Kacper Sosnowski: Szampany chłodzone od momentu wyjazdu do Bytowa nie zmroziły się za bardzo? Raków awans mógł zapewnić sobie w ubiegły czwartek, a nawet - przy wpadce Mielca - w sobotę.
Wojciech Cygan: Dbamy o wszystkie szczegóły funkcjonowania klubu. Dlatego dbamy też o odpowiednie zachowanie względem alkoholu. Szampan był. Zmarnować się nie zmarnował, ale bez przesady.
Pan na Ekstraklasę w Katowicach bez powodzenia czekał ponad 7 lat. W Częstochowie tylko 9 miesięcy. To częstochowski cud?
- Ten awans, to nie awans Wojciecha Cygana, który tu przyszedł i oznajmił: panowie, to ja wam powiem jak się robi awanse, bo już kilka razy byłem ich blisko. To sukces sztabu szkoleniowego, zawodników, kilkunastu ludzi, którzy są tu na co dzień. To też sukces właściciela klubu, który po 21 latach kibicowania, może pomyśleć o sobie jako o człowieku, który wprowadził swą ukochaną drużynę do Ekstraklasy.
Na moją pracę w GKS Katowice nie patrzę natomiast jako na pasmo niepowodzeń i tego, że awansować się tam do Ekstraklasy nie udało. Ludzie, którzy rozumieją piłkę, te moje lata w GKS podsumowują pozytywnie, wiedzą że klika rzeczy było tam zrobionych poprawnie.
Co pana zdaniem było najważniejsze w tym sezonie? Raków ten awans wywalczył z dużym spokojem.
- Paradoks tego sezonu polega na tym, że on bardzo szybko zleciał. Funkcjonowaliśmy od meczu do meczu, których od sierpnia do kwietnia właściwie nie przegrywaliśmy. Graliśmy bardzo podobną piłkę. W podobny sposób wygrywaliśmy, czy remisowaliśmy spotkania. Jednego wydarzenia na pewno nie zapomnę. Chodzi o starcia Pucharu Polski, które rozgrywaliśmy na Limanowskiego (Raków pokonał Legię i Lecha - przyp. red.) Trochę emocji dostarczyło też to środowe spotkanie z Podbeskidziem. Po pierwszej połowie remisowaliśmy, mecz był trudny, wydawało się, że może się zakończyć remisem, że znowu ten awans się odwlecze, lub będziemy czekać na to co wydarzy się na innych stadionach. Na szczęście tę radość udało się zapewnić po przerwie.
We wspominanych meczach Pucharu Polski pokazaliście, że Raków już jest na poziomie Ekstraklasy.
- Byłbym przy tego typu zdaniach ostrożny. Co roku przy którymś beniaminku są komentarze, że ten to na pewno namiesza w Ekstraklasie. My wiemy co mamy jeszcze zrobić. Gdzie dokonać wzmocnień, gdzie przemodelować klub, aby iść do przodu.
Pana najważniejszym celem w tym sezonie nie był awans. Na ten właściciel dawał również kolejny rok. Ważne było natomiast poprawienie stosunków z miastem.
- Kwestia sportowa w Rakowie zależy od kilku osób, więc nie można jej przypisywać tylko do mnie. Kwestia relacji z miastem rzeczywiście była ważna, ale także kwestia rozbudowy klubu, przygotowania odpowiednich struktur pod kątem Ekstraklasy. Tak byśmy weszli do niej nie jak ubogi krewny, czy kopciuszek, tylko stabilnie działająca drużyna, z historią i perspektywami.
Dziś świętowanie. A jutro? Co zawiera pana plan na Ekstraklasę?
- Pierwszy punkt, to muszę się wyspać (śmiech). Drugi polega na uzupełnieniu dokumentów licencyjnych na Ekstraklasę, na co mamy czas do końca kwietnia.
A sprawa waszego stadionu?
- Zawsze jak wjeżdżam na obiekt przy Limanowskiego, to się zastanawiam, kiedy on zmieni swoje oblicze. Pewnie jutro przejeżdżając przez bramę, będę się nad tym zastanawiał mocniej. Wiemy jednak, że obecnie ta sprawa nie leży w rękach Rakowa. Możemy tylko starać się, by pewne decyzje były podejmowane szybciej, by ta Ekstraklasa nie była tylko dla Rakowa, ale dla Częstochowy. Żeby nasze mecze były rozgrywane w naszym mieście, a nie za jego granicami.
Czego życzyć, oprócz szybkiego rozpoczęcia modernizacji stadionu?
- Żebyśmy zakończyli ligę na 1. miejscu, robili swoje i zbudowali na Ekstraklasę silny Raków. Tak by mówiło się o nas jako o wielkiej niespodziance, nie przypadkowym beniaminku.