Przyjemnie było patrzyć, jak w środę FC Kopenhaga zafundowała swoim fanom miłą niespodziankę. Dwukrotnie odrobiła straty w meczu z Manchesterem United i ostatecznie prestiżowe spotkanie u siebie w Lidze Mistrzów wygrała (4:3). Z mocniejszymi rywalami w 4. kolejce europejskich pucharów wygrywali też m.in. Szachtar (z Barceloną), Tuluza (z Liverpoolem) czy Slavia z (Romą).
Skoro o Kopenhadze - to była ta sama drużyna, która nieco ponad dwa miesiące temu okazała się nieznacznie lepsza od Rakowa Częstochowa. Mistrz Polski sny o Lidze Mistrzów zamienił wtedy na Ligę Europy. Ale i tu nic nie stało na przeszkodzie, by spełniać marzenia. Chociaż na razie w grupie z Atalantą, Sportingiem i Sturmem szło to opornie. Włosi to drużyna poziomem niemal wyjęta z Ligi Mistrzów, Sporting to obecny lider portugalskiej ligi, a ze Sturmem u siebie Raków grał poniżej swoich możliwości, a może był to swoisty paraliż związany z debiutem przed własną publicznością w fazie grupowej prestiżowych rozgrywek. Być może do tego nawiązywał młody szkoleniowiec "Medalików", który zresztą do fazy grupowej europejskich pucharów wszedł dwa miesiące po swym debiucie z ekstraklasowym klubie.
- Raków cały czas się rozwija. Z każdym takim meczem nabiera mitycznego doświadczenia - mówił Dawid Szwarga, podkreślając, że takich dobrych rywali dobrze jest dotknąć, a czasem trzeba nawet "skosztować" z nimi porażki. Z tym ostatnim kibice woleliby oczywiście nie przesadzać. Jednak po starcie europejskich rozgrywek mieliśmy do Rakowa trochę zastrzeżeń, że zachwycająca w eliminacjach europejskich pucharów i druga najbardziej bramkostrzelna w Ekstraklasie ekipa, w Europie nie dość, że nie strzelała goli, to grała jakby była lekko sparaliżowana. W meczu u siebie ze Sportingiem, momentami to wreszcie był Raków, na jaki liczyliśmy. Wtedy w Sosnowcu było łatwiej, bo Portugalczycy od 8. minuty grali w osłabieniu, ale też niestety zdołali strzelić w osłabieniu bramkę. Raków ostatecznie wyrównał, choć można by pomyśleć - tylko wyrównał. Tym razem w rewanżu w Lizbonie to częstochowianie byli osłabieni, co zupełnie popsuło odważną koncepcję Szwargi na ten mecz i plan, by znów wyrwać punkty faworytowi.
Trener Rakowa być może chciał zaskoczyć bardzo ofensywnie nastawiony Sporting, bo od pierwszych minut mistrz Polski "usiadł" na utytułowanym rywalu nim ten zdołał opuścić swoje pole karne. Ten wysoki pressing trwał cały czas i w kilku momentach bardzo się opłacił, stwarzając okazję mistrzowi Polski na groźne akcje czy nawet strzeleckie sytuacje. Szkoda, że tę taktykę trzeba było zmienić po raptem 13 minutach, gdy Racovitan za faul w polu karnym otrzymał czerwoną kartką, a Portugalczycy rzut karny zamienili na gola. To była trudna sytuacja dla Rakowa. Mimo to częstochowianie popisali się kilkoma dobrymi akcjami i w miarę możliwości, momentami znów stosowali wyższy pressing. Przede wszystkim jednak nie przestraszyli się Portugalczyków, często wchodzili z nimi w pojedynki i nieźle na tym wychodzili. Również z psychologicznego punktu widzenia. Sporting w pierwszej połowie, mimo przewagi, nie był w stanie strzelić gola i mocno kombinował w ataku pozycyjnym, nie zachwycał.
W drugiej połowie kombinować nie musiał, bo dostał drugi rzut karny, tym razem po zagraniu piłki ręką w polu karnym przez Milana Rundica. Tego 2:0 znów trzeba było żałować, bo trener Szwarga przed drugą połową dał znak, by robić swoje. Zastąpił skrzydłowego Ante Crnaca błyskotliwym napastnikiem Fabianem Piaseckim. A potem na boisko wszedł też ofensywny Marcin Cebula. Opłaciło się. Gospodarze zostali zaskoczeni, a Raków strzelił swego drugiego gola w tych rozgrywkach, a pierwszego na wyjeździe. Ta bramka wpadła zresztą po bardzo dobrze rozegranym stałym fragmencie gry. Estadio Jose Alvalade na chwilę ucichło. Raków miał swój moment chwały i od kilkuset polskich kibiców zebrał zasłużone brawa. "Jeszcze jeden" wołali fani z Częstochowy, wyczuwając, że Sporting, który zdjął wcześniej z boiska swoich najważniejszych graczy, może zaraz znaleźć się w potrzasku.
Kibicom pewnie na myśl przychodziło to, co działo się w tej kolejce europejskich pucharów choćby we wspomnianej już Kopenhadze. Oni mogli to my nie możemy - zastanawiali się. Tylko że tam to teoretycznie mocniejszy Manchester grał w dziesiątkę, a tu nadrabiać musiał piłkarski kopciuszek. Raków w osłabieniu miał momenty zaskakująco dobrej gry, w pewnym momencie zepchnął Sporting do defensywy. Portugalscy kibice zaczęli gwizdać, a polscy bić brawo. To były brawa zasłużone. Na pewno była w Lizbonie odwaga, zaangażowanie, siła i fantazja. Skończyło się na przegranej 1:2, ale Raków mógł wyjeżdżać z Portugalii z podniesionymi głowami. Szkoda dwóch karnych, szkoda, że tym razem nie dało się powalczyć w mocnym rywalem na równych warunkach. Raków, choć punktów nie zdobył i tak zrobił coś, co się tu polskim drużynom nie udało. Na Estadio Jose Alvalade dwa razy grała Legia (w Lidze Europy i w Lidze Mistrzów). Też za każdym razem przegrywała, ale nie była przy tym w stanie wbić Portugalczykom gola, rzecz jasna w jedenastu.
Ta przegrana Rakowa w tych okolicznościach oczywiście przyjęta jest z żalem, ale wstydu nie przynosi. Bardziej zrozumiałe stają się przedmeczowe słowa Szwargi o graniu z najlepszymi i nawet "skosztowania" z nimi porażki. Ta porażka może uczynić mistrza Polski mocniejszym. Oby tę moc było widać w dwóch ostatnich meczach częstochowian w europejskich pucharach w tym roku. To spotkania ze Sturmem i Atalantą dadzą odpowiedź na to, czy Raków w Europie będziemy mogli oglądać także na wiosnę?