrzucę tego meczu z głowy, bo jednak cały czas widzę go w liczbach i wpływie na wszystko, co za chwilę będzie działo się w Wiśle. Z reguły staram się jednak trzymać ciśnienie. W tych kluczowych decyzjach być oazą spokoju. Człowiekiem odpornym na stres, który w dość precyzyjny sposób potrafi projektować rzeczywistość w trudnych momentach. W tym przypadku nie jest inaczej. Wiem, że teraz moją rolą jest to, by przygotować plan na przyszły sezon. Dziś jestem już w pracy i od samego rana zajmuję się tym, by wymyślić Wisłę na nowo.

Wróćmy jeszcze na chwilę do poprzedniego sezonu. Do tego ostatniego meczu z Puszczą. Od razu po nim przeprosił pan kibiców i całą winę za to, że nie udało się w tym sezonie awansować do ekstraklasy, wziął na siebie. Dlaczego?

- Bo uważam, że tak jest po prostu najuczciwiej. To ja jestem liderem, prezesem i głównym właścicielem Wisły, który bierze za to odpowiedzialność. Mam największy wpływ na wiele spraw. Kreuję rzeczywistość, decyduję o podpisywaniu kontraktów, mogę i mam prawo rozmawiać z trenerami czy zawodnikami, odpowiadam za to, co dzieje się w gabinetach czy za kontakty ze sponsorami. Biorąc pod uwagę te wszystkie aspekty dla mnie to naturalne, że ponoszę całą odpowiedzialność za wszystko, co dzieje się klubie dobrze, ale też za to, co dzieje się źle. Nie boję się odpowiedzialności. Poza tym jestem zdania, że trzeba jasno mówić o rzeczach, które się udały, ale też bardzo mocno pamiętać o tych, które się nie udały. Po to, by za chwilę się poprawić i stać się jeszcze lepszym. Ale też skończyć z rozmywaniem odpowiedzialności - przestać szukać kozłów ofiarnych czy alibi - co uważam, że działo się w Wiśle zbyt często.

Doceniam takie podejście, ale z drugiej strony kibice nie są głupi. Doskonale zdają sobie sprawę, że na końcu to jednak piłkarze wybiegają na boisko.

- Zgadza się, ale jeśli gdzieś po drodze powinie się noga, jako szef musisz brać za to odpowiedzialność. Tak do tego podchodzę. Identyfikuję się z tą drużyną i mam wpływ na wszystko, co dzieje się w klubie. Także na to, że nie udało nam się przejść tych baraży i awansować do ekstraklasy.

W tym wszystkim jest jeszcze trener, który wybiera skład, taktykę, motywuje drużynę. Z pana perspektywy czego zabrakło, by wygrać z Puszczą?

- Przede wszystkim czasu, by ta drużyna stała się bardziej dojrzała. Można nawet powiedzieć, że bardziej wyrachowana. Taka, która momentami z premedytacją gra na wynik, szczególnie w tych ostatnich meczach. Jeśli popatrzymy na Wisłę przez pryzmat całej rundy, nasze umiejętności momentami były wybitne. W ostatnich spotkaniach niestety trochę posypał nam się skład, kilku zawodników nie trenowało - leczyło kontuzje, Puszcza to też niewygodny rywal. Ale nie chciałbym na to zwalać, bo jak mówię, zabrakło nam przede wszystkim czasu, takiego boiskowego cwaniactwa i być może odwagi w tych decydujących momentach.

Którego meczu w tym sezonie pan najbardziej żałuje?

- Myślę, że tego, co większość kibiców, czyli z Zagłębiem Sosnowiec [porażka 1:2 w przedostatniej kolejce]. Choć w zasadzie to dwóch, bo także poprzedniego meczu z Puszczą [porażka 1:2 w 26. kolejce], który przerwał serię naszych siedmiu zwycięstw z rzędu. Ale przede wszystkim tego z Zagłębiem, w którym oddaliśmy 19 strzałów, choć wcale nie graliśmy na swoim poziomie. Gdybyśmy wygrali tamto spotkanie, dzisiaj bylibyśmy w ekstraklasie.

Kadra Wisły jest za szeroka na pierwszą ligę?

- Zdecydowanie tak. Musimy ją uszczuplić. Oczywiście z poszanowaniem wszystkich zawodników - ich planów, ambicji, marzeń, ale też zobowiązań, które nas łączą. W tej chwili - w zależności jak liczymy - mamy od 38 do 42 piłkarzy na kontraktach. Słowem: dużo za dużo, bo docelowo ta ścisła kadra powinna liczyć około 25 zawodników.

Radosław Sobolewski w przyszłym sezonie dalej będzie prowadził Wisłę?

- Już pewnie pan zauważył, że staram się być spokojnym i racjonalnym człowiekiem, który nie działa pod wpływem emocji. Teraz mogę jedynie powiedzieć, że w moim odczuciu Radek w tej rundzie wykonał świetną pracę. I nie chodzi mi tylko o to, że na wiosnę byliśmy najlepiej punktującą drużyną w lidze, ale też o to, że trener zaczął tworzyć ten zespół w zasadzie dopiero pod koniec stycznia. Zimą dołączyło do nas sześciu zagranicznych piłkarzy, z zupełnie innej kultury. To, co udało wytworzyć się w tym czasie, jest w moim przekonaniu świetną pracą nie tylko w kontekście boiska, czyli że ci piłkarze zaczęli ze sobą grać, ale również poza boiskiem, gdzie udało się pogodzić różne charaktery, stworzyć więź między nimi - po prostu drużynę - co szczególnie w tak krótkim okresie jest naprawdę bardzo trudne. W tym aspekcie mocno doceniam pracę Radka, z którym pewnie jeszcze w tym tygodniu się spotkamy, podsumujemy miniony sezon, a później zastanowimy się co dalej.

Podobało się panu zachowanie trenera Sobolewskiego, który po meczu z Puszczą na konferencji prasowej wygłosił krótki monolog, a później wyszedł z sali, nie odpowiadając na żadne pytanie?

- Emocje wzięły górę, ale czasami wolę taką autentyczność niż próbę definiowania rzeczywistości pięknymi słowami albo zdawkowo, gryząc się w język. Przez media ta sytuacja może być źle odbierana, ale ja rozumiem Radka. Przede wszystkim jako trenera, ale też byłego piłkarza Wisły, który od lat utożsamia się z tym klubem. I w ciągu sezonu wielokrotnie udowodnił, że potrafi współpracować z mediami. Teraz zareagował tak, a nie inaczej, ale nie zamierzam go za to przesadnie krytykować. Dla mnie to w żaden sposób nie była oznaka słabości czy ignorancji, a po prostu wyraz ambicji i złości na sytuację.

Ile Wisła straci finansowo na braku awansu do ekstraklasy?

- Szacowaliśmy, że budżet w ekstraklasie będzie wynosił około 35-45 milionów złotych. A być może nawet więcej, bo przecież nasi kibice potrafią nas pozytywnie zaskakiwać. W pierwszej lidze niestety będzie on niższy. By klub był w stanie funkcjonować, musimy mieć około 25-30 mln zł, więc dość łatwo sobie wszystko zobrazować. My liczyliśmy to tak, że w przypadku awansu do ekstraklasy luka w budżecie może wynosić cztery miliony złotych, a teraz to może być od 4 do nawet 12 mln zł.

W środę Radio Zet poinformowało, że ze wspierania Wisły może wycofać się jeden z głównych sponsorów, czyli firma Nowak-Mosty. Jak duża to będzie strata dla klubu?

- Zacznijmy od tego, że chciałbym podziękować firmie Nowak-Mosty, że tak długo jest naszym sponsorem [od sezonu 2019/2020]. Nie wiem, w jakim stopniu są to twarde deklaracje, ale nasz budżet - co w Wiśle jest rzeczą nową - skonstruowany jest trójwymiarowo. W wariancie ofensywnym, umiarkowanym i defensywnym. Brak tego sponsora został wliczony w nasze ryzyko na przyszły sezon. Na pewno jego strata to nie będzie jedno z naszych największych wyzwań. Myślę, że sobie z tym poradzimy.

Władysław Nowak, czyli prezes firmy Nowak-Mosty zarzucił panu w Radiu Zet, że nic pan nie mówi udziałowcom Wisły. Cytuję: "Jak mam sponsorować klub, jeżeli nie wiem, czy jest jakiś sensowny pomysł na jego dalsze funkcjonowanie". Jakoś pan to skomentuje?

- Mnie zawsze trudno jest komentować różnego rodzaju wywiady, bo często jest tak, że chce się coś powiedzieć, a później to wybrzmiewa w nieodpowiedni sposób - w innym kontekście niż nam się wydaje. Dlatego po tylu latach w piłce podchodzę już do tego spokojnie - potrafię oddzielić emocje, nie ekscytuję się już aż tak bardzo doniesieniami medialnymi. Fakty są jednak takie, że należę do jednego z tych właścicieli klubu czy prezesów, który jest wybitnie transparentny. Wręcz zarzuca mi się, że mam odchylenie w drugą stronę. Poza tym mamy też w Wiśle określone reguły działania. Swoją radę nadzorczą, spotkania z akcjonariuszami czy wewnątrz podczas tzw. klubu biznesu, gdzie oczywiście się pojawiam i staram się dokładnie wszystko raportować. Uważam, że każdy z naszych interesariuszy ma w miarę równy dostęp do wiedzy o naszych procesach inwestycyjnych. Jako klub dystrybuujemy wszystkie możliwe informacje, które oczywiście są możliwe do dystrybucji, bo jednak wiążą nas umowy poufności z różnymi podmiotami, pewnych rzeczy po prostu nie możemy przekazywać dalej. I to cały mój komentarz w tej sprawie.

W mediach od dłuższego czasu przewija się temat nowego inwestora. Mówił pan już wcześniej, że brak awansu to nie będzie przeszkoda w rozmowach z potencjalnymi inwestorami, ale czy oby na pewno nie ma to żadnego wpływu na dalsze rozmowy?

- Na pewno. Cały czas jestem w kontakcie z potencjalnymi inwestorami. Gdyby to miało jakiś wpływ, przestalibyśmy rozmawiać, a rozmawiamy praktycznie codziennie.

Kto będzie nowym inwestorem Wisły?

- Wiadomo, że to jest informacja, którą nie mogę się z panem podzielić. Delikatna sytuacja, która wymaga ciszy i spokojnej pracy. Już tyle czasu udało się utrzymać to w tajemnicy, że teraz, kiedy jesteśmy już w bardzo zaawansowanych procesach, dzielenie się choćby strzępkami informacji czy jakimiś tropami, byłoby z mojej strony nierozsądne i nieeleganckie. Tym bardziej w przypadku Wisły, gdzie historia pokazuje, że nawet podpisanie dokumentów niczego nie gwarantuje. Że tego typu transakcje do ostatnich sekund - a więc do przelania pieniędzy - wcale nie są w 100 proc. pewne. Wiadomo, że teraz jesteśmy na zupełnie innym poziomie rzetelności i transparentności niż kilka lat temu, ale apelowałbym jeszcze o chwilę cierpliwości. Myślę, że więcej powinno być jasne w ciągu najbliższych tygodni, a może nawet dni.

Będzie pan dalej prezesem Wisły?

- To jest bardzo trudne pytanie. Myślę, że nawet najtrudniejsze do odpowiedzenia nie tylko w tym momencie, ale też w najbliższym czasie.

To zapytam inaczej: czy chce być pan dalej prezesem Wisły?

