Awans austriackiej Bundesligi na ósmą lokatę rankingu krajowego UEFA (kosztem Belgii i Rosji) to nie przypadek. Raczej tendencja, która - patrząc na ostatnie lata i obecny sezon - będzie się utrzymywała.
Tak dobrze w austriackim futbolu nie było od połowy lat 80., gdy i w lidze i w Europie zachwycała Austria Wiedeń. Przypomnijmy, że mówimy o 9-milionowym kraju i lidze, której kluby w latach 2006–2009 w europejskich pucharach zdobyły łącznie mniej punktów do rankingu UEFA niż drużyny polskiej ligi. Austria była wtedy nawet przez chwilę poza najlepszą dwudziestką lig w Europie (22. miejsce), niedaleko Polski (23.). W kolejnych latach tamtejsza Bundesliga systematycznie pięła się w futbolowej hierarchii. Lokalną i europejską potęgą zrobił się Red Bull Salzburg, który pociągnął za uszy pozostałe kluby.
Równanie do Salzburga
Inwestycja austriackiego producenta napojów energetycznych w klub z Salzburga (wcześniej była to SV Austria Salzburg) w krajobrazie tamtejszej piłki zmieniła bardzo wiele. Od 2005 r. w nowy klub, który zajął miejsce SV w najwyższej klasie rozgrywkowej, wpompowano dziesiątki milionów euro. Nowe były klubowe barwy, zarządzający, miejsce rozgrywania meczów (stał się nim stadion w Salzburgu wybudowany na Euro 2008), nowi byli piłkarze, nowa była filozofia stawiania i wychowywania młodych i zdolnych. Szybko przyszły też znakomite wyniki. RB zdominował ligę właściwie już po dwóch latach. Licząc z mistrzostwem w 2007 roku, zdobył w sumie 12 tytułów, w tym osiem ostatnich z rzędu. Do tego należy dodać jeszcze tyle samo Pucharów Austrii.
Jak na ligę podziałała hegemonia Salzburga? O dziwo pozytywnie. Po pierwsze - władze ligi zaczęły zastanawiać się, jak uatrakcyjnić rywalizację o najważniejszy prymat i próbować zaktywizować inne kluby, by starały się dorównać kroku Salzburgowi. Po sezonie 2017/18 zreformowano więc rozgrywki. Austriacki system przypomina teraz ten stosowany niedawno w ekstraklasie, choć sprawia, że emocje w lidze są do końca praktycznie dla wszystkich.
Po pierwsze zwiększono liczbę drużyn w lidze do 12. Tyle też gra ich w sezonie zasadniczym (każdy z każdym + rewanż). Potem następuje przejście na grupę mistrzowską i spadkową i podzielenie punktów na pół. Każda z drużyn gra z nowymi grupowymi rywalami u siebie i na wyjeździe.
I tu zaczyna się zabawa. Pierwsza drużyna grupy mistrzowskiej zdobywa tytuł i ma zapewniony udział w fazie grupowej Ligi Mistrzów. To też wynik awansu ligi w rankingu UEFA i ważny czynnik umacniania jej pozycję. Salzburg jeszcze kilka lat temu (do sezonu 2017/18) musiał zaczynać bój o Champions League od II lub III rundy eliminacji, co często kończyło się lądowaniem w Lidze Europy. Tam jednak zawsze grał bardzo dobrze (w sezonie 17/18 doszedł nawet do półfinału). W ostatnich latach systematycznie zdobywane punkty klubowe sprawiły, że Salzburg startował dopiero od play-offów Ligi Mistrzów i wreszcie pewniej uzyskiwał awans do jej fazy grupowej. Teraz te najbardziej prestiżowe rozgrywki w przypadku mistrzostwa ma zapewnione z automatu. Jednak dobre występy Salzburga przełożyły się też na otwarcie bram Europy dla reszty austriackich drużyn. Wicemistrz kraju teraz może grać w el. Champions League (ścieżka ligowa). Trzecia drużyna znajduje się w 3. rundzie el. Ligi Europy. Drużyna z czwartego miejsca gra wewnętrzne play-offy o Ligę Konferencji. Jest jeszcze triumfator krajowego pucharu, który jest przydzielany do el. Ligi Europy. Jeśli zajmie jednak wysokie miejsce w grupie mistrzowskiej, to o europejskie puchary będzie biła się nawet piata drużyna ligi, co w praktyce zdarza się często. Podsumowując pięć na sześć drużyn grupy mistrzowskiej w Austrii bije się co roku o europejskie puchary.
Trochę bardziej wyrównana stała się też walka o mistrzostwo. Być może dzielenie punktów nieco sztucznie zmniejsza przewagę (zwykle) Salzburga na półmetku rozgrywek, ale inne drużyny widząc króliczka przed sobą, zaczynają szybciej za nim biec. W sezonie 19/20 zasadniczą część ligi wygrał LASK Linz, który napędzi stracha wielkiemu rywalowi. W drodze po przełamanie prymatu Salzburga przeszkodziły m.in. ujemne punkty (-12) nałożone za trenowanie w zbyt dużych grupach w czasie pandemii.
Zmiana systemu rozgrywek została w Austrii przyjęta pozytywnie. Wiadomo, że czasem narzekają mniejsze kluby, które pod koniec sezonu nie grają z tymi najlepszymi, ale reforma ma lepszy odbiór, niż miało swego czasu dzielenie punktów w Polsce. Dodajmy, że obecnie 2/3 z 54 europejskich lig ma system zakładający podział na grupy.
