Już na obrzeżach miasta widać, że dla lokalnej społeczności Leicester City jest czymś zdecydowanie większym i ważniejszym niż tylko klubem piłkarskim. Wjeżdżając do miasta od południa widzimy mural, przedstawiający zmarłego w katastrofie helikoptera właściciela Leicester City - Vichaia Srivaddhanaprabhy - i herb klubu.
Kilka kilometrów dalej, w ścisłym centrum, są kolejne dwa. Jeden przedstawia tygrysa i buddyjskie symbole, które są nierozerwalnie połączone z wiarą Srivaddhanaprabhy oraz lisa i herb Leicester City, czyli ikony miasta. Na drugim namalowany jest Jamie Vardy, napastnik i jeden z najlepszych strzelców w historii klubu, bez którego ostatnich sukcesów na pewno by nie było.
Mural Jamiego Vardy'ego Konrad Ferszter
A tych w minionych 13 latach było co niemiara. I nie chodzi tylko o mistrzostwo Anglii z 2016 roku, którym klub z niespełna 400-tysięcznego miasta zszokował kraj i zawstydził tutejszych krezusów. - W tym czasie w mieście i klubie zdarzyło się więcej niż w całej historii - śmieje się Ryan Hubbard, wychowany tu kibic Leicester City.
- Do niedawna ludzie stąd nie mieli powodów do dumy. Nikt nie miał powodów, by przyznawać się, że jest z Leicester. Miasto nie miało bogatej historii - dodaje Hubbard.
Historia, za sprawdą Leicester City, zaczęła zmieniać się w 2010 roku. To wtedy zarządzane przez Srivaddhanaprabhę konsorcjum Asian Football Investments odkupiło klub od Milana Mandaricia za około 39 mln funtów. Ledwie dwa lata wcześniej Leicester City spadło do League One, czyli na trzeci poziom rozgrywkowy w Anglii.
- Poprzedni właściciel nie potrafił zarządzać klubem. Sprowadzał słabych, tanich zawodników, którzy nie dawali jakości. Srivaddhanaprabha nie tylko podniósł poziom sportowy, ale zbudował też oddaną społeczność wokół klubu, która dziś jest jego wielką siłą - opowiada Hubbard.
Srivaddhanaprabha był kimś więcej niż tylko biznesmenem i właścicielem klubu. W przeciwieństwie do swoich odpowiedników z największych klubów, którzy na co dzień są niedostępni i nieosiągalni, był po prostu jednym z mieszkańców miasta, członkiem lokalnej społeczności. Pobyt w Anglii go zmienił. O ile w Tajlandii o Srivaddhanaprabhie wiedzieli niewiele, o tyle w Leicester nie miał przed nikim tajemnic.
Udzielał się w akcjach charytatywnych, z własnych środków finansował miejscowe szpitale. Dofinansował też lokalny uniwersytet, obok którego znajdują się dwa wspomniane murale w centrum miasta. Srivaddhanaprabha był też jednym z kibiców. Sponsorował roczne karnety najbardziej oddanym fanom, z okazji swoich urodzin spotykał się z nimi pod stadionem, zapraszając na ciasto i piwo. Przed meczami wyjazdowymi organizował kibicom śniadania. - Wszyscy traktowali go tu jak jednego z nas - mówi Hubbard.
Srivaddhanaprabha zginął tragicznie w październiku 2018 roku. Lecący z nim na pokładzie śmigłowiec, runął na parking przy stadionie. Wszystko działo się godzinę po ligowym meczu z West Hamem United. W miejscu tragedii, tuż obok King Power Stadium, znajduje się dziś ogród poświęcony jego pamięci.
Tablica upamiętniająca właściciela Leicester City Konrad Ferszter
Srivaddhanaprabha zbudował klub, który dźwignął się z problemów finansowych, awansował do Premier League, ledwo się w niej utrzymał, rok później sensacyjnie ją wygrał, zagrał w Lidze Mistrzów, a w poprzednim sezonie po raz pierwszy zdobył Puchar Anglii. Ale Leicester ma też innego bohatera, którego historia romantycznie przeplata się z wynikami klubu.
- W 2015 roku, gdy byliśmy jeszcze na dole tabeli Premier League, walcząc o utrzymanie, byliśmy świadkami historycznego pogrzebu byłego króla Anglii, Ryszarda III, którego szczątki przeleżały ponad 500 lat pod parkingiem. Wydarzenie, o którym mówił cały świat, zmieniło Leicester. Nagle ludzie poczuli się dumni, że są z tego małego miasteczka. Naprawdę dało się poczuć, że ta atmosfera przeniosła się też na klub i drużynę. To był bardzo symboliczny moment - mówi Hubbard.
Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl
Dlaczego symboliczny? Drugi pogrzeb Ryszarda III odbył się 26 marca 2015 roku. W pierwszym meczu po tym wydarzeniu Leicester City wygrało u siebie 2:1, przerywając serię dziewięciu spotkań bez zwycięstwa w lidze. Drużyna poszła za ciosem, wygrała sześć z siedmiu meczów i cudem utrzymała się w Premier League. W kolejnym sezonie była sensacją i zdobyła mistrzostwo, chociaż bukmacherzy jej szanse oceniali na 1:5000.
- Historia związana z odnalezieniem szczątków Ryszarda III jest niezwykła. Nikt nie spodziewał się, że ktokolwiek może je odnaleźć. Historycy twierdzili, że jego ciało zostało wrzucone do rzeki. Dokładne badania wykazały jednak co innego. Wszystko to, co wydarzyło się po oficjalnym pogrzebie, to abstrakcja. To historia na książkę. Może nawet kiedyś napiszę ją sam - uśmiecha się Hubbard.
Historia Ryszarda III, jest częścią historii miasta i sukcesu klubu. Dziś jego imieniem nazwane są m.in. ulica w centrum miasta czy duży pub.
Najlepsze lata Leicester City z bliska obserwowało i przeżywało dwóch polskich piłkarzy - obecny zawodnik Legii Bartosz Kapustka oraz Marcin Wasilewski. O ile pierwszemu w klubie się nie powiodło, o tyle drugi wciąż jest tu wspominany. - Kibice go kochali! - mówi Hubbard.
Chociaż Wasilewskiego nie ma na muralach w mieście, a gadżety z nim nie są już dostępne w klubowym sklepie, to fani Leicester City wciąż uważają go za bohatera. Były reprezentant Polski trafił do klubu jesienią 2013 roku na zasadzie wolnego transferu po tym, jak wygasła jego umowa z Anderlechtem. Wasilewski szybko stał się ważną postacią drużyny, która w sezonie 2013/14 po 10 latach wywalczyła awans do Premier League.
Rola Polaka w klubie malała jednak z roku na rok. O ile Wasilewski walnie przyczynił się do awansu i cudownego utrzymania w Premier League, o tyle w mistrzowskim sezonie rozegrał zaledwie cztery mecze w lidze. W kolejnym roku wystąpił w niej tylko raz. Dwa lata, w których Wasilewski stanowił o sile defensywy Leicester City, wystarczyły jednak do tego, by kibice do dziś wspominali go jak bohatera. Dało się tego doświadczyć kilka tygodni temu w Warszawie, gdy fani angielskie klubu śpiewali piosenki o Wasilewskim na stadionie i na mieście.
- Jak wspominam "Wasyla"? Wielki, silny, nieustępliwy, oddany klubowi. Grał jak typowy, angielski obrońca. Nie bał się ostrych pojedynków, piłkę odbierał spektakularnymi wślizgami. Jego styl można porównać do tego, co na boisku pokazywał Steve Walsh, czyli legenda Leicester City. Tutejsi kibice uwielbiają ten typ obrońców - wspomina Hubbard.
I dodaje: - Pamiętam pewien mecz przeciwko Tottenhamowi na King Power Stadium. Wasilewski tak twardo odebrał piłkę Harry'emu Kane'owi, że otrzymał owację od całego stadionu! Kibice podobnie zareagowali chyba tylko wtedy, gdy Wasilewski strzelił pierwszego gola w Premier League. Chociaż przegraliśmy 1:3 z Manchesterem United, to było o czym mówić. Była to pierwsza bramka Polaka w Premier League od ośmiu tysięcy dni. Wcześniej dla Evertonu trafił Robert Warzycha.
- Do dzisiaj kibice pamiętają o "Wasylu". Zdarza się, że śpiewają piosenkę o nim. Szacunek zyskał nie tylko tym, jak prezentował się na boisku, ale i poza nim. Kiedy nie grał, czego nie do końca rozumieliśmy, nigdy nie narzekał i ciężko pracował. Gdy wchodził na boisko, dawał z siebie maksimum. Zapracował tu na potężny szacunek. No i był częścią najbardziej zwariowanych lat tego klubu. Tego nikt mu nie zabierze - kończy Hubbard.
W czwartek w Leicester dumnym gospodarzom punkty będzie chciała odebrać Legia. W 5. kolejce Ligi Europy mistrzowie Polski powalczą o przerwanie serii porażek. W Warszawie wygrali 1:0, w tabeli grupy C są na trzecim miejscu - Leicester wyprzedzają o punkt.