Messi wśród dyrektorów, największa gwiazda. "Midas" znów zadziwia i ma wielki finał

To Messi wśród dyrektorów sportowych, Midas Sevilli, jej największa gwiazda. Można dalej brnąć w te porównania i próbować oddać klasę Monchiego, ale wystarczy powiedzieć, że w pierwszej jedenastce, która wybiegnie w finale Ligi Europy będzie aż dziewięciu piłkarzy kupionych w ostatnich dwóch oknach transferowych. To mówi samo za siebie.

"Najdrobniejsze szczegóły decydują o największych sukcesach" - to jego motto. Każdego roku - od lipca do grudnia - obserwuje więc 3 tysiące piłkarzy z całego świata, a od stycznia do maja ogranicza ich liczbę do 500 najlepszych. Przy ocenie zawodnika bierze pod uwagę sześć aspektów: profil fizyczny, profil taktyczno-techniczny, profil psychologiczny, warunki finansowe, czas adaptacji i przyszły wzrost wartości. A gdy już podpisuje kontakt, zwraca piłkarzowi uwagę na takie szczegóły, jak wybór koloru samochodu. Nie może jeździć zielonym, bo to w Sewilli kolor największego rywala - Betisu. Zatrudnia sztab ludzi, których jedynym zadaniem jest sprawienie, by nowy piłkarz dobrze czuł się w mieście: pomagają mu wybrać mieszkanie w odpowiedniej dzielnicy, znaleźć dobre przedszkole dla dziecka, oprowadzają po najważniejszych miejscach, żeby zadomowił się jak najszybciej.

Zobacz wideo

To tajemnica błyskawicznego sukcesu nowej Sevilli. Poprzedniego lata Monchi kompletnie przebudował zespół: zmienił trenera, sprowadził szesnastu piłkarzy, pozbył się czternastu. To była kadrowa rewolucja. Później - od razu walka o najważniejsze cele. Bez wspominania o potrzebnym w takich sytuacjach okresie przejściowym. Udana - Sevilla awansowała do Ligi Mistrzów, a w piątek zagra w finale Ligi Europy. Na boisku będzie miała dziewięciu nowych piłkarzy (siedmiu z letniego okna transferowego, dwóch kupionych zimą) i dwóch weteranów: Evera Banegę oraz Jesusa Navasa. - Większość dyrektorów sportowych pracuje w ten sam sposób. Korzystamy z tych samych programów komputerowych: Wyscouta, InStata, mamy podobnie rozbudowaną sieć skautów. Podróżujemy, sporo dzwonimy i oglądamy mnóstwo meczów. Na końcu różnica wynika z drobnych szczegółów - znów Monchi odwołuje się do swojego motta.

Wrócił tam, gdzie serce bije najmocniej 

Potrafi pięknie mówić, bo zaraz po tym jak w 2000 roku zszedł z ławki rezerwowych Sevilli do gabinetu dyrektora sportowego, podglądał pracę bardziej doświadczonych dyrektorów z Premier League i uznał, że na tym stanowisku komunikacja jest jednym z ważniejszych aspektów. Skończył odpowiednie kursy - z wystąpień publicznych i emisji głosu, interesował się na jakich emocjach bazują telewizyjne reklamy. Jeszcze będąc rezerwowym bramkarzem Sevilli studiował prawo. Jego wykładowca zapamiętał go jako inteligentnego studenta z poczuciem humoru. Wspominał, że chociaż Monchi rzadko pojawiał się na wykładach, to przed sesją zawsze wiedział do kogo zgłosić się po notatki. Po karierze skończył studia z zarządzania biznesem i dziesiątki kursów dotyczących coachingu. Gdy latem zeszłego roku wrócił do Sevilli po nieudanej - blisko dwuletniej - przygodzie z Romą, powiedział, że wraca tam, gdzie najmocniej bije serce. W kolejnym wywiadzie dodał: "uszczęśliwianie Sevilli to moja pasja, a nie praca". Kibice piali z zachwytu.

Zanim uznał, że potrzebna jest rewolucja, rozglądał się przez półtora miesiąca. Nie było go tylko dwa lata, ale w tym czasie klub zdążył zatrudnić dwóch dyrektorów sportowych i zwolnić pięciu trenerów. Meble w gabinecie stały nieruszone, wiele się nie zmieniło, ale on czuł, że w klubie panuje bałagan. - Nigdy nie powinien stąd odchodzić. To jego dom, tutaj pracuje najlepiej - mówił Jose Castro, prezes Sevilli. Ale w 2017 roku, gdy Monchi zdecydował o odejściu do AS Romy, czuł się zmęczony pracą w jednym miejscu. Stagnacją, monotonią, tymi samymi twarzami widywanymi codziennie. Nie przypuszczał, że tak szybko zacznie za nimi tęsknić. Sevilli brakowało Monchiego, a Monchiemu Sevilli. To związek idealny: z jasnym podziałem obowiązków, pełen wzajemnej troski. W Romie wciąż czuł, że ktoś wtrąca się do jego spraw. Odkąd wrócił do Sevilli ich związek zyskał jeszcze solidniejsze podstawy, bo Monchi jest dyrektorem generalnym ds. sportu, czyli drugą najważniejszą osobą w klubie zaraz po prezesie.

Już pierwszą decyzją po powrocie pokazał, że niepowodzenie z Romą w ogóle nie wpłynęło na jego pewność siebie - zatrudnił trenera o najgorszej opinii w Hiszpanii. Julen Lopetegui był krytykowany po zostawieniu reprezentacji tuż przed mundialem w Rosji, a później zwolniony z Realu Madryt po upokarzającej porażce 1:5 z FC Barceloną. Członkowie zarządu Sevilli byli zdumieni, dziennikarze pisali, że Monchi próbuje być oryginalny na siłę. Nawet prezes Castro miał spore wątpliwości. Kilka razy dopytywał, czy aby na pewno ten Lopetegui jest dobrym pomysłem. Monchiemu wystarczyła jedna rozmowa. - Spotkaliśmy się w Madrycie. Zobaczyłem trenera, który