Przecież to nie miało prawa się wydarzyć! Manchester United nie mógł tego przegrać

Villarreal zwycięzcą Ligi Europy! Zespół Unaia Emery'ego po pasjonującej serii rzutów karnych pokonał Manchester United, a spostrzeżeniami z meczu dzieli się Konrad Ferszter ze Sport.pl.

Najpierw była nieoczekiwana bramka Gerarda Moreno, potem długo wyczekiwane wyrównanie Edinsona Cavaniego. Chociaż wydawało się to niemożliwe, to ostatecznie doszło do dogrywki, a później rzutów karnych, które ciągnęły się w nieskończoność. 11:10 - taki wynik i błąd Davida de Gei zdecydowały o zwycięstwie Villarrealu z Manchesterem United!

Przecież to nie miało prawa się wydarzyć!

Plan Unaia Emery'ego na finał był prosty: bronić szczelnie i czekać na szansę, która na pewno się pojawi, czy to po kontrataku, czy stałym fragmencie gry. I Villarreal swojej szansy się doczekał, bo Hiszpanie bramkę zdobyli po dośrodkowaniu Daniego Parejo z rzutu wolnego i uderzeniu Gerarda Moreno. Zamysł Emery'ego dał Villarrealowi nadzieję, która gasła jednak z minuty na minutę.

Zobacz wideo Jak wygląda sytuacja finansowa Wisły Kraków? "To normalna część życia w piłce nożnej"

Chociaż po strzeleniu gola w nieco wystraszonych na początku Hiszpanach wzrosła wiara w sukces, to już niedługo później zaczęła ona szybko maleć. Jeszcze w pierwszej połowie Villarreal bronił się bardzo głęboko, nie zostawiając nikogo choćby w okolicy linii środkowej boiska. Drużyna Emery'ego dawała się spychać, nie dając niczego w ofensywie. Symboliczne było to, że jeszcze przed przerwą Hiszpanie zaczęli grać na czas.

W drugiej połowie Villarreal nie zaistniał. Agresywny pressing Manchesteru United sprawił, że zespół Emery'ego miał już nie tylko problemy z opuszczeniem własnej połowy, ale też okolic pola karnego. Hiszpanie prosili się o stratę gola, a ich defensywę, w i tak kuriozalnych okolicznościach, złamał nieoceniony Edinson Cavani. Chociaż Emery robił, co mógł, by ratować swoją drużynę, to ta gasła w oczach, licząc tylko na przetrwanie. Wydawało się, że intensywność ataków Manchesteru United zburzyła plan trenera Villarrealu, bo choć w podstawowym czasie gry dokonał on aż pięciu zmian przy żadnej u rywali, to i tak Anglicy zawsze szybciej reagowali i dochodzili do piłek.

W dogrywce stało się jednak coś, czego nie mogliśmy się spodziewać. Nakręcony Manchester United opadł z sił, a do głosu wreszcie zaczęli dochodzić piłkarze Villarrealu. I to oni lepiej też wytrzymali próbę nerwów w serii rzutów karnych. Ale jak w ogóle do niej doszło?

Solskjaer wciąż bez sukcesu

- Trofea są częścią tego klubu. Każdy, kto tu trafia, wie, że musi stawać się lepszym piłkarzem, zdobywać tytuły, na które zawsze będzie tu presja. Ale ona jest częścią życia i jesteśmy na nią gotowi. Jesteśmy silniejsi niż rok temu. Silniejsi piłkarsko i mentalnie - mówił przed meczem z Villarrealem Bruno Fernandes, odnosząc się do zeszłorocznego półfinału Ligi Europy, w którym Manchester United przegrał z Sevillą 1:2.

Przegrał, chociaż był zespołem lepszym. Drużyna Solskjaera nie tylko objęła prowadzenie, ale też zmarnowała kilka doskonałych sytuacji do strzelenia kolejnych goli. W środę było podobnie. Manchester United nie stracił wiary we własny plan i umiejętności, gdy przegrywał 0:1. Chociaż wicemistrzom Anglii udało się wyrównać i byli też blisko zdobycia kolejnej bramki, to ta nie padła. I kiedy wydawało się, że w dogrywce Manchester United dobije Villarreal, role się odwróciły.

Ile w tym winy Solskjaera? Czy Norweg mógł pomóc drużynie wcześniejszymi zmianami? Na te pytania odpowiadać będziemy przez najbliższe dni. O ile odpowiedzi nie muszą być jednoznaczne, o tyle fakty są dla Norwega brutalne. Mimo że prowadzi Manchester United od ponad dwóch lat, to zdążył z nim już sporo przegrać.

Chociaż zespół z Old Trafford rozwija się w lidze, awansując w tabeli i niwelując straty do kolejnych mistrzów Anglii, to w decydujących meczach zawodzi. W pierwszym sezonie United Solskjaera odpadło w ćwierćfinałach Ligi Mistrzów i Pucharu Anglii. W poprzednich rozgrywkach zespół zatrzymał się na półfinałach Ligi Europy, Pucharu Anglii i Pucharu Ligi.

