Liga Europejska. Andre Villas Boas, trener z żebra Mourinho

Jeśli wraz z piłkarzami FC Porto wygra w środę Ligę Europejską, ustanowi rekord. Kolejny. Świat obwołał go następcą José Mourinho, ale Andre Villas Boas, trenerski bohater sezonu, mknie po sławę jeszcze szybciej i efektowniej. Relacja Z Czuba i Na Żywo z finału Ligi Europejskiej w środę od 20.15.

Przed skojarzeniami nie uciekniemy, od intrygujących analogii aż się roi. Obaj Portugalczycy nie grali profesjonalnie w piłkę. Obaj jeszcze jako nastolatkowie zajmowali się - to już na poziomie zawodowym - szpiegowaniem przeciwników i analizą ich gry. Obaj mnóstwo zawdzięczają świetnej znajomości języków obcych i Bobby'emu Robsonowi. Obaj korzystają z usług Jorge Mendesa, niekoronowanego króla futbolowych agentów. Obaj rozpoczęli trenerską karierę od ocalenia klubiku prowincjonalnego. Obaj zaraz potem zostali wezwani przez lokalnego potentata - Porto - i natychmiast, już w inauguracyjnym sezonie, zdobyli mistrzostwo kraju, a także awansowali do finału międzynarodowych rozgrywek. Mourinho wziął Puchar UEFA, Villas Boas zamachnie się dziś na jego nowocześniejszy odpowiednik.

Przede wszystkim jednak obaj razem pracowali. Długo - między 2002 a 2009 rokiem, w Porto, Chelsea oraz Interze Mediolan. Intensywnie - uchodzą za pedantycznych stachanowców, którzy nienawidzą pozostawiać cokolwiek przypadkowi. I blisko siebie - Mourinho nazywał młodszego asystenta "swoimi oczami i uszami", bo ten wykazywał obsesyjną troskę o detale, gdy przygotowywał rozdawane później w szatni płyty DVD, dzięki którym piłkarze wiedzieli, jakich odruchów i ulubionych zagrań powinni spodziewać się po najbliższych rywalach. - Jeździłem na obce stadiony incognito i podglądałem treningi również po to, by ocenić nastroje i osobowość naszych przeciwników - opowiada.

List, który odmienił życie

Wszystko zaczęło się w roku 1994, w apartamentowcu, w którym osiadł ówczesny trener Porto Bobby Robson. Wyniki miał, ale Villasa Boasa - mieszkającego obok 16-latka z bogatej, w wielu odgałęzieniach arystokratycznej rodziny - całkiem nie zadowalał. Chłopak wściekał się, że sąsiad więzi na ławce rezerwowych napastnika Domingosa Paciencę, ale wstydził się podejść, by osobiście wyłożyć, co go gnębi. Jako syn Angielki porozumiałby się bez problemu, choć Robsona generalnie wspierał na obczyźnie tłumacz - właśnie Mourinho, zabrany później w tej roli do Barcelony.

Villas Boas swoje pretensje spisał, a list upuścił pod drzwiami trenera. Wywarł takie wrażenie, że po kilku dniach Robson poprosił go, by podparł swoje tezy twardymi dowodami, czyli statystykami boiskowych zachowań Paciencii, który dziś prowadzi finałowego rywala - Sporting Bragę.

Sporządzonym raportem chłopak wywarł jeszcze większe wrażenie. Został stażystą w klubie, został wysłany na praktyki w Ipswich Town i kursy trenerskie na Wyspach, najniższą licencję UEFA uzyskał jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności, w drużynach juniorskich dowodził swoimi rówieśnikami. Kiedy dorósł, przybocznym uczynił go Mourinho, rządzący już w Porto. Razem wygrywali Puchar UEFA i Ligę Mistrzów, podbili Anglię z tęskniącą za tytułami od półwiecza Chelsea, polecieli do Interu. Nieśmiałość wyparowała, Villas Boas był asystentem aż nadto zuchwałym, który szefowi chętnie przedstawiał zdanie odrębne. Zajadle obstawał przy swoim zwłaszcza w kwestiach taktyki.

W Mediolanie wytrzymał sezon i kilka tygodni. Uciekł wbrew woli szefa i stosunki między nimi się ochłodziły. Gdy jego mentor - kiedyś w podobnych okolicznościach porzucił Robsona - znów parł po triumf w Champions League, on wyciągał z ciężkich tarapatów Academicę Coimbra. Przejął drużynę na dnie ligowej tabeli, zostawił na 11. miejscu. Przy okazji sensacyjnie doprowadził ją do półfinału Pucharu Portugalii. (Mourinho podobne cuda czynił w Leirze). Coraz częściej wysłuchiwał porównań do Mourinho i coraz częściej zirytowany tłumaczył, że sobie ich nie życzy, bo jest zupełnie inny.

Europa to za mało

Przed bieżącym sezonem wrócił do Porto już jako szef wszystkich szefów, który rewolucyjne zapędy zamanifestował pozbyciem się dwóch gwiazd - obrońcy Bruno Alvesa oraz pomocnika Raula Meirellesa. I nie wystarczy powiedzieć, że pobił wszystkich. On konkurencję zrównał z trawą. W kraju jego piłkarze nie przegrali meczu, mistrzostwo zdobyli na pięć kolejek przed końcem rozgrywek, wicemistrza wyprzedzili bezprecedensową liczbą punktów i w ogóle pobili mnóstwo statystycznych rekordów. Niewystarczająco bajkowo? W rozstrzygającym o tytule meczu pokonali na jej stadionie Benficę, czyli drużynę najbardziej nielubianą przez fanów. Sukces fetowali po ostatnim gwizdku tak hucznie, że poirytowani rywale złośliwie wyłączyli im jupitery. Co znów przywołuje skojarzenia z Mourinho - gdy jego Inter przed rokiem awansował na barcelońskim Camp Nou, gospodarze potraktowali mediolańskich piłkarzy zraszaczami.

Ale sporo Villasa Boasa od sławnego rodaka różni. Zaczął znacznie wcześniej i jeśli dziś, w wieku zaledwie 33 lat, poprowadzi drużynę do zwycięstwa nad Bragą, będzie najmłodszym trenerskim zdobywcą europejskiego trofeum w historii. Nie uwodzi mediów konfrontacyjną elokwencją. Zależy mu na stylu gry - piłkarze Porto strzelają mnóstwo goli, w ćwierćfinale Ligi Europejskiej rozbili Spartaka Moskwa 5:1 i 5:2, a w półfinale Villarreal 5:1. Jako potomek winiarzy zna się na trunkach, o których Mourinho - jak ujawnił swego czasu Alex Ferguson - nie ma pojęcia.

Villas Boas mówi, że zawód trenera wyczerpuje, więc planuje wygranie wszystkiego w kilkanaście lat. Musi się spieszyć, skoro zamierza - znów sięga marzeniami dalej niż Mourinho - pracować w Argentynie, Chile i Japonii. Na razie nagabują go wielkie firmy europejskie (od Chelsea po Juventus), które przed rozpoczęciem negocjacji musiałyby jednak wypłacić jego obecnemu pracodawcy wpisaną w kontrakt horrendalną kwotę wykupu - 15 mln euro. Czy Villas Boas od razu wyjedzie w wielki świat, nie wiadomo. Mourinho w tym samym momencie został na jeszcze jeden sezon w Porto. W następnym sensacyjnie wygrał Ligę Mistrzów.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.