38-letni Brazylijczyk jest legendą Arki. Gra w Gdyni od 2012 roku i przez te wszystkie sezony stał się jednym z najbardziej szanowanych piłkarzy w historii klubu. I choć jego rola z roku na rok jest coraz mniejsza, w czerwcu wygasa jego kontrakt z Arką, to kibice skandowali tylko jego nazwisko po przegranym półfinale barażów o ekstraklasę z Chrobrym Głogów.
Skandowanie nie było przypadkowe, bo to właśnie Marcus Vinicius da Silva podszedł po meczu do wściekłych kibiców. Ci żądali wyjaśnień od piłkarzy, ale dzięki reakcji Brazylijczyka obyło się bez żenującego oddawania koszulek i wyzwisk w kierunku piłkarzy.
A ci w czwartkowy wieczór zawiedli na całej linii. Nie potrafili złamać defensywy zespołu Ivana Djurdjevicia, razili nieporadnością, a do tego popełniali proste błędy. Tego, co w 41. minucie zrobili Gordan Bunoza i Martin Dobrotka, nie można nazwać inaczej niż katastrofa. Błąd w komunikacji, zderzenie obrońców Arki, a sekundy później gol dla Chrobrego Głogów. Mateusz Bochnak idealnie wyłożył piłkę Dominikowi Pile, a młodzieżowiec, który od nowego sezonu będzie grał w Lechii Gdańsk, wpakował piłkę do pustej bramki. Stadion w Gdyni na chwilę zamilkł, ale po chwili krzyknął: Chcemy awansu, Areczko, chcemy awansu!
Wtedy piłkarze mieli pełne wsparcie. Doping nie ustawał pomimo niekorzystnego wyniku. Osłabł dopiero po drugim golu dla Chrobrego - autorstwa Mikołaja Lebedyńskiego. To była 71. minuta. Arka miała jeszcze czas na odwrócenie losów meczu, ale nie dała rady. Po końcowym gwizdku Szymona Marciniaka piłkarze Ryszarda Tarasiewicza padli na murawę. Nie mogli się otrząsnąć. Byli faworytem spotkania z Chrobrym, ale kompletnie nie potrafili tego potwierdzić. Otrząsnąć nie mogli się też kibice w Gdyni, którzy najpierw wygwizdali zawodników, a później wezwali ich pod sektor, z którego prowadzony jest doping.
I wtedy do akcji wkroczył Marcus Vinicius da Silva. Stanął w obronie drużyny, jako jedyny podszedł do kibiców i zaczął z nimi rozmawiać. Wtedy nie było już wyzwisk, było skandowanie nazwiska brazylijskiego piłkarza. Tylko on mógł załagodzić sytuację.
- Jeden mecz, sport, wyjaśnienia kibicom... - nie dowierzał na Twitterze Jakub Rzeźniczak. Piłkarz Wisły Płock jasno stanął w obronie zawodników. Zaznaczył, że nawet najlepsi sportowcy mają gorsze dni, mogą przegrać, a tłumaczenie wyniku wściekłym kibicom nie ma żadnego sensu.
Na to jest miejsce na pomeczowej konferencji prasowej. - Byliśmy faworytem, ale nie udało się ograć Chrobrego. Pierwsza połowa była dobra w naszym wykonaniu, ale później nieporozumienie dwóch zawodników kosztowało nas utratę bramki. W drugiej połowie widzieliśmy, że nie możemy atakować środkiem pola, graliśmy skrzydłami, ale nic nie chciało wpaść - tłumaczył już po spotkaniu Ryszard Tarasiewicz. A na koniec wygłosił mowę, która brzmiała na pożegnalną. - Dziękuję piłkarzom za czas, który tu pracowałem. Czy mam pretensje? Nie, bo oni nie oszukują na boisku, dają tyle, ile mogą. A co dalej? Zobaczymy - zakończył szkoleniowiec Arki.