• Link został skopiowany

Uśpiony gigant wrócił po 48 latach i jest sensacyjnym liderem. Biedacy szaleją

Dominik Lenart
W latach przedwojennych był hegemonem w lidze belgijskiej. Wygrywał seryjnie mistrzostwa i wyśrubował niesamowity rekord 60 ligowych meczów bez porażki, który przetrwał już 87 lat. Obecnie Royale Union Saint-Gilloise pisze nową historię. Rewelacyjny beniaminek wrócił do elity po 48 latach przerwy i sensacyjnie prowadzi w lidze, a jego plecy muszą oglądać kluby, których budżety są kilkakrotnie wyższe. Na czym polega fenomen zespołu z Regionu Stołecznego Brukseli?
Royale Union Saint-Gilloise - rewelacyjny beniaminek ligi belgijskiej
Twitter - Royale Union Saint-Gilloise - https://twitter.com/UnionStGilloise/status/1452657451765940231

W ostatnich latach liga belgijska została zdominowana przez kilka klubów – Anderlecht, Club Brugge i Genk, ale w obecnym sezonie wszystkie te zespoły na razie znajdują się za beniaminkiem. Royale Union Saint-Gilloise po 12 kolejkach ma na koncie aż 25 punktów i wyprzedza o dwa Club Brugge oraz o cztery Royal Antwerp.

Zobacz wideo

– Klub ma niesamowitą historię. To stary gigant, ponieważ kiedyś zdobywał wiele tytułów, rywalizował w Europie i dostarczał zawodników do reprezentacji narodowej. Był uważany za jeden z największych klubów w Belgii – podkreśla środkowy obrońca Royale Union Saint-Gilloise, Christian Burgess na łamach goal.com.

Najbardziej utytułowany belgijski klub w okresie przedwojennym robi furorę w lidze

Sensacyjny lider tabeli ma niezwykle bogate tradycje w belgijskim futbolu, a jego największe sukcesy miały miejsce w latach przedwojennych. Zespół założony w 1897 roku seryjnie zdobywał krajowe tytuły w latach 1904-1913, w sumie aż siedem. Później dołożył do tego jeszcze cztery mistrzostwa – jedno w sezonie 1922/23 oraz trzy razy z rzędu w latach 1933-35, stając się najbardziej utytułowanym belgijskim klubem w okresie przedwojennym oraz przy okazji ustanawiając niepobity do dzisiaj rekord – 60 meczów ligowych z rzędu bez ani jednej porażki. Jednak z biegiem lat zaczął stopniowo tracić swoją pozycję.

Zespół zapisał się również na kartach historii europejskich pucharów. Brał udział w pięciu edycjach Pucharu Miast Targowych w latach 1958-65, mierząc się m.in. z takimi zespołami jak AS Roma, Birmingham City, Olympique Marsylia czy też Juventus. W sezonie 1958/1960 dotarł do półfinału rozgrywek, pokonując w dwumeczu najpierw Lipsk XI (6:1 i 0:1), a następnie AS Romę (2:0 i 1:1), odpadając dopiero z Birmingham City (dwa razy po 2:4).

Obecnie Royale Union Saint-Gilloise jest trzecim najbardziej utytułowanym klubem w całej historii belgijskiej piłki. Uśpiony gigant ostatni raz w najwyższej klasie rozgrywkowej występował jednak 48 lat temu. Od tego czasu błąkał się w trzeciej i drugiej lidze, nie potrafiąc powrócić do belgijskiej elity. W sezonie 2020/21 w końcu udało się to zrealizować. Royale Union wygrał w cuglach rozgrywki drugiej ligi, mając na koniec sezonu przewagę aż 18 punktów nad drugim zespołem w tabeli, RFC Seraing.

Było to możliwe dzięki zmianie taktyki na 1-3-5-2 i agresywnemu pressingowi. Zespół prowadzony przez Felice Mazzu w idealny sposób potrafił osiągnąć równowagę między grą w ataku, a formacją defensywną, strzelając bardzo dużo bramek i tracąc najmniej ze wszystkich.

