Patrząc na rankingi, słowacką ligę Polska zostawiła z tyłu. Biało-czerwoni są obecnie na 18. miejscu tego zestawienia. Słowacy na miejscu 25. To wszystko i tak przy zeszłorocznych potknięciu Lecha ze Spartakiem Trnawa, które oznaczało dla poznańskiej ekipy nieoczekiwane pożegnanie z europejską piłką. Słowackie drużyny jednak Europy w ostatnich latach nie podbiły i powinny być w naszym zasięgu. Tym bardziej szkoda krakowskiej Wisły, która mecz w Trnawie zaczęła obiecująco, ale kończyła z pierwszoligowymi błędami, a wakacje roku 2024 mogą dłużej odbijać się jej czkawką.
Dla porządku dodajmy tylko, że Wisła zaczęła mecz w Trnawie bez strachu i klękania przed zdecydowanym faworytem rywalizacji. To pozytywne skutki przyniosło w 26. minucie. Gola po dobrej akcji strzelił Angel Rodado i kibice w Trnavie zrobili się zakłopotani. Piękną opowieść o pierwszoligowym kopciuszku Wiślacy zakończyli jednak sami od razu po rozpoczęciu drugiej połowy i to przez swoje błędy. Szczególnie szkoda było pierwszej bramki, gdzie z wyłuskanej rywalom przed polem karnym piłki zrobił się piłkarski bilard i komedia pomyłek, którą wykorzystał Michal Duris. Kolejne dwa gole też w wydawało się opanowanych dla Wisły sytuacjach, Spartak strzelił w ciągu 20 minut.
Po tych prostych błędach "Białej Gwieździe" nie można było odmówić prób ratowania wyniku. Ale to słupek, to próba przedryblowania zbyt wielu rywali, zakończyły dwie czy trzy niezłe akcje.
Wisła mecz w Trnavie przegrała zatem zasłużenie. Przegrała z drużyną, którą czołówka polskich klubów powinna mieć z zasięgu. Czy Wisła w tej czołówce jest? Nie. Nie jest nawet w Ekstraklasie. Od początku sezonu nie jest też w dobrej formie. W 1. lidze w dwóch meczach zdobyła tylko jeden punkt. Do tego ma swoje problemy. Na mecz w Trnawie trener Kazimierz Moskal nie mógł brać pod uwagę w sumie dziewięciu piłkarzy. Jednych z gry wyłączyły kontuzje (w tym tak poważne jak zerwane ścięgno Achillesa Jospeha Colley'a) innych wypożyczenia, czy rozstanie z drużyną.
W dodatku Moskal, który objął drużynę w czerwcu, zastał ekipę bez kilkunastu piłkarzy, znanych z ostatniego sezonu.
Ci, którzy przyszli na ich miejsce byli sprowadzani w trybie przyspieszonym. Raczej średnio zdążyli przygotować się do sezonu, a sami też mieli przerwę od gry. O zgraniu całej drużyny też ciężko było mówić, co szczególnie widoczne jest i w lidze i w europejskich pucharach właśnie w defensywie.
Trudno Wisłę zatem chwalić za to jak przygotowała się do reprezentowania Polski w Europie i czy to reprezentowanie i gra co trzy dni wyjdzie jej na dobre? Na razie wygląda to kiepsko, a może trzeba stwierdzić, że jest na pierwszoligowym poziomie. "Biała Gwiazda" zdołała jedynie uporać się z kosowskim FK Llapi w el. Ligi Europy (2:0 i 2:1). Potem po niezłym, ale przegranym meczu z Rapidem Wiedeń (1:2) poległa w Wiedniu aż 1:6. Jeszcze rok temu oznaczałoby to pożegnanie z Europą, ale teraz regulamin rozgrywek jest taki, że odpadając z eliminacji Ligi Europy, trafia się do eliminacji Ligi Konferencji. To koło ratunkowe też jednak Wiśle na razie mało daje. Bo z Trnawą u siebie trzeba będzie wygrać dwoma bramkami, co da jedynie dogrywkę.
Dla fanów Wisły, to smutny czas. Ciężko, by ten powrót do Europy dał im satysfakcję. "Biała Gwiazda" to przecież klub, który kilkanaście lat temu w tej Europie pokonywał Twente, czy Fulham, nie dał się ograć Standardowi Liege, a cofając się jeszcze wcześniej, przyprawiał o gęsią skórkę w pojedynkach z Parmą, Schalke czy Lazio. To klub, który ma wielkie ambicje i piękną historię, ale od pięciu lat znad przepaści przesunął się raptem do dołka, z którego ciężko mu wyjść. Oczywiście pewnym ruszeniem w górę był zdobyty w maju Puchar Polski, ale ten sezon pokaże, czy ten puchar zamiast czterolistną koniczynką, nie okaże się czarnym kotem, którego w dodatku z Reymonta trudno odgonić.