ŁKS-owi spełnił się najpiękniejszy scenariusz. Ważniejsze niż awans do ekstraklasy

Jakub Balcerski
To niewiarygodne, że ŁKS po wszystkich ostatnich porażkach organizacyjnych i sportowych znów swoimi najważniejszymi wartościami może doprowadzić do sytuacji, w której łodzianie powalczą o awans do ekstraklasy. Może jednak budowanie klubu od podstaw i wizja jakości zespołu na boisku w końcu wygrały z irracjonalnymi decyzjami, w których ostatnio pogrążał się dyrektor sportowy Krzysztof Przytuła?

Marcin Pogorzała, trener rezerw ŁKS-u, który został przeniesiony razem z Pawłem Drechslerem do pierwszej drużyny po niedawnym zwolnieniu z klubu Ireneusza Mamrota właśnie wygrał 3:2 szalony mecz przeciwko liderowi Fortuna I Ligi, którego stawką było podtrzymanie szans na awans do ekstraklasy. Nawet w łódzkiej piłce trudno o tak piękny scenariusz, jaki w piątek napisał się na stadionie imienia Władysława Króla. 

Zobacz wideo Paulo Sousa podjął ważną decyzję. "Chce budować dobrą atmosferę"

Przytuła jak Guardiola. Po dobrej decyzji przychodzi irracjonalna

Krzysztof Przytuła został dyrektorem sportowym na początku lipca 2016 roku. Zastał klub w III lidze, zupełnie pogubiony po fatalnym poprzednim sezonie i braku upragnionego powrotu na trzeci poziom rozgrywkowy w Polsce. Jak się okazało, goryczy porażek w ŁKS-ie nie zaznano przez kolejne cztery lata prowadzenia sportowego oblicza łodzian przez Przytułę. Klub zbudował własną akademię, zaczął stawiać na młodych zawodników wychowanych przy alei Unii, a także awansował do ekstraklasy. Wiele osiągnął właśnie dzięki wizji i decyzjom swojego dyrektora sportowego. 

Jednak to właśnie awans do ekstraklasy wszystko przekreślił. Tutaj najlepiej obraz działań Krzysztofa Przytuły odda dość wzniosłe porównanie: do Pepa Guardioli. O Hiszpanie mówi się, że odkąd prowadzi Manchester City często lubi przekombinować ze składem lub ustawieniem drużyny. I tak było z ostatnimi dwoma latami decyzji Przytuły - po jednej, która mogła się obronić, przychodziła ta irracjonalna.

Jeśli przed grą w ekstraklasie zostawił w drużynie Daniego Ramireza i postawił na ciekawy transfer Pirulo, to trzecim krokiem był brak pozwolenia na ściągnięcie defensywnego pomocnika, który był kluczowy dla ustawienia Kazimierza Moskala. Jeśli wypalały jego transfery, to nie pozwolił dokończyć fatalnego sezonu w ekstraklasie Moskalowi. Jeśli sprowadzał do klubu Wojciecha Stawowego, który wracał do trenowania klubu na najwyższym poziomie po dłuższej przerwie, to zwalniał go w najgorszym możliwym momencie sezonu I ligi. I jeśli decydował się na wstrząs drużyną, jakim miało być wprowadzenie do drużyny Ireneusza Mamrota, to był zaskoczony, słysząc, że ten wcale nie chce współpracować dłużej z ŁKS-em, tylko odchodzi do Jagielloni Białystok i musiał go pożegnać.

Wymowne sceny w trakcie i po meczu z Termalicą. Piłkarze ŁKS-u wsparli nowy sztab

Nawet jeśli decyzję Mamrota trudno było przewidzieć, to Przytuła za to, że drużyna straciła trenera w tak ważnym momencie, może winić tylko siebie. Nie dokonał dobrego wyboru. Dlatego stara się ratować sytuację sięgnięciem po świetnie spisujący się w rezerwach duet młodych szkoleniowców - Marcina Pogorzałę i Pawła Drechslera. Przesunął ich do pierwszego zespołu i postawił przed niezwykłym wyzwaniem w pierwszym meczu: pokonaniem lidera Fortuna I Ligi wciąż walczącego o bezpośredni awans do ekstraklasy. I zespół zrobił to po kontrowersyjnym, chaotycznym i szalonym meczu. Takie rzadko układały się ostatnio pomyślnie dla ŁKS-u.

Choć decyzję będzie można ocenić dopiero później, to nagle w Łodzi pojawia się optymizm. Dziennikarze i kibice zgodnie przyznają, że na stadionie imienia Władysława Króla znowu dużo się dzieje i aż chce się to śledzić. Obrazek, gdy po pierwszym golu Michała Trąbki w meczu z Termaliką piłkarze łodzian biegną do trenerów Pogorzały i Drechslera i ściskają ich przy ławce rezerwowych, też wygląda na wymowny. A okrzyki "Marcin Pogorzała!" w szatni po zwycięstwie tym bardziej. 

Może w klubie, który w ostatnich miesiącach miał wiele momentów, w których dla działaczy, trenerów i zawodników liczyła się tylko walka o awans, nareszcie wrócono do myśli o przyszłości. O budowie, o tym, co własne i jak ktoś chciałby, że wyglądała tu gra w piłkę. Prezes Tomasz Salski wielokrotnie podkreślał, że nie zmienił się jego sposób patrzenia na mecze i drużynę, że chce tego samego, czego chciał jeszcze przed powrotem do ekstraklasy dwa lata temu. Po trzech trenerach, którym wraz z Krzysztofem Przytułą nie dali zrobić niczego po swojemu, czyli tak, żeby gra zespołu mogła być oparta na wypracowanych schematach, a nie tym, czy nie popełnią najprostszych błędów, pojawia się szansa na coś więcej. Może więcej chęci, jakości i spokoju, niż pracy jedynie pod ciężarem presji i oczekiwanych wyników.

ŁKS wróci do wierności swoim ideałom? To ważniejsze niż awans do ekstraklasy

To nie oznacza, że ŁKS tym jednym meczem za trenera Pogorzały pokazał, że zniknęły wszystkie jego kłopoty. Nie, nadal ma problem z niefrasobliwością w obronie czy prostymi błędami w rozgrywaniu piłki, którą często niepotrzebnie traci. Jednak swoboda, którą piłkarze dostali w ofensywie sprawiła, że niektórzy tak, jak Adrian Klimczak, czy Michał Trąbka pokazali, na co naprawdę stać ten zespół. 

Sytuacja w kontekście możliwego awansu do ekstraklasy jest dla ŁKS-u całkiem dobra - zespół jest już pewny udziału w barażach, a teraz zagra jedynie o rozstawienie i rozpocznie rywalizację o powrót na najwyższy poziom rozgrywek. W gabinetach może jednak rozstrzygnąć się sprawa mająca o wiele większe znaczenie.

ŁKS może przyznać się do ostatnich błędów i wrócić do wierności swoim ideałom. To przywiązanie do budowy zespołu i klubu od podstaw, a także szukania w drużynie przede wszystkim piłkarskiej jakości. To ten wybór może być kluczowy dla klubu i jego wizerunku, a także wyglądu gry łodzian. Przy Alei Unii bardzo lubią przyznawać swoim zawodnikom noty w ikonkach kapeluszy za udane mecze. Kolejny błąd w zarządzaniu drużyną sprawiłby, że nikt już tego kapelusza przed nią nie zdejmie. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.