Najgorsza sytuacja w Europie, pacjentów wywozi się do Niemiec. "Jak w oblężonym Sarajewie"

Z Liege koronawirusowych pacjentów wywozi się do Niemiec. Choć w Belgii notowany jest właśnie spadek covidowych infekcji, to w szpitalach sytuacja nadal przyrównywana jest do wojennego oblężenia Sarajewa. W takich okolicznościach sport i mecz Standardu z Lechem w Lidze Europy schodzą na dalszy plan. "Fakt, że nasi zawodnicy bezpiecznie wylądowali w Poznaniu, to najlepsza wiadomość, jaka napłynęła do Liege od początku tygodnia" - piszą tamtejsze media. Mecz 3. kolejki LE Lech - Standard rozpocznie się o 18:55, relacja na żywo na Sport.pl.

- Tak, sytuacja jest poważna. Na razie stawiamy jej czoła, ale obawiamy się, że niebawem stanie się krytyczna - przyznawała pod koniec października Sylvianne Portugaels, dyrektor generalna szpitala Citadelle w Liege. Co miała powiedzieć, gdy w jej placówce było o 40 proc. więcej covidowych pacjentów niż podczas wiosennego szczytu pandemii? Dodatkowo 20 procent wymagało przebywania na oddziałach intensywnej terapii. W jej szpitalu dobrych perspektyw nie było. Na miejsce jednego wypisywanego pacjenta przyjmowano czterech następnych. - Dwa najbliższe tygodnie będę wiecznością dla wyczerpanej ekipy pracowników medycznych - opisywała Portugaels, choć przyznawała, że nie jest nawet pewna szpitalnego jutra.

Zobacz wideo "Za chwilę kibice nie będą patrzeć, kogo Lech sprzedaje, tylko jakie wyniki osiąga"

Od tych słów minął nieco ponad tydzień. Przytłaczające dla Liege i całej Belgii koronawirusowe statystyki rosły do końca poprzedniego miesiąca. Z początkiem listopada wyhamowały. Z 24 tysięcy infekcji dziennie w 11-milionowym kraju teraz przybywa tylko nieco ponad pięć tys. nowych chorych. Szpitale mają odczuć to lada chwila. Na razie toczą własną walkę o funkcjonowanie. Gdy wybrakowana przez koronawirusa drużyna Standardu szykowała się do lotu do Poznania na mecz Ligi Europy z Lechem, z oddalonego od Liege o pół godziny drogi lądowiska Centre Medical Heliporte startował helikopter. Leciał do niemieckiego Munster i transportował belgijskiego koronawirusowego pacjenta. Drugiego przekazanego sąsiadom drogą powietrzną. Poprzednich jedenastu do Niemiec przewieziono karetkami. Jeśli ktoś zapowiadał w Belgii dojście służby zdrowia do ściany, to ono właśnie zaczynało mieć miejsce. Jak podaje dziennik "Le Soir", tych 13 przymusowo przenoszonych za granicę pacjentów dotyczy tylko transportów z prowincji Liege. W takich okolicznościach trudno się dziwić, że krajowy futbol czy czwartkowy mecz Standardu z "Kolejorzem" zeszły w Belgii na drugi plan.

"Miałem wrażenie jakbym był w oblężonym Sarajewie"

To dlatego belgijskie ogólnospołeczne portale bardziej niż Ligą Mistrzów czy Ligą Europy żyją choćby relacją opisującego swą traumę zainfekowanego covidem byłego żołnierza tamtejszej armii. Sześć dni, które ów żołnierz spędził na koronawirusowym oddziale szpitala MontLegia, 54-letek określa zdecydowanie: "Miałem wrażenie, jakbym był w oblężonym Sarajewie". Oznajmił to człowiek z 37-letnim stażem w wojsku. W mediach są też liczne teksty o wzroście zainteresowania belgijskich przedsiębiorców szybkimi antygenowymi testami. "Tak zbroją się firmy, by chronić swoich pracowników" - wyjaśniał dziennikarz "Le Soir". Coś o piłce? Club Brugge grał przecież w Champions League.

- Wiemy, że w Belgii jest niebezpiecznie. Wszyscy musimy być ostrożni i mieć dużo dyscypliny - wprowadzał w klimat starcia z Belgami trener Borusii Dortmund, Lucien Favre. Mówił to, siedząc w Niemczech, bo BVB zrezygnowała z konferencji w Brugii i przyleciała do Belgii najpóźniej, jak się dało. Rzecznik prasowy Arne Niehorster tłumaczył, że w ten sposób "starano się odciąć zawodników od świata zewnętrznego". Trenować w Brugii dortmundczycy też nie chcieli.

- Nie chcieliśmy organizować konferencji prasowej w Brugii z dziennikarzami na sali. Do Belgii przywozimy również własnego kucharza i ochronę. Jesteśmy przekonani, że nie będziemy w ten sposób zagrożeni - dodawał.

