Polskie kluby przyzwyczaiły kibiców do braku jakichkolwiek sukcesów tak mocno, że nawet przegrana Lecha z Benficą 2:4, ale po odważnej, ładnej grze, jest oceniana jak zwycięstwo. Skazywani na porażkę poznaniacy zagrali z utytułowanymi rywalami, jak równi z równymi - pomysłowo, wysoko i ofensywnie. I gdyby ich starcie prowadziła inna trójka sędziowska, wcale przegrać by nie musieli.
Trójka arbitrów myliła się bardzo często. Gdy liniowy pokazywał aut dla Lecha, główny twierdził, że piłka należy się Benfice. Gdy zawodnik gości wybiegł z piłką za linię końcową, asystent arbitra głównego nie zwracał na to uwagi. I wreszcie, co najważniejsze, gdy na początku drugiej połowy Michał Skóraś wychodził do sytuacji sam na sam z Oidsseasem Vlachodimosem, Jan Vertonghen powalił go na ziemię. W normalnych okolicznościach Belg wyleciałby z boiska z czerwoną kartką, a Lech wykonywałby rzut rożny. Ale mówimy o normalnych okolicznościach, nie takich, w których sędzia nie reagował na podobne sytuacje. - Faul na Skórasiu to ewidentna czerwona kartka. To mogła i powinna być kluczowa sytuacja w tym meczu. Sędzia puścił grę - ocenił po meczu Dariusz Żuraw, trener Lecha.
I dodał: Portugalczycy są na tyle mocnym zespołem, że sędziowie nie muszą pomagać Benfice.
O tym, że Vertonghenowi należała się czerwona kartka, wiedział nawet sam... Vertonghen. - Po meczu mam mieszane uczucia. Jedna część mnie jest szczęśliwa i dumna, druga rozczarowana. Zagraliśmy naprawdę dobrze. W drugiej połowie Jan Vertonghen mógł dostać czerwoną kartkę i to być może odmieniłoby mecz. Powiedział mi, że czuł, że sfaulował Michała Skórasia. Nawet bez tego uważam, że byliśmy dziś nieźli - w rozmowie z TVP Sport zdradził po meczu Mikael Ishak, strzelec dwóch goli dla Lecha.