Ten schemat Union Saint-Gilloise stosuje również w najwyższej klasie rozgrywkowej, który stanowi dla każdego rywala nie lada wyzwanie. – Jeśli chodzi o filozofię futbolu, trener chce budować każdą akcję od tyłu i grać piłkę, w której dużą rolę odgrywa agresywny pressing. Musieliśmy się trochę przystosować, przenosząc się do wyższej ligi, ale wciąż gramy naprawdę dobry futbol. Jesteśmy bardzo groźni w kontrataku – tłumaczy Burgess. Obecnie Royale Union ma zdecydowanie najwięcej strzelonych bramek w lidze (aż 27) i najmniej straconych (tylko 13), tyle samo co Gent, z którym zagra w kolejnym spotkaniu.

Przyjście nowego właściciela zmieniło wszystko. Świetna polityka transferowa i szczegółowy skauting

Od 2019 roku właścicielem ekipy mającej siedzibę w dzielnicy Forest w południowej Brukseli jest Tony Bloom, który jednocześnie pełni od 2009 roku funkcję prezesa Brighton & Hove Albion, występującego w Premier League. To właśnie 51-letni Anglik, który jest także profesjonalnym graczem w pokera, stoi za powrotem Royale Unionu na należne im miejsce w belgijskim futbolu. Odpowiednie zarządzanie polegające na dokonywaniu do klubu tanich transferów, a także umiejętność szybkiego wpasowania nowych graczy do zespołu i dobranie odpowiedniej taktyki sprawiają, że na grę ekipy z Regionu Stołecznego Brukseli patrzy się z wielką przyjemnością.

- Myślę, że trochę się pogubiliśmy, ale teraz pod wodzą nowego właściciela, próbujemy wykorzystać swój potencjał. W zeszłym roku celem było wywalczenie awansu. W tym roku ja i wiele innych osób w klubie nie mogliśmy się doczekać, aby zobaczyć, jak będziemy sobie radzić w najwyższej klasie rozgrywkowej – dodaje Burgess.

Ważnym czynnikiem przy budowie klubu jest również kwestia dotycząca transferów. Kwoty, za które sprowadza się nowych piłkarzy, są niezwykle niskie albo bezgotówkowe, a sami gracze nie są wielkimi gwiazdami, ale doskonale potrafią się wkomponować w ramy taktyczne zespołu. Świetnym przykładem są zwłaszcza dwa nazwiska - Niemiec Deniz Undav i Belg Dante Vanzeir, które prawdopodobnie niewiele mówią osobom na co dzień interesującym się futbolem.

Klub zrobił na nich świetny interes, bo według portalu Transfermarkt nie wydał na nich choćby jednego euro w lecie zeszłego roku. Dzisiaj ich wartość cały czas rośnie. Obaj wyceniani są odpowiednio na 2,2 i 3 mln euro. W sumie zdobyli razem dla klubu aż 57 goli, z czego tylko w obecnym sezonie mają na koncie aż 18 bramek i do tego 13 asyst we wszystkich rozgrywkach!

Niedawno do drużyny dołączyli obiecujący młodzi angielscy piłkarze Marcel Lewis i Matthew Sorinola, odpowiednio z Chelsea U-23 i MK Dons, którzy doskonale wpisują się w politykę transferową Saint-Gilloise. - Staram się im służyć dobrą radą i pomagać im, ponieważ nie każdy 19-20-latek wyjeżdża od razu za granicę – opowiada Burgess.

O fenomenie skautingu klubu, który jest rewelacją ligi belgijskiej, opowiada jego dyrektor sportowy, Chris O'Loughlin. - Ilość pracy, jaką wykonujemy przy transferach graczy, jest niesamowita. Spędzamy godziny, oglądając zawodników i tworząc raporty. Wkładamy w to całą pracę, ponieważ chcemy sprowadzać dobrych piłkarzy i dobrych ludzi. To dla nas bardzo ważne – tłumaczy O'Loughlin, który pracował również w RPA, Australii i Anglii i przywiązuje ogromną wagę do każdego detalu.

- W klubie nie ma zbyt wielkiego ego i myślę, że ma to pozytywny związek z sukcesem, jaki odnieśliśmy w ciągu ostatniego roku. Chcemy piłkarzy, którzy ciężko pracują i są bezinteresowni. Stworzyliśmy grupę, w której wspieramy się nawzajem w każdej sytuacji – wyjaśnia Burgess.

