3. runda eliminacji Ligi Konferencji i wyjazdowy mecz z St. Gallen okazał się dla Śląska Wrocław gorzki. Choć czwarta drużyna poprzedniego sezonu Swiss Super League nie jest cyklicznym bywalcem europejskich pucharów, to jednak zgodnie z przewidywaniami pokazywała inteligentną, ładną, ofensywną grę i co najważniejsze futbol bardzo skuteczny. W wyniku meczu brzmi to 2:0.
Jeden z najstarszych piłkarskich klubów w Europie (data założenia to rok 1879) to drużyna, która dużo strzela, często trafia, ale też sporo przyjmuje. W meczu ze Śląskiem sprawdziły się niestety tylko początkowe zdania tego opisu. Sprawdziły się szybko, bo gospodarze wyszli na prowadzenie już w piątej minucie. Oczywiście w tej akcji trzeba było ich pochwalić za grę na jeden kontakt i pomysłowość jej rozgrywania, ale też warto zauważyć, że, bilard w polu karnym i jego okolicach sprowokowali obrońcy Śląska, wcześniejszym złym wyprowadzeniem piłki.
Jednak po chwilowym wstrząsie wrocławianie ruszyli do odrabiania strat i napędzili rywalom sporo nerwów. Stworzyli dwie stuprocentowe sytuacje. Tą pierwszą miał Sebastian Musiolik, który wyszedł sam na sam z reprezentantem Ghany, bramkarzem Lawrencem Atim Zigim. Po 30 minutach gry podwójną znakomitą okazję miał Piotra Samiec-Talar. Raz zamiast głową trafił barkiem, a i tak piłka odbiła się od poprzeczki, przy dobitce z kilku metrów futbolówkę odbił już bramkarz St. Gallen.
Tę sytuację warto przytoczyć i zapamiętać, bo, Śląsk w meczu z wyżej notowanym rywalem naprawdę potrafił stworzyć sobie znakomite sytuacje. Był groźny po wrzutkach piłek z bocznych sektorów boiska i nie klękał przed rywalem, gdy ten stosował wysoki pressing.
Przez moment wydawało się, że straty zaraz uda się odrobić i wtedy Śląsk popełnił poważny błąd przy prostym wyprowadzaniu piłki ze swego pola karnego. Przy rozegraniu źle zagrał kapitan wrocławian Aleks Petkow. Podał piłkę do kolegi z drużyny tak, że bliżej do niej miał rywal co w polu karnym skończyło się najgorszą karą. Śląska defensywa, najlepsza w zeszłym sezonie w całej ekstraklasie w St. Gallen przypominała szwajcarski ser, z dużą liczbą dziur. W ofensywie było lepiej, ale wciąż nieskutecznie.
Do momentu straty drugiego gola Śląsk miał dwa razy więcej sytuacji bramkowych. Do tego dwie stworzył jednak przeciwnikom. Oni swoje wykorzystali z zimną krwią. Ekipa Jacka Magiery biła niestety głową w mur, mimo że patrząc na styl, zaangażowanie i okazje, biła w ten mur dość efektownie. Wydawało się, że dłuższymi fragmentami grał lepsze spotkanie niż z Rygą.
Oczywiście przy tej momentami niezłej grze było też sporo niepotrzebnych prostych strat, niedokładności czy złych podań. Śląsk jednak warto pochwalić za ambicje. Polska drużyna do końca starała się strzelić w St. Gallen choćby jednego gola. Mógł go zdobyć choćby Mateusz Żukowski, po pięknej główce z rzutu rożnego. Te stałe fragmenty gry były zresztą solidną bronią Śląska. Czasem wydawało się, że do tego wszystkiego przydałoby się jeszcze trochę szczęścia.
Trudy i dobre tempo spotkania, odczuło zresztą kilku graczy gospodarzy, którzy po ostatnim gwizdku arbitra, usiedli na murawie, odpoczywali i naciągali zmęczone mięśnie.
Z jednej strony St. Gallen gra w innej lidze, jest faworytem dwumeczu, z drugiej wynik przywieziony ze Szwajcarii trochę boli. Boli jeśli popatrzy się też na statystyki. Wrocławianie mieli w tym spotkaniu niemal dwa razy więcej sytuacji bramkowych, więcej celnych strzałów na bramkę rywala (siedem) i przewagę w stałych fragmentach gry. W drugiej połowie to oni dłuższymi fragmentami prowadzili grę i neutralizowali ataki rywali. Jeśli w rewanżu 15 sierpnia, sami dodadzą do swego arsenału trochę szwajcarskiej precyzji i ominą akcję rozdawania prezentów, przy wsparciu własnych kibiców Śląsk nie będzie stał w na straconej pozycji.