Z grupy spadkowej do europejskich pucharów
W Austrii zadbano również o to, by nawet w grupie spadkowej nie było nudy. Z tej grupy też można dostać się do europejskich pucharów. Jej dwie najlepsze drużyny na koniec sezonu grają ze sobą baraż o kwalifikację do Ligi Konferencji. Tyle że baraż jest dwustopniowy, bo zwycięzca tego meczu mierzy się potem ze wspomnianą już czwartą bądź piątą drużyną grupy mistrzowskiej i dopiero wygrany tego pojedynku może pokazać się w Europie. Dzięki temu zabiegowi nawet mimo tego, że z ligi spaść może tylko jedna drużyna, rywalizacja w grupie spadkowej też jest ciekawa. Aby jeszcze bardziej urozmaicić przepisy, zajęcie ostatniego miejsca w grupie spadkowej, wcale nie musi oznaczać spadku. Według najnowszych regulacji, jeśli mistrz drugiej ligi nie ma licencji na grę w Bundeslidze, to bezpośredniego awansu nie uzyskuje nikt inny. Może się o niego bić - w barażach z najgorszą drużyną Bundesligi – najlepsza ekipa z miejsc 2-4, która posiada licencję na ekstraklasę. Czy to droga w stronę hermetyczności rozgrywek? Niekoniecznie. Raczej wysłanie jasnego sygnału do klubów o podnoszeniu wymagań względem siebie.
Wskazują też na to ostatnie zmiany przepisów infrastrukturalnych. Od 2025 r. kluby do minimalnej pojemności miejsc w Bundeslidze nie będą mogły wliczać trybun mobilnych, chętnie dokładnych przez mniejsze kluby np. za bramkami. Liga, oprócz tego, że jest coraz mocniejsza, chce też lepiej wyglądać i natchnąć działaczy do myślenia o przyszłości.
Zaskakujący LASK i solidny Rapid, tam punktują wszyscy
To, że siłą austriackiej piłki nie jest tylko Salzburg, pokazuje też klubowy ranking UEFA. Ekipa Red Bulla co prawda zajmuje w nim 18. miejsce, ale o wysokie lokaty bije się też LASK. Linz w notowaniu obejmującym obecne rozgrywki jest na 50. miejscu, ale warto zauważyć, że jeszcze pięć lat temu ta drużyna w ogóle nie grała w Europie. Za to dwa lata temu wygrała grupę Ligi Europy (m.in. ze Sportingiem, PSV i Rosenborgiem) i doszła w tych rozgrywkach do 1/16 finału, odpadając dopiero z Manchesterem United. W tym roku LASK wygrał grupę Ligi Konferencji. 95. miejsce w rankingu ma też Rapid Wiedeń, który razem z dwoma wspomnianymi drużynami cały czas jest w tym sezonie w europejskiej rywalizacji. Dla porównania najwyżej notowana w rankingu polska drużyna - Legia jest 113., Lech 207.
Austria przez ostatnie lata miała systematycznie po dwie, trzy drużyny grające w europejskich pucharach na wiosnę. Zdobywanie punktów dla kraju nie spoczywało zatem tylko na Salzburgu.
Ponieważ grając w lidze austriackiej, można regularnie pokazywać się w Lidze Mistrzów, czy innych europejskich pucharach, rozgrywki są atrakcyjne dla utalentowanych, perspektywicznych graczy - również z zagranicy. Red Bull ma zresztą nosa do ich wynajdywania, a przy podpisywaniu kontraktów pomagają dobre pieniądze, które potem i tak wielokrotnie zwracają się przy transferach. W lidze austriackiej w ostatnich latach można było oglądać Sadio Mane, Dominika Szoboszlaia, Naby Keitę, Patsona Dakę czy oczywiście Erlinga Haalanda. Wszyscy grali w Red Bullu, a klub na ich sprzedaży do Anglii czy Niemiec zarobił ponad 110 mln euro. Choć szczyt transferowej listy gwiazd i kwot uzyskanych z transferów zajmują gracze Red Bulla, największe kluby pukają też do drzwi innych ligowców. Kilka lat temu Rapid sprzedał młodego Maximilana Wobera Ajaksowi za ponad osiem mln euro. A w tym sezonie FC Barcelona zgłosiła się i wypożyczyła kolejnego reprezentanta Austrii. Co do Wobera, obrońca przeszedł jeszcze przez Sevillę i został ściągnięty przez Salzburg.
Choć potęga Red Bulla budowana jest głównie na graczach z zagranicy, to w całej lidze przesytu obcokrajowców nie ma. Zwykle stanowią oni nieco ponad 30 procent zawodników. Selekcjonerowi Austrii Franco Fodzie austriacka Bundesliga zwykle też dostarcza do kadry od trzech do pięciu zawodników i staje się coraz atrakcyjniejszym miejscem prowadzenia kariery. Dla porównania w polskiej ekstraklasie nie ma obecnie żadnego zawodnika, który był powołany na listopadowe lub październikowe mecze kadry.
Jerzy Brzęczek, który niemal dekadę grał w Austrii jako zawodnik i interesuje się tamtejszą ligą, zwraca nam uwagę na szkolenie. - Jest tam dużo trenerskiej jakości. Jak ja robiłem trenerską licencję UEFA A dla zawodników i reprezentantów kraju, to na kursie był ze mną Adi Hutter (obecnie trener Borussii M’Gladbach), Dietmar Kuhbauer (do niedawna trener Rapidu Wedeń) czy Michael Baur (asystent w Admirze Wacker). Zobaczmy, że trenerzy z Austrii z powodzeniem znajdują zatrudnienie w Niemczech. To o czymś świadczy - sygnalizuje nam były selekcjoner reprezentacji Polski.
Druga część sezonu ligi austriackiej rusza w połowie lutego.