Pomimo tego, że Royale Union Saint-Gilloise i Brighton mają tego samego właściciela, to ruchy transferowe między obydwoma klubami należą do rzadkości. Dotychczas doszło do nich zaledwie cztery razy. Belgijski zespół w ostatnich latach sprowadził z ekipy Premier League na zasadzie wypożyczenia - Japończyka Kaoru Mitomę, Alexa Cochrane’a, Percy'ego Tau oraz Soufyana Ahannacha, ale w kadrze belgijskiego beniaminka znajduje się obecnie tylko pierwszy z wymienionych.

– Mamy swoją całkowicie odrębną wizję, strategię, cele transferowe i ambicje. Jesteśmy dwoma oddzielnymi klubami, nie jesteśmy zespołami siostrzanym ani satelitarnymi. Jesteśmy Union Saint-Gilloise, trzecią drużyną w historii z tytułami w belgijskiej pierwszej lidze piłkarskiej – podkreśla dyrektor sportowy.

Derby Brukseli ponad wszystko. Udany początek sezonu beniaminka

Najważniejszym wydarzeniem w sezonie dla Unionu Saint-Gilloise są obecnie derbowe mecze z Anderlechtem Bruksela, który ma siedzibę położoną zaledwie 5 km dalej. Na inaugurację obecnego sezonu beniaminek sensacyjnie ograł rywala na wyjeździe 3:1, co dało klubowi pozytywnego kopa na dalszą część sezonu. Union tym samym zrewanżował się za bolesną porażkę 0:5 w lutym 2021 roku w 1/8 finału Pucharu Belgii.

Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl

Kameralny stadion i fanatyczni kibice. "Wiele osób szuka piłkarskich przeżyć. To DNA Unionu Saint-Gilloise"

Piłkarze beniaminka na co dzień występują na stadionie, na który może wejść zaledwie 8-tysięcy kibiców. Stade Joseph Marien jest jednym z najstarszych w Belgii i jest przesiąknięty historią. Obiekt został otwarty w 1919 roku, a zagorzali fani tworzą na nim magiczną atmosferę. To właśnie na nim w 1920 roku reprezentacja Hiszpania zagrała swój pierwszy mecz na letnich igrzyskach olimpijskich.

– Atmosfera jest tak wyjątkowa, że wiele osób z europejskich instytucji wokół Brukseli szuka autentycznych piłkarskich przeżyć. To DNA Unionu Saint-Gilloise – przyznaje O’Loughlin. – Kibice USG pochodzą niemal wyłącznie z Brukseli, głównie z południa miasta. Ich ultrasi nazywają się Union Bhoys i w wyjątkowy sposób potrafią dawać świadectwo historii klubu – dodaje belgijski ekspert piłkarski Scott Coyne.

Na stadionie nadal są drewniane ławki na trybunie głównej, a jego zabytkowe wnętrze, z boazerią, historycznymi fotografiami i herbem klubu na witrażu zapewniają wyjątkową oprawę podczas domowych spotkań. - Stadion wygląda jak z czasów rzymskich, trochę jak amfiteatr – przyznaje piłkarz Unionu, Christian Burgess.

Jeden z najbiedniejszych belgijskich klubów w elicie. "Postaramy się robić krok po kroku"

Royale Union Saint-Gilloise jest jednym z najuboższych klubów grających w najwyższej belgijskiej klasie rozgrywkowej. Według Transfermarkt wartość całej drużyny wynosi niecałe 21 mln euro, co daje mu zaledwie 15. miejsce spośród wszystkich 18. Dla porównania najdroższym belgijskim klubem jest Club Brugge – 166,75 mln euro, przed KRC Genk – ponad 134 mln euro i RSC Anderlecht – 89,5 mln euro.

Ważnym czynnikiem w strategii budowaniu Unionu Saint-Gilloise jest brak pośpiechu. - Postaramy się robić to krok po kroku i nie naciskać przycisku przewijania do przodu i nie pomijać żadnych działań. Celem w pierwszej kolejności był powrót do pierwszej ligi, grając dobrą piłkę nożną. W dalszej perspektywie klub chce rywalizować na wszystkich frontach – kończy O’Loughlin.

Więcej o: