Czy najciekawszym i najważniejszym meczem polskich drużyn w eliminacjach europejskich pucharów będzie właśnie ten rozegrany za niecały tydzień w Warszawie (Legia – Broendby)? Po tym co zobaczyliśmy do tej pory, na przedsionku europejskiego podwórka z polskimi drużynami w roli głównej, wiele na to wskazuje.
Chyba że do 4. rundy el. Ligi Mistrzów wedrze się Jagiellonia Białystok i kibice z Podlasia usłyszą hymn Ligi Mistrzów w starciu z Crveną Zvezdą Belgrad. Inną opcją na koniec sierpnia jest walka mistrza Polski z Panathinaikosem Ateny lub Ajaksem Amsterdam. Ona determinuje jednak tylko rozgrywki, w których ekipa Adriana Siemieńca wystąpi. Jagiellonia awans do europejskich pucharów i tak ma przecież zapewniony (co najmniej do Ligi Konferencji). Gra toczy się teraz o prestiż i pieniądze. Liga Mistrzów na razie jest dalej niż bliżej, bo swój pierwszy mecz 3. rundy el. LM Polska ekipa przegrała. Rewanż z Bodo Glimt na ich terenie będzie trudną przeprawą. Śląsk Wrocław ma do odrobienia 2 bramki w meczu z St. Gallen, a Wisła Kraków nie jest faworytem meczu ze Spartakiem Trnawa (pierwszy mecz 1:3). W operacji awansu dwóch polskich klubów do europejskich pucharów największa presja i odpowiedzialność spada dość naturalnie na najwyżej notowany obecnie polski klub w Europie - Legię.
Legię, która — co tylko potwierdziło się przy okazji meczu w Kopenhadze - będzie bić się o ten awans, do ostatnich minut i ostatniego tchu podczas rewanżu w Warszawie. Wynik 3:2 z pierwszego meczu jest dobry, ale Duńczycy u siebie mieli delikatną przewagę. O tym jak wyrównane jest i będzie to starcie, świadczy fakt, że dwie pierwsze akcje z obu stron, w których zawodnicy weszli w okolice pola karnego, zakończyły się golami. Dla gospodarzy trafił pięknym strzałem Filip Bundgaard, dla warszawian z powietrza Tomas Pekhart. Obie drużyny w pierwszej części meczu wiele więcej sytuacji nie miały. W całym meczu oddały podobną liczbę strzałów na bramkę. Więcej przy piłce byli gracze z Danii. Przy prowadzeniu 2:1, które zapewnili sobie zresztą drugiej groźnej akcji, starali się grać sprytnie i ostrożnie, szanując wynik. Legia niczym kiedyś z Midtjylland z takim obrotem sprawy sobie poradziła, a po jednym z kontrataków, po długiej analizie VAR, zdobyła zwycięskiego gola w ostatnich minutach gry.
Te współczesne mecze z duńskimi ekipami są zresztą w przypadku Legii naznaczone remisami, niesamowitą walką i drżeniem o wynik do końca. Wynik, o którym i tak decydują detale, jeden lepszy celny strzał w jedną lub drugą stronę czy lepiej wykorzystany rzut karny. Kto pamięta ostatnią rywalizację z Midtjylland o Ligię Konferencji UEFA w poprzednim sezonie, ten wie, o co chodzi. Dwa mecze między tymi klubami zakończyły się remisem. Ten pierwszy, szalony w Danii, wynikiem 3:3 i ten ostrożniejszy w Polsce 1:1, a po dogrywce rozstrzygnęły go dopiero karne. Swoją drogą też wyrównane, bo wygrane przez Legię 6:5. Zresztą podobnie wyrównana była jeszcze wcześniejsza rywalizacja (sezon 2015/16) z tym klubem w Lidze Europy (1:0 i 0:1) oraz mecze z samym Broendby sprzed kilkunastu lat (1:1 i 2:2). Wtedy o braku awansu zadecydowała reguła premiowania bramek na wyjeździe.
Teraz tej reguły już nie ma, ale jest mocny przeciwnik, zapewne zresztą najmocniejszy w tych eliminacjach. W razie jego pokonania w 4. rundzie eliminacji Legia wpadnie na lepszego z pary Auda Kekava (Łotwa) - Drita Gnjilane (Kosowo). Choć w piłce nikogo lekceważyć nie można, to jednak rzut oka na pozycje tych rywali w Europie pokazują tylko, jak ważne jest to co 15 sierpnia wydarzy się w Warszawie. A wcale łatwo nie będzie, bo tutaj warto też przypomnieć, że w ostatnich latach z Broendby nie radziły sobie inne polskie zespoły - Pogoń Szczecin i Lechia Gdańsk.
Na razie Legia kontynuuje jednak passę z ubiegłego sezonu, w którym nie przegrała ani jednego meczu wyjazdowego w eliminacjach.
Ten dwumecz z Duńczykami może oczywiście pójść w dwie strony, ale nastawienie Goncalo Feio do wydarzeń najbliższych dni jest warte odnotowania. Jeśli Michał Probierz przekazał kiedyś dziennikarzom, że "europejskie puchary to pocałunek śmierci", tak Feio o te pocałunki zabiega. Publicznie przekazał właśnie, że gra co trzy dni to coś najlepszego co może się przytrafić piłkarzom.
- Musimy to utrzymać jak najdłużej. Oby cały sezon. Z punktu widzenia rozwoju poprzez proces treningowy, mając pełny mikrocykl, możemy pewne rzeczy inaczej rozłożyć. Teraz objętość treningu jest mniejsza, rotacje treningowe są większe ze względu na obciążenia meczowe - przekazał trener Legii.
Skoro Feio ma kadrę, plan, odpowiednie podejście, to trzeba trzymać kciuki, by jego europejska teza się sprawdziła. Dla kibiców też brzmi bardziej atrakcyjnie.