Legia Warszawa znowu musi zasypać dziurę w budżecie! Długa lista piłkarzy, którzy mogą odejść

Miał być spokój, a będzie życie na wariackich papierach. W najbliższych dniach Legia Warszawa może próbować sprzedać każdego, by zasypać dziurę w budżecie.

Bramkarz Karabachu Szachrudin Magomedalijew od razu padł na kolana, rozłożył szeroko ręce i zaczął drzeć się wniebogłosy. Po drugiej stronie przykucnął wtedy Artur Boruc. To był już koniec tego meczu. Większość legionistów zdążyła zejść do szatni, ale Boruc zdjął rękawice i wciąż siedział na skraju pola karnego. - W co ja się wpakowałem? - mógł sobie wtedy pomyśleć doświadczony bramkarz, idol kibiców Legii, który przed sezonem po 15 latach wrócił na Łazienkowską. Ale pomyśleć tak też mógł Dariusz Mioduski, którego zespół czwarty rok z rzędu, odkąd odkupił klub od Bogusława Leśnodorskiego i Macieja Wandzla, nie awansował do europejskich pucharów. Prezesa Legii już nie było na trybunie VIP, kiedy Azerowie biegali po boisku i cieszyli się z awansu, a później zebrali się jeszcze całą drużyną pod jego lożą, gdzie robili sobie pamiątkowe zdjęcia z flagą Azerbejdżanu.

Zobacz wideo Różnica między Vukoviciem a Michniewiczem? Michniewicz kocha ten zawód

Ryzyko Legii, które się nie opłaciło

Gdyby nie Boruc, Legia w czwartek przegrałaby znaczniej wyżej niż 0:3. Ale to i tak byłoby bez znaczenia, bo mecz z Karabachem trzeba było wygrać. - W piłce nie ma takiej możliwości, by nie popełniać błędów. Jeśli chcesz się rozwijać, musisz ryzykować. I my też ryzykowaliśmy i nadal będziemy ryzykować - mówił w lipcu Mioduski po zdobyciu przez Legię mistrzostwa Polski. - Ale brak awansu do fazy grupowej byłby dla nas bolesny. Te środki, którymi nagradza UEFA, mamy wpisane w budżet. Puchary są niezbędne, byśmy szli do przodu. Nie zrobimy postępu, łatając dziurę transferami - dodawał.

I Mioduski zaryzykował. Zresztą już wcześniej powtarzał, że zawsze będzie podejmował szybkie decyzje, kiedy zobaczy, że trener nie panuje nad szatnią. Vuković tej kontroli nie stracił, ale stracił zaufanie prezesa, który dwa tygodnie temu - na cztery dni przed meczem z Dritą Gnjilane - zadzwonił do Czesława Michniewicza, a potem do Zbigniewa Bońka. Nowy trener miał odmienić Legię. Pierwsze spotkanie wygrał 2:0, ale ten mecz nie dał wielu odpowiedzi. Po wyeliminowaniu mistrzów Kosowa nadal nie było żadnych przesłanek, by liczyć na to, że Legia w czwartek zagra dużo lepiej niż w ostatnich tygodniach. Że poradzi sobie z wyżej notowanym Karabachem, który od sześciu lat regularnie gra w pucharach.

Straty Legii trzeba liczyć w milionach

Przynajmniej 30 mln złotych - tak awans to fazy grupowej Ligi Europy wyceniali przy Łazienkowskiej kilka dni przed meczem z Karabachem. Legia potrzebowała tych pieniędzy. Nie tylko dlatego, że w tym roku przez pandemię koronawirusa straciła ponad 20 mln złotych. Ale też dlatego, by w najbliższych dniach nie wykonywać nerwowych ruchów. Czytaj: sprzedawać piłkarzy. A może nawet nie tyle sprzedawać, ile w pośpiechu pozbywać się ich za półdarmo, oddawać w promocyjnych cenach do innych klubów tylko po to, by zbilansować swój budżet płacowy. Budżet, który latem znowu się rozrósł, budowany był z myślą o grze w europejskich pucharach.

Artur Boruc, Josip Juranović, Filip Mladenović, Joel Valencia, Bartosz Kapustka, Rafael Lopes. To sześciu piłkarzy, którzy latem trafili na Łazienkowską. Wszyscy od początku zagrali w czwartkowym meczu z Karbachem. Oni z klubu nie odejdą, ale Domagoj Antolić, William Remy, Paweł Stolarski, Andre Martins, Mateusz Cholewiak, Jose Kante czy Mateusz Wieteska już mogą. Lista graczy, których Legia musi albo przynajmniej chętnie by się pozbyła, jest długa. A do tego dochodzą też piłkarze, których niekoniecznie chciałaby sprzedać - jak Luquinhas czy Michał Karbownik - ale niewykluczone, że ich straci, bo chętnych na ich pozyskanie jest więcej. A co za tym idzie - jest więcej pieniędzy, których przy Łazienkowskiej znowu trzeba zacząć szukać.

Bo kadra Legii jest za szeroka

W zeszłym roku niepowodzenia w pucharach zrekompensowały transfery Sebastiana Szymańskiego, Sandro Kulenovicia i Carlitosa. Dzięki temu pierwszemu udało się też przebudować zespół. Do Warszawy szybko trafili Walerian Gwilia, Luquinhas czy Arvydas Novikovas. Teraz latem Legia pozyskała sześciu nowych piłkarzy, ale na transferach zarobiła tylko 250 tys. euro (sprzedaż Novikovasa).

- Czy zdaję sobie sprawę, że w tym momencie każdy może odejść z Legii? Nie myślałem o tym. Zakładałem, że uda nam się awansować, liczył się tylko czwartkowy mecz. Jestem tutaj krótko i skupiałem się tylko na tym, na co miałem wpływ. Taktyka, mentalność i podniesienie umiejętności. Nie rozmawiałem z piłkarzami na temat ich przyszłości, nic nie wiem o ich planach. Wiem tylko, że każdy, kto pojawia się na treningu, ma ważny kontrakt z Legią i mogę z niego korzystać - mówił Michniewicz po meczu z Karabachem.

Po odpadnięciu z Karabachem problemem Legii jest nie tylko brak pieniędzy z transferów i pucharów, ale też kontrakty. W sezonie 2018/19 przy Łazienkowskiej na pensje piłkarzy wydano 61 mln złotych. W kolejnym ten budżet został zmniejszony (z klubu odeszło wtedy wielu dobrze zarabiających piłkarzy m.in. Michał Kucharczyk, Miroslav Radović, Kasper Hamalainen), co sprawiło, że Legia sezon skończyła z siedmioma milionami na plusie. Przed obecnym ten budżet znowu się jednak rozrósł. I znowu będzie musiał się skurczyć, bo kadra Legii jest zbyt liczna. Trzeba będzie ją szybko odchudzić, na co czasu jest ekstremalnie mało, bo okno transferowe w Polsce zamyka się już w poniedziałek.

Masz ciekawy temat związany ze sportem? Wiesz o czymś, co warto nagłośnić? Chcesz zwrócić uwagę na jakiś problem? Napisz do nas: sport.kontakt@agora.pl

Przeczytaj też:

Pobierz aplikację Sport.pl LIVE na Androida i na iOS-a

Sport.pl Live
Sport.pl Live .
Więcej o: