Gołębiewski: "40 dni w Legii było jak rok albo nawet dwa w innym klubie"

Karol Górka
- Śmiałem się, że 40 dni w Legii było jak rok albo nawet dwa lata w innym klubie. I to prawda, bo presja jest ogromna. To bardzo dobre, bo Legia to klub rozpoznawalny w całej Polsce i tak będzie zawsze - mówi w rozmowie ze Sport.pl Marek Gołębiewski, były trener Legii Warszawa, który aktualnie z Chrobrym Głogów liczy się w walce o awans do ekstraklasy.

Marek Gołębiewski po fatalnym początku sezonu 2021/2022 zastąpił 26 października Czesława Michniewicza na stanowisku trenera Legii Warszawa. Z tej funkcji zrezygnował jednak 12 grudnia 2021 roku, po porażce 0:1 z Wisłą Płock. Do końca sezonu pełnił funkcję trenera drużyny rezerw Legii. Od czerwca 2022 roku jest trenerem Chrobrego Głogów, który aktualnie znajduje się na 4. miejscu w tabeli I ligi i liczy się w walce o awans do ekstraklasy.

Zobacz wideo Polscy sędziowie finału mundialu przywitani na lotnisku

Lubi pan mówić, że "porażki kształtują i uczą pokory". W Głogowie nie macie w takim razie zbyt wielu okazji, by się czegoś uczyć.

Na początku przyszły trzy porażki i myślę, że one sprawiły, że się spotkaliśmy, skonsolidowaliśmy. Pomógł też czas, bo w Głogowie powstawał nowy zespół, ośmiu nowych zawodników w stosunku do drużyny za trenera Djurdjevicia. Ten zespół potrzebował czasu.

Zdawaliśmy sobie z tego sprawę, tak samo jak zarząd. W Głogowie piłkarze zrobili wszystko, żeby było dobrze. Teraz musimy się cieszyć, mamy 31 punktów. To wynik bardzo optymistyczny, bo nie spodziewaliśmy się, że będzie ich aż tyle.

Musiał pan wstrząsnąć szatnią w tym gorszym okresie?

Nie było potrzeby. Podchodziliśmy do wszystkiego spokojnie. Nieźle zaczęliśmy, od remisu ze Stalą Rzeszów. Potem przegraliśmy z Ruchem, wygraliśmy z Chojniczanką. Po trzech meczach mieliśmy cztery punkty, więc nie było źle. Potem przydarzyły się nam trzy porażki. Pojechaliśmy, za namową piłkarzy, na integracyjne spotkanie nad wodę. Były kajaki, graliśmy w siatkówkę, potem po męsku szczerze pogadaliśmy.

Myślę, że takie spotkania dobrze wpływają na zespół i morale. Do dziś atmosfera w szatni jest super, a dziewięć zwycięstw sprawiło, że zawodnicy uwierzyli w siebie na nowo. Wielu zawodników przyszło do Głogowa po różnych przygodach, np. Artur Bogusz nie grał w Radomiaku, Kuba Kuzdra nie grał pół roku w ogóle, Steblecki dobrze wyglądał w Tychach, ale w końcu nie dawano mu tylu szans do grania. Tych zawodników mógłbym wymieniać znacznie więcej. Oni uwierzyli w siebie, zaczęli więcej pracować i ten wynik tym bardziej cieszy.

A to nie tak, że w Głogowie tworzycie miejsce, w którym odbudować mogą się piłkarze, ale i trener?

To wspaniałe miejsce do odbudowy. Panuje tu duży spokój, w osobach dyrektora Prejsa, czy zarządu klubu, gdzie po porażkach nie przychodzi się do trenera i nie wylewa gorzkich żali, tylko spokojnie da się pracować. Powiem więcej, dyrektor przychodził do mnie po przegranych meczach i uspokajał, dodając, że to nowy zespół, a on jest ze mną na dobre i na złe, i będzie mnie wspierał.

I tak było. Faktycznie nie odczułem dodatkowej presji, tak samo jak zawodnicy. Jeżeli trener ma zaufanie prezesa, zaufanie dyrektora, to przelewa to później na zespół. Piłkarze też widzieli, że nie robię żadnych nerwowych ruchów, w szatni nie było gorąco po żadnym z meczów. Widzieli spokój, plan wyjścia z sytuacji. To nam się udało, a teraz przed nami druga runda, znacznie trudniejsza niż pierwsza. Myślę, że jeśli zdobędziemy ponad 20 punktów, to zakręcimy się na wysokim miejscu w tabeli, co jest naszym celem. Bo chcemy być jak najwyżej i wygrywać jak najwięcej spotkań.