W tym sezonie Solskjaer nie wyszedł z grupy Ligi Mistrzów, mimo że wygrał dwa pierwsze mecze z PSG i RB Lipsk, które zdeklasowały jego drużynę w rewanżach. Manchester United znów przegrał krajowe puchary, a w środę finał Ligi Europy. Chociaż atmosfera wokół Solskjaera od dawna jest dużo lepsza niż jeszcze rok temu, to pytania co do słuszności jego nominacji na pewno powrócą.

Różnica w zarządzaniu

Solskjaer i Emery różnili się nie tylko w taktyce przygotowanej na mecz, ale też sposobie zarządzania zespołami i emocjami przy linii bocznej boiska. Hiszpan, nawet jeszcze przy bezbramkowym remisie i coraz agresywniejszej grze Manchesteru United, na mecz spoglądał spokojnie, z założonymi rękoma. Kiedy jego drużyna objęła prowadzenie, Emery pozwolił sobie nawet na przesiadywanie na ławce rezerwowych. To samo zrobił zresztą po golu dla Manchesteru United, kiedy przy linii pojawiał się coraz rzadziej.

Podobnie zachowywał się Solskjaer. Różnica polegała jednak na tym, że Norweg na ławce spędził większą część meczu. Kiedy Emery spokojnie obserwował spotkanie przy linii, Solskjaer samotnie siedział na ławce, a drużyną dowodzili jego asystenci. Najaktywniejszy w tym był Kieran McKenna, którego często wspierali Mike Phelan i Michael Carrick. 

Sytuacja ta zmieniła się dopiero po golu dla Villarrealu. Solskjaer, który chwilę wcześniej w wulgarnych słowach zwracał uwagę na złe zachowania Luke'a Shawa, wściekł się po zachowaniu Victora Lindelofa przy bramce Moreno. Od tamtej pory Norweg częściej pojawiał się przy linii, jednak były to krótkie momenty, w których trener Manchesteru United przekazywał uwagi nie piłkarzom, a własnym asystentom. Największa różnica między trenerami nakreśliła się w dogrywce. Kiedy Emery poza swoją strefą motywował rosnący Villarreal, Solskjaer na ławce otulał się kurtką, unikając padającego deszczu.

Bolesna strata kapitana

- Mam nadzieję, że da radę, chociaż częściowo wziąć udział w wieczornym treningu - tak dzień przed meczem Solskjaer wypowiadał się o szansach na występ w finale Harry'ego Maguire'a. Szybko jednak okazało się, że Norweg nie powiedział dziennikarzom całej prawdy. Anglika, który doznał kontuzji w niedawnym ligowym meczu z Aston Villą, zabrakło nie tylko na treningu, ale też w meczu.

I była to dla Manchesteru United strata bardzo bolesna. Kto wie, jak ułożyłby się mecz, gdyby Maguire zarządzał obroną zespołu przy rzucie wolnym Parejo i bramce Gerarda. Być może Hiszpan nie doszedłby nawet do strzału, bo to pewnie kapitan Manchesteru United zajmowałby się najgroźniejszym zawodnikiem rywali. Bez niego fatalny błąd w kryciu popełnił Lindelof, który podobnie jak rok temu przeciwko Sevilli, zawinił przy straconym golu. 

Anglikom Maguire'a brakowało nie tylko od strony czysto sportowej, ale też mentalnej. Wicemistrzowie kraju stracili lidera, który w bardzo trudnej dla nich dogrywce mógłby okazać się bezcennym liderem. Wystarczy przytoczyć statystyki środkowego obrońcy z tego sezonu. Z Maguirem w składzie Manchester United przegrał tylko 1 z 28 meczów w Premier League. Po jego kontuzji zespół Solskjaera przegrał dwukrotnie, notując też remis ze słabiutkim w tym sezonie Fulham

Atmosfera, za którą tęskniliśmy

Nie ma się co oszukiwać, poziom finału Ligi Europy rozczarował. Po dwóch tak dobrych zespołach kibice mieli prawo oczekiwać znacznie więcej. Z różnych powodów w meczu niewiele było efektownych akcji, indywidualnych popisów czy dramatycznych zwrotów akcji. Finał w Gdańsku nie przyniósł na boisku rzeczy, do których kibice będą wracać w przyszłości.

Mecz Manchesteru United z Villarrealem miał jednak to, czego nie doświadczyliśmy od wielu miesięcy, a za czym się potwornie stęskniliśmy. Kibice. Chociaż na stadionie w Gdańsku pojawiło się ich tylko 9,5 tysiąca, to dzięki nim, mimo mizernego poziomu, mecz oglądało się z przyjemnością. Wystarczały krótkie chwile, proste zagrożenia, by fani jednej i drugiej drużyny budzili się, zaczęli krzyczeć i wspierać swoich zawodników.

Atmosferę święta w Gdańsku czuć było już od rana. Później przeniosła się ona na stadion, gdzie z minuty na minutę przybywało kibiców i już na godzinę przed meczem fani Villarrealu gorąco przywitali swoich piłkarzy na wizytacji murawy i rozgrzewce. Dłużni nie pozostawali fani Manchesteru United. Zwłaszcza po bramce Cavaniego, gdy dopingiem nieśli zespół po kolejne gole. Chociaż to tylko namiastka normalnego życia i rozgrywek, jakie znamy sprzed pandemii, to dała ona wiele radości. Tęskniliśmy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.