- Nie ma co tutaj za dużo opowiadać, kto jest faworytem i jaki będzie wynik. W piłce słowa tak naprawdę nie mają znaczenia. Liczą się fakty, które poznamy w czwartek około 21 - mówił Czesław Michniewicz przed pierwszym meczem ze Slavią. Te fakty wcale nie okazały się takie bolesne, bo Legia - która dodajmy, że nie była faworytem tego spotkania - w czwartek zremisowała na wyjeździe z mistrzem Czech 2:2.
Początek meczu zapowiadał jednak zupełnie coś innego. Była 9. minuta, kiedy trener Jindrich Trpisovsky bił brawo przy bocznej linii. Zaraz po tym, jak strzał nad poprzeczką oddał Ivan Schranz. A po chwili już tylko złapał się za głowę, bo jeśli Schranz powinien strzelić gola, to Abdallah Sima tym bardziej. Senegalczyk z kilku metrów nie trafił w bramkę. To była nawet nie stuprocentowa, a dwustuprocentowa sytuacja.
Mistrz Polski do tego momentu tylko się bronił. "Dobra ta Slavia" - napisał po 10 minutach meczu na Twitterze były prezes Legii Bogusław Leśnodorski. I trudno było się z nim nie zgodzić. Ale wtedy przyszła 20. minuta. Kilkudziesięciometrowe prostopadłe podanie Maika Nawrockiego w kierunku Mahira Emrelego, który ładnym lobem pokonał bramkarza. I od razu po tej bramce podbiegł w kierunku trybun. By wyciskać Tomasa Pekharta, bo to on, a nie Emreli był przewidziany do gry, ale na przedmeczowej rozgrzewce doznał kontuzji. Piękny gest.
Slavia na tę bramkę odpowiedziała w 33. minucie, choć wcale odpowiedzieć nie musiała. Napisać, że Alexander Bah po podaniu z rzutu rożnego miał dużo miejsca to nic nie napisać. Duńczyk miał czas, by przymierzyć. No i przymierzył - z pierwszej piłki w dalszy róg, pod poprzeczkę. Gol był piękny, ale jeszcze piękniejszego strzelił cztery minuty później Josip Juranović. Chorwacki obrońca, który właśnie żegna się z Legią (odchodzi do Celticu), uderzył sprzed pola karnego w samo okienko.
Mistrz Polski znowu niespodziewanie prowadził ze Slavią, ale niestety znowu to prowadzenie stracił. I to jeszcze przed przerwą. Tuż przed przerwą. Dosłownie, bo w trzeciej i ostatniej doliczonej minucie do pierwszej połowy, kiedy Artura Boruca po składnej akcji i nieporadności legionistów w obronie pokonał Lukas Masopust. - Przyznam szczerze, że wyglądało to trochę jak w lidze szóstek - poklepane. Slavia nie mogła mieć łatwiejszej sytuacji, by zdobyć bramkę - mówił współkomentujący to spotkanie w TVP Robert Podoliński.
Na początku drugiej połowy Michniewicz zrobił trzy zmiany. Zdjął z boiska bardzo słabo grającego Rose (wszedł Mateusz Hołownia) i słabo grającego Lopesa (Josue) oraz poturbowanego Skibickiego (Maciej Rosołek). Zmiany w ataku wniosły niewiele, ale w środku pola i w obronie Legia grała spokojniej. Potrafiła przytrzymać piłkę, wymienić kilka dokładnych podań i dzięki temu - ale też dzięki zmarnowanym po przerwie okazjom przez Slavię - przywozi do Warszawy niezły wynik (2:2). Rewanż przy Łazienkowskiej w czwartek o 21.