(długi namysł) Jeżeli zadaje mi pan pytanie w ten sposób, uważam, że mam w sobie na tyle siły, wiedzy, umiejętności i dobrego wpływu na pewne rzeczy w klubie, że dobrze by było, gdyby ta moja misja była kontynuowana. Przede wszystkim stawiam sobie jednak za cel dobro Wisły. Jeśli okaże się, że moja wizja jest rozbieżna z wizją klubu, czyli de facto z wizją potencjalnie nowych inwestorów, zawsze pójdę w tę stronę, która da maksimum szans Wiśle. Na pewno nie będę stawał na drodze tego przysłowiowego szczęścia.

Nie ma pan czasem, tak po ludzku, dość Wisły?

- Nigdy nie ukrywałem tego, że pracuję i myślę bardzo intensywnie. A przy tym zmuszam do tego swoich współpracowników. Choć nie wiem, czy "zmuszam" to dobre słowo, bo uważam, że często te moje podejście ma bardzo pozytywny wpływ na organizację. Przez ostatnie pół roku - nie mówię tu tylko o kwestiach sportowych - dużo udało się osiągnąć w Wiśle. Klub bardzo się zmienił. Cały czas mamy ogromne plany - m.in. dotyczące ośrodków naukowych, które łączyłyby Wisłę z uczelniami, czy pomysły co do bazy łączących Wisłę ze środowiskiem technologicznym, w którym też funkcjonuję. Zdaję sobie sprawę, że moje odejście byłoby swego rodzaju przerwaniem tych procesów i relacji. Natomiast ja też nie jestem i nigdy nie byłem zwolennikiem kultu jednostki. To zawsze jest szkodliwe. Jakiś kaprys czy po prostu losowe zdarzenie może spowodować, że dana organizacja - która, brzydko mówiąc, wyhodowała sobie zasób krytyczny - stanie przed dużym problemem. Jestem antyzwolennikiem budowania organizacji w ten sposób. To może jest bardzo fajne PR-owo dla osoby, która chwilowo jest w tym kulcie, ale przy tym bardzo złe i chorobliwe dla zrównoważonych firm. Dlatego zawsze staram się coś takiego tępić i strasznie cieszę się jak ludzie, z którymi współpracuję, rozwijają się i sami osiągają sukcesy. Wisłę też staram się budować w ten sposób, żeby następnego dnia, gdy już mnie tutaj nie będzie, funkcjonowała tak samo. By tego typu zmiany, nie oznaczały dla niej jakiegoś tąpnięcia czy problemów.

To ma pan czasem dość Wisły czy nie?

- Za kilka miesięcy skończę 37 lat, pojawiłem się w piłce mając 33 lata. Tak się zastanawiam, czy znalazłbym kogoś, kto jest w podobnej sytuacji, czyli że z jednej strony ma na głowie jeden z największych piłkarskich klubów w Polsce, z drugiej spółkę, która dynamicznie rozwija się w zakresie sztucznej inteligencji, a z trzeciej jeszcze karierę akademicką. Gdybym chciał porównać doświadczenia - nie traktując tego jako coś wyjątkowego, ale jako po prostu zbieżność różnych fenomenów - to jest to niespotykana sytuacja. Dla wielu - a na pewno jeszcze kilkanaście lat temu dla mnie - w ogóle nie do wyobrażenia. Żona często wypomina mi, że bardzo szybko się zestarzałem. Zaczęło się już na studiach. Kiedy inni chodzili na juwenalia, ja byłem już starszym i ułożonym człowiekiem z karierą zawodową i naukową na głowie. Teraz do tego doszła jeszcze Wisła, gdzie spędzam czasem po 20 godzin dziennie, mając przy tym wiele innych obowiązków na głowie. Zawsze byłem mega odporny na stres. Nie wiem, chyba muszę sobie kiedyś przebadać genetycznie, od czego to jest uzależnione, że mam w sobie coś takiego, że potrafię tkwić w tego typu dziwnych konfiguracjach. I nie mieć dość.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.