- Legia na pewno zagra inaczej. Zmieniła trenera, więc to też bardzo utrudniło nam jej analizę - powiedział przed meczem Gurban Gurbanow. I Legia faktycznie zagrała inaczej. Znowu. Czesław Michniewicz w porównaniu do zeszłotygodniowego meczu z Dritą Gnjilane (2:0) wymienił w podstawowym składzie czterech piłkarzy. Nie licząc bramki, zrobił zmiany w każdej formacji.
I zaskoczył chyba wszystkich, nie tylko Gurbanowa, bo w jedenastce zabrakło Mateusza Wieteski, który pojawił się z trenerem na przedmeczowej konferencji, a z reguły, jak ktoś się na niej pojawia, to gra. Zabrakło też Pawła Wszołka (wszedł jako pierwszy z ławki), czyli strzelca pierwszego gola w meczu z Dritą. Zabrakło też kreatywnego Luquinhasa, który w poprzednim spotkaniu zagrał w końcu znowu w środku pola. Razem z Michałem Karbownikiem. Czyli najwyżej wycenianym piłkarzem Legii, który jeśli ma gdzieś podbijać swoją cenę, to właśnie w takich meczach, jak ten z Karabachem, który Karbownik też zaczął na ławce - wszedł dopiero w 66. minucie, przy wyniku 0:2.
Zaczęło się jednak mocno. Legioniści na rozgrzewkę wyszli przy dźwiękach utworu AC/DC "Thunderstruck". Jakby to miało ich dodatkowo naładować energią, a nas przygotować na grzmoty. Ale grzmotów nie było. Była za to ulewa i bardzo długa rozgrzewka legionistów, która skończyła się na nieco ponad 10 minut przed meczem, kiedy piłkarze Karabachu już dawno byli w szatni - ich deszcz złapał dopiero po rozgrzewce.
- Jedziesz! - krzyknął Artur Boruc równo z gwizdkiem sędziego, który poprzedziły jeszcze dzwony z pobliskiego kościoła. Tak, te same, które przeszkadzały Ricardo Sa Pinto w prowadzeniu treningów. W czwartek nie przeszkadzały, ale też wcale nie pomogły.
- Press, press, press - krzyczeli Azerowie, kiedy Filip Mladenović miał piłkę przy nodze. Jakby uznali, że to właśnie on jest najsłabszym punktem w ekipie rywali, bo ten "press" powtarzał się praktycznie za każdym razem, kiedy lewy obrońca Legii był przy piłce.
Mladenović w czwartek nie grał porywająco, sam denerwował się po nieudanych zagraniach, ale jeszcze gorzej wypadł Josip Juranović. - To jest proste podanie, do nogi - rozkładał ręce Michniewicz, kiedy grający na prawej obronie Juranović - pod koniec pierwszej połowy - posłał niedokładną piłkę w kierunku Tomasa Pekharta. W drugiej połowie trener Legii mógł mu przekazywać jeszcze więcej uwag, bo Juranović zaczął grać bliżej ławki rezerwowych. I mógł mieć do niego zdecydowanie więcej pretensji, bo grał jeszcze gorzej.
Dariusz Mioduski wstał już w pierwszej połowie
Kiedy w 16. minucie Abbas Husejnow oddał strzał na bramkę Legii, Dariusz Mioduski wstał ze swojego miejsca w loży centralnej i wszedł do budynku. Wcześniej też się podrywał, ale po strzale Husejnowa - dodajmy, że obronionym przez Boruca - pojawił się dopiero po kilku minutach. I już nie usiadł. Do końca pierwszej połowy oglądał poczynania legionistów na stojąco. No i dalej się denerwował.
To samo było w drugiej połowie, ale wtedy nerwów było jeszcze więcej, bo legioniści szybko - już w 50. minucie - stracili pierwszą bramkę, a potem wcale nie było lepiej, bo stracili dwie kolejne. Od 70. minuty przegrywali już 0:3.
Miał być spokój, będą nerwy
Nerwy Mioduskiego można zrozumieć, bo w czwartek gra toczyła się o duże pieniądze. "Przynajmniej 30 mln złotych" - tak awans to fazy grupowej Ligi Europy wyceniali przy Łazienkowskiej kilka dni przed meczem z Karabachem.
Legia potrzebowała tych pieniędzy. Nie tylko dlatego, że w tym roku z powodu pandemii straciła ponad 20 mln złotych. Ale też dlatego, by w najbliższych dniach nie musieć wykonywać nerwowych ruchów. Czytaj: sprzedawać piłkarzy. A może nawet nie tyle sprzedawać, ile w pośpiechu pozbywać się ich za półdarmo, oddawać w promocyjnych cenach do innych klubów, tylko po to, by zbilansować swój budżet płacowy. Budżet, który latem - po przyjściu m.in. Boruca czy Kapustki - znowu się rozrósł. Zbudowany był z myślą o grze w europejskich pucharach, gdzie Legia znowu nie awansowała. Czwarty rok z rzędu.
Masz ciekawy temat związany ze sportem? Wiesz o czymś, co warto nagłośnić? Chcesz zwrócić uwagę na jakiś problem? Napisz do nas: sport.kontakt@agora.pl
Pobierz aplikację Sport.pl LIVE na Androida i na iOS-a