- Szczerze mówiąc, to cieszę się, że obecnie gram w Niemczech - mówił obrońca BVB, Thomas Meunier. - Martwię się jednak o moją rodzinę w Belgii. Wydaje się, że nie wszyscy rodacy rozumieją powagę sytuacji. Konieczne jest zachęcenie ludzi do silniejszego przestrzegania zasad - dodawał. Spotkanie w Lidze Mistrzów jego drużyna wygrała 3:0. Muenier, opisując pandemię w Belgii, wiedział, co mówi.

Sytuacja najgorsza w Europie

Europejskie Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób określiło ostatnio sytuację w Belgii jako najgorszą w całej Europie. W swej tezie podpierało się skumulowaną liczba nowych przypadków w ciągu 14 dni na 100 tys. mieszkańców. W Belgii wynosiła ona 1753. Dla porównania w Polsce było to 558, w Niemczech 225.

To m.in. dlatego Belgia w drugiej połowie października wprowadziła miękki lockdown, w którym mocno przygaszony został także sport. Potem zresztą jego zasady zaostrzono. W kraju słynącym z cudownej czekolady obowiązują obecnie dużo poważniejsze restrykcje niż w Polsce.

Po godzinie 20.00 nie można kupić alkoholu. Zresztą od 22:00 do 6:00 jest godzina policyjna, więc wyjście z domu musi być odpowiednio uzasadnione. Do 15 listopada zamknięte będą szkoły. Nieczynne są też placówki kulturalne, muzea, kina i sklepy inne niż te z art. spożywczymi (normalnie działają też apteki). Wprowadzono też zakaz prostytucji (ta jest w Belgii legalna). Do 13 grudnia zawieszono publiczne msze, choć wierni mogą przychodzić do kościołów i modlić się indywidualnie. O działalności centrów fitness czy basenów już od dawna nie ma mowy. Zakazane są też amatorskie zawody i treningi sportowe i to aż do stycznia 2021 roku. Wyjątek dotyczy zajęć dzieci do 13. roku życia. Tyle że i w tych grupach zainteresowanie wspólnym pokopaniem czy poodbijaniem piłki mocno spadło. W pierwszym weekendzie ograniczeń działało tylko 70 proc. szkółek piłkarskich. Potem było ich jeszcze mniej. Po pierwsze - z powodu spadku liczby uczestników, po drugie z powodu dostrzeżenia zagrożenia, a czasem ostrożności właścicieli.

- Kilka szkół w mieście ostrzegło nas, że w ich placówkach były przypadki koronawirusa wśród uczniów. Kilkunastu naszych zawodników musi przebywać na kwarantannie. Zdecydowaliśmy się zawiesić zajęcia dla dzieciaków, by nie dawać możliwości rozprzestrzeniania się wirusa - tłumaczył dziennikowi "La Derniere Heure" Michael Thilmant z klubu w Libramont.

"Zawodnicy bezpiecznie wylądowali w Polsce. To najlepsza wiadomość w Liege"

Wracając do wieczornego meczu Standardu z Lechem (początek spotkania o 18:55) - "fakt, że zawodnicy Standardu bezpiecznie wylądowali na polskiej ziemi, to najlepsza wiadomość, jaka napłynęła do Liege od początku tygodnia" - zaczyna swój artykuł dotyczący tego spotkania dziennikarz "DH".

Zdanie, choć nieco ironiczne, jest prawdziwe. Do tej pory większość informacji dotyczących tego starcia, dotyczyła koronawirusowej sytuacji w klubie. W drużynie zainfekowanych zostało sześciu graczy. Trzech obrońców: Collins Fai, Moussa Sissako i Konstantinos Laifis, dwóch pomocników: Damjan Pavlović, Eden Shamir oraz napastnik Abdoul Tapsoba.

Zawodnicy zostali odsunięci od drużyny, a media zastanawiały się, jak trener Philippe Montanier poskłada rozsypaną obronę Standardu? Wcześniej poważnego urazu doznał też kapitan i ostoja defensywy Liege Zinho Vanheusden. Okazało się, że w spotkaniu z Oostende (1:0) zerwał więzadło krzyżowe. Grać nie będzie przez pół roku. Kumulacja problemów u rywali Lecha jest spora.

Spotkanie z poznaniakami jest dla Standardu starciem ostatniej szansy. Ekipa z Belgii, tak jak "Kolejorz", nie wygrała w tej edycji Ligi Europy żadnego meczu.

- To rzeczywiście będzie kluczowy mecz dla obu drużyn. Pracujemy nad tym, by zestawić jak najlepszy skład i liczymy na pierwsze punkty w rozgrywkach - powiedział Montanier na oficjalnej konferencji prasowej. To właściwie podsumowuje całą sportową część dotyczącą spotkania.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.