Pan lubi grać ofensywną piłkę i to widać po statystykach - 32 bramki w 18 meczach, co wyłączając gorszy początek sezonu daje naprawdę niezły wynik, najlepszy w lidze.

Coś w tym jest. Uznaję zdecydowanie ofensywną piłkę. Ale najważniejsze jest to, żeby zawodnicy potwierdzali to, co ja mówię. Bo można mówić o pewnych rzeczach taktycznych, że chcemy grać w taki, a nie inny sposób. Ale to oni muszą potwierdzać moje słowa na boisku.

I tak się działo, bo jesteśmy jedną z czterech drużyn, która strzeliła 32 gole w I lidze. Uważam, że I liga w tym roku jest bardzo mocna. Wielokrotnie odwracaliśmy losy spotkań, czy w Gdyni, czy u siebie ze Stalą. Widać, że ten zespół do końca wierzy w siebie i do końca wierzy w filozofię grania do przodu. Mamy wielu zawodników dobrych technicznie i zaawansowanych piłkarsko, nie bojących się grać jeden na jednego. Na naszych meczach zawsze dużo się dzieje. Mieliśmy tylko dwa lub trzy spotkania, w których nie zdobyliśmy żadnej bramki. W zasadzie w każdej kolejce strzelaliśmy więcej niż jedną. Jest to na pewno zespół grający ofensywnie i w tym kierunku zamierzamy nadal iść. Przygotowania, które rozpoczęliśmy w grudniu od treningów indywidualnych, a które będziemy kontynuować w styczniu, kierujemy w stronę jeszcze lepszej gry ofensywnej. Nie zapominamy o fazie bronienia, bo jest dobrze w ataku, ale tracimy też dużo bramek, nad czym też musimy popracować.

Mówił pan, że 20 punktów w drugiej rundzie i można myśleć o czymś więcej. Więc krótko: na co realnie was stać w tym sezonie?

Oczekuje pan ode mnie deklaracji, a ja zawsze powtarzam: w każdym meczu gramy o trzy punkty. To nie jest moje usprawiedliwienie, czy szukanie alibi, gdyby się nie udało. W Chrobrym jesteśmy bardzo ambitni, wszyscy w Głogowie chcielibyśmy być jak najwyżej w tabeli, ale słowa tego nie zmienią. Musimy wyjść na boisko od lutego i zacząć punktować. Jeżeli będziemy wysoko w tabeli i miejsce w niej pozwoli nam na realne szanse walki o awans, to myślę, że wszyscy są przygotowani, żeby się w tej walce znaleźć. Ale podkreślam: celem drużyny przed sezonem było spokojne utrzymanie w lidze i ten cel się nie zmienia.

Chrobry w zeszłym sezonie był krok od awansu, przegrywając w dogrywce finałowego meczu w barażach. I w tym roku znów otwiera się szansa, żeby i Chrobry znalazł się w ekstraklasie, i żeby pan do ekstraklasy powrócił.

Na pewno jest to marzenie moje, ale i zawodników, żeby jeszcze w ekstraklasie zagrać. Ja byłem dość krótko, bo nieco ponad 40 dni w pierwszej drużynie Legii, ale zasmakowałem tego poziomu i chciałbym jako trener tam wrócić. Gdyby udało mi się to zrobić z Chrobrym, z moimi zawodnikami, bardzo bym się z tego cieszył. Wiadomo, że to jest sport. W sporcie najważniejsza jest praca i pokora, bycie skromnym i wiara w siebie i w to, co się robi. Myślę, że wielu takich ludzi w Głogowie pracuje. Jeżeli Bóg pozwoli i zdrowie dopisze, to będziemy bić się o to, żeby być w ekstraklasie. Jeżeli nie w tym roku, to jesteśmy jeszcze młodzi, ja jako trener też nie czuję się wypalony i stary, więc będę dążył do tego, żeby Chrobry grał jak najlepszą piłkę.

Chyba się pan ze mną zgodzi, że propozycja z Głogowa pojawiła się dla trenera w najlepszym możliwym momencie. Początek tego roku był dla pana dość trudny, a Chrobry mógł dać nadzieję na sukces w dużym klubie.

Powiem tak: ja jestem w czepku urodzony. Mam trochę szczęścia w życiu. Tak było w przypadku telefony ze Skry Częstochowa, czy później z propozycją z Legii - to nie są telefony, które otrzymuje każdy. Ja, siedząc spokojnie już po przygodzie w pierwszej drużynie Legii, czy potem w drugiej drużynie, wiedząc, że mam jeszcze rok kontraktu w Legii, dostałem telefon z Chrobrego. I nie ukrywam, że na początku nawet nie wiedziałem, kto dzwoni. Dla mnie to był szok, że klub, który otarł się o ekstraklasę, sięga po mnie. Szybko poszedłem do władz Legii, poprosiłem o rozwiązanie kontraktu. Poszli mi na rękę i jestem tu, gdzie jestem. To był duży krok. Chciałbym marsz zakończyć jako trener w najwyższej klasie rozgrywkowej, ale jako ten, który popracuje tam nieco dłużej niż tylko ponad 40 dni.

Sama decyzja o przyjęciu propozycji z Głogowa nie była jednak dla pana tak łatwa.

To się wiązało z przeprogramowaniem życia rodzinnego. Mieszkam 500 kilometrów od domu, żona prowadzi drugi dom z dziećmi, co nie jest łatwe. Staramy się raz na dwa tygodnie, czy raz na tydzień się zobaczyć. I to pod tym względem nie była łatwa decyzja. Pod względem sportowym nie wahałem się nawet sekundy, bo konsultowałem się z żoną i ona zawsze mnie wspiera w tym, co robię. Jest taką dobrą połówką, więc miała ogromne znaczenie dla tej decyzji. Miałem dobry kontrakt pod nosem, 20 kilometrów od domu, a nagle wymyśliłem sobie pracę w I lidze, 500 kilometrów dalej. To nie jest łatwe dla trenerów, którzy mają dzieci, żony. Tylko dlatego to nie była łatwa decyzja.

Ale już przed Chrobrym nie mógł pan narzekać na brak ofert. Jeszcze przed Legią były m.in. Widzew Łódź, ŁKS, Stomil Olsztyn i kilka innych.

Po mojej przygodzie ze Skrą Częstochowa kilka klubów było mną zainteresowanych. Bardzo się cieszę z tego powodu, bo to znaczy, że prezesi szukają trenerów, którzy chcą grać odważnie, nie boją się piłki ofensywnej. Tych ofert było kilka, ja świadomie wybrałem rezerwy Legii, bo chciałem awansować z tym klubem do II ligi, bo to się nie udawało na przestrzeni ostatnich lat. Bardzo blisko był trener Kobierecki, ale po zawirowaniach pandemicznych awansował Sokół Ostróda, więc chciałem tego dokonać. To zaczynało bardzo fajnie wyglądać, bo mieliśmy pięć punktów straty do lidera i byliśmy blisko naszego celu. Krótki epizod w pierwszej drużynie sprawił, że nie mogłem tego dokończyć. Fajnie, że wygraliśmy Mazowiecki Puchar Polski, był to mały, ale jednak sukces. Dlatego po sezonie uznałem, że po telefonie z Głogowa mój pobyt w Legii dobiegł końca.

Lubi pan, gdy wszystko jest ułożone. Przygoda w Legii wywróciła wszystko do góry nogami?

Tak bym tego nie ujął. Legia dała mi szansę, której się nie otrzymuje na co dzień. W październiku ubiegłego roku grałem mecz w Wikielcu, a trzy tygodnie później grałem z Leicester City z trenerem Rodgersem. Rzadko kto ma taki przeskok. Legia mi taką szansę dała, za co jestem władzom bardzo wdzięczny. To był bardzo trudny okres dla klubu, bo drużyna miała czarną serię w ekstraklasie. Występy w Lidze Europy były nadal dobre, bo Legia miała sześć punktów, wywalczonych jeszcze za kadencji trenera Michniewicza. O Legii mogę więc mówić tylko w samych superlatywach, bo dała mi wielką szansę, że mogłem się pokazać szerszej publiczności, dzięki czemu, czego nie ukrywam, jestem teraz w Głogowie. Nie ujmując rezerwom Legii, ale tylko po przygodzie w samych rezerwach Chrobry by po mnie nie sięgnął.

Trudno panu było wejść do szatni Legii, po tym, co działo się za trenera Michniewicza?

Początek nie był trudny. Miałem pomysł, jak dźwignąć zespół. Próbowaliśmy różnych metod, żeby zawodników wyciągnąć. Każdy zdaje sobie sprawę, że atmosferę w drużynie budują wyniki. Gdybyśmy wtedy wygrali jeden, czy drugi mecz, to myślę, że to by szybko ruszyło. Ale spirala porażek, zarówno wcześniej, jak i za mojej kadencji, się nakręcała i piłkarze przestali wierzyć w swoje możliwości. Trzy zwycięstwa za mojej przygody z pierwszym zespołem, to było bardzo mało, jak na tak wielki klub. Legia zawsze gra o najwyższe cele i wszyscy byliśmy tego świadomi.

Po objęciu posady w rezerwach Legii było huczne świętowanie z gitarą. Co trener czuł, gdy zrezygnował z posady trenera pierwszego zespołu? To była ulga?

