Szwedzi po porażce w Poznaniu 0:2 i tak byli pewni siebie. Tydzień temu media pisały, że Djurgarden "oddało Lechowi pierwszego gola", że 0:2 to była porażka trochę na własne życzenie. Rewanż w Sztokholmie miał natomiast przywrócić rywalizacji właściwy stan rzeczy. Właściwy to jest taki, który pokaże siłę ekipy, która jesienią nie przegrała w Lidze Konferencji Europy żadnego meczu i zdobyła 16 z możliwych 18 punktów. - Wierzę na sto procent, że wygramy - mówi jeszcze przed spotkaniem zawodnik gospodarzy Besard Sabović.
Po kilkunastu minutach pierwszej połowy, w których Djurgarden kilka razy zagroził bramce Lecha, mecz pod kontrolą wydawał się mieć jednak "Kolejorz", który stworzył lepsze sytuacje bramkowe. Wszystko, co najgorsze dla gospodarzy wydarzyło się w 44. Minucie. To wtedy Marcus Danielson zobaczył czerwoną kartkę za faul - tuż przed polem karnym - na Afonso Sousie, który wychodził na czystą pozycję. Sędzia najpierw pokazał Szwedowi żółty kartonik. VAR zamienił go na czerwony.
- To okropne. Dla mnie to nie jest czerwona kartka - grzmiał ekspert szwedzkiego Viaplay, Bojan Djordjić. Nie ma przecież oczywistego błędu ze strony sędziego, że dał tu kartkę żółtą - nie mógł zrozumieć tej decyzji.
- Ta sytuacja wywołała w Szwecji ogólną złość - przyznaje nam, Petter Landen, dziennikarz gazety "Expressen". Wzbudziła ją nie tylko decyzja VAR-u. - Wielu kibiców kpiło też w mediach społecznościowych z samego Danielsona. Wypominało jego niezdarną interwencję na Euro 2020, po której też dostał czerwoną kartkę w starciu z Ukrainą (1:2) - przypomina Landen.
Szwedzki dziennikarz podkreśla, że w opinii wszystkich czerwona kartka miała największy wpływ na losy meczu. - Potem Djurgarden nie miało już takiej motywacji do gry przy golu Lecha na 1:0 - tłumaczy wysoką porażkę. Przyznaje jednak, że wynik i przebieg tego dwumeczu niemiło zaskoczył. - To, co się wydarzyło, jest dla nas zaskakujące. Djurgarden to obecnie chyba najlepsza drużyna w Szwecji, więc to 0-5 po prostu boli – mówi nam dziennikarz.
Gdy pytamy, co jego zdaniem zadecydowało, że kapitalny na jesieni klub, który wygrał swoją grupę LKE, w dwumeczu z "Kolejorzem" przegrał wysoko odpowiada:
- Na pewno nie pomogło to, że drużyna straciła niedawno najlepszego piłkarza tamtego sezonu. W styczniu do FC Burnley odszedł Hjalmar Ekdal. Widać, że w obronie go bardzo brakuje. To może pospolita odpowiedź, ale miałem wrażenie, że nasza drużyna nie miała szczęścia. Lech miał w pierwszej połowie choćby spore problemy Gustavem Wikheimem. Gdyby ten był trochę bardziej precyzyjny to spotkanie mogło zrobić się interesujące - wspomina bramkową okazję gospodarzy. - Głupie błędy i brak precyzji przeciwko trochę lepszemu zespołowi kosztowało nas tego wieczoru sporo – wylicza Landen. Trudno mu się jednak z godzić z tezą, że Lech, który zaczął rundę rewanżową w drugiej połowie stycznia i grał też w 1/16 finału LKE, miał pod tym względem dużą przewagę nad Szwedami, którzy czekają na start nowego sezonu. Ten zaczną 1 kwietnia. - Djurgarden miał już sporo ważnych meczów o stawkę choćby w krajowym pucharze, wcześniej do dwumeczu z Lechem też przygotowywał się intensywnie – przekonuje. Łatwo tej wysokiej porażki wyjaśnić się nie da.
Szwedzkie media cytują po meczu również piłkarzy Djurgarden, którzy sami nie wiedzą, co się stało.
- Nie wiem, czy oni naprawdę są od nas o tyle lepsi. Ale w liczbach dwumeczu to jest 0:5 i to jest bardzo gorzkie. Jest nam ciężko - mówił pomocnik Hampus Finndell telewizji SVT Sport.
"To była zabawa w kotka i myszkę. Za każdym razem, gdy Poznań szedł do przodu, kończyło się to fatalnie" - skwitował nieporadność szwedzkiej drużyny Per Bohman z "Aftonbladet".
"5:0 w ciągu 180 minut to żaden powód do dumy, ale występ w całej kampanii Ligi Konferencji był spektakularny. Djurgarden wróci do tych rozgrywek w kolejnym sezonie" - pocieszali się dziennikarze serwisu Svenskafans.com.
Szwedzkie media piszą też o krytyce kibiców Djurgarden, jaka spotkała ich z ust szwedzkich piłkarzy Lecha. - Trochę dziwnie było być wygwizdanym, kiedy schodziłem z boiska - powiedział szwedzkim mediom Jesper Kalstroem. Pomocnik Lecha grał w Sztokholmie przez 5 lat i przyczynił się do sukcesów drużyny. - Nigdy nie miałem okazji podziękować kibicom, więc teraz klaskałem schodząc z murawy. Rozumiem, że ludzie są w tej chwili źli i buczą, ale szczerze mówiąc, było to trochę zaskakujące - mówił. Dosadniejszy był inny szwedzki piłkarz Lecha Mikael Ishak.
- Jestem bardzo rozczarowany fanami Djurgarden. Mają bardzo, bardzo dobrą reputację, ale były kapitan tej drużyny, który zdobył tu zarówno puchar, jak i wygrał ligę, jest teraz traktowany w ten sposób? No na litość boską. Jak tu zapomina się o swych ludziach. To nie było miłe widzieć, jak cała arena go wygwizdała - skwitował obecny kapitan Lecha.