Poczułem wewnętrzny spokój, że już nie biorę na siebie tak wielkiej presji. Prawdą jest, że największą presję zawsze bierze na siebie trener. Wiele decyzji, które były podejmowane wcześniej, nie były podejmowane przeze mnie, więc musiałem wejść do "palącego się domu" i próbować to gasić. Niestety, nie wszystko było tak poukładane, żeby ten zespół podnieść. Być może moje doświadczenie trenerskie, które nadal nie jest wystarczająco wielkie, żeby dźwignąć tak duży klub z kryzysu, nie było wystarczające. Być może zabrakło właśnie tego doświadczenia, mając na myśli kompetencje miękkie, czyli zarządzania tą konkretną grupą.

Co sprawiło, że pan właśnie po meczu z Wisłą Płock stwierdził, że to jest ten moment, by powiedzieć "dość"?

To dojrzewało we mnie, przede wszystkim przez dwa ostatnie tygodnie, po porażkach w Lidze Europy, choć mieliśmy całkiem niezły mecz ze Spartakiem, gdy uważałem, że jeśli wygramy, to się odbijemy od dna, czego byliśmy bardzo blisko. Graliśmy bardzo dobre spotkanie, choć po naszym błędzie przegraliśmy 0:1. Mieliśmy rzut karny, mieliśmy bardzo dobrą sytuację Pekharta. Gdybyśmy wygrali, awansowalibyśmy do kolejnej rundy. To się nie udało. Od tego momentu zacząłem myśleć, czy ja, jako młody, niedoświadczony trener, jestem w stanie w tym momencie dać piłkarzom coś więcej. Po meczu w Płocku uznałem, że dla dobra drużyny, piłkarze potrzebują trenera, który nimi wstrząśnie, który zna ich lepiej. Nie ukrywajmy, trener z rezerw, który przychodzi dlatego, że jest na miejscu, nie ma takiego przełożenia na zespół, który wówczas był bardzo nisko w tabeli. Dlatego zadzwoniłem do dyrektora i powiedziałem, że nie jestem w stanie już dać piłkarzom więcej.

Patrząc z perspektywy czasu: czy byłby pan w stanie coś zmienić, co mogłoby pozytywnie wpłynąć na zespół?

Poświęcaliśmy wiele czasu ze sztabem na to, jak poprawić grę zespołu, a przede wszystkim morale drużyny. Jak na doświadczenie, które wówczas miałem, robiliśmy ze sztabem wszystko, co mogliśmy, by dźwignąć zespół. Brakowało nam czasami piłkarskiego farta, jednego zwycięstwa, by drużyna zapaliła. Tak bym to zostawił.

Co pan pozytywnego zapamiętał z tego okresu w pierwszej drużynie Legii?

Przede wszystkim zyskałem ogromne doświadczenie. Te 40-kilka dni dało mi naukę, jak zarządzać dużym klubem w czasie dużego kryzysu. Dla mnie cały pobyt w Legii był cennym doświadczeniem, bo to klub, który moim zdaniem ma najlepszą bazę w Polsce i infrastrukturalnie wygląda kapitalnie. Mówimy tu o nowinkach technologicznych typu SoccerLAB, bo jako trener można wiele się nauczyć pod kątem obsługi takich programów. Dlatego dla mnie, jako trenera, było to wielkie doświadczenie pod kątem zarządzania grupą. Śmiałem się, że 40 dni w Legii było jak rok albo nawet dwa lata w innym klubie. I to prawda, bo presja jest ogromna. To bardzo dobre, bo Legia to klub rozpoznawalny w całej Polsce i tak będzie zawsze.

Gdyby pan miał, z dzisiejszą wiedzą, jeszcze raz podejmować decyzję, czy objąć posadę trenera Legii w październiku ubiegłego roku, zrobiłby pan to samo?

Nie ma dyskusji. To oczywiste, że bym się zgodził. Musiałbym być niespełna rozumu, żeby odmówić w sytuacji, gdy zgłasza się taki klub i daje taką możliwość. Nie wiedziałem wówczas, jak to się potoczy. Chciałem się pokazać i dźwignąć tak wielki klub. W sporcie nigdy nie można się poddawać, czego jestem dobrym przykładem. Dostałem rok później ofertę z I ligi. Powoli chcę się ponownie pokazać, odbudować pozycję trenerską. Aktualnie wiem, co muszę poprawić, w którym kierunku muszę podążać.

Czyli za pół roku widzimy się ponownie w ekstraklasie?

Mam taką nadzieję. W piłce pół roku to mnóstwo czasu. Jeśli te 40 dni to dwa lata, to pół roku licząc w ten sposób to jakieś 10 lat. Deklaracji w piłce nie ma co składać, bo to tak szybko zmieniający się kalejdoskop, że trudno stwierdzić jednoznacznie, co będzie za pół roku.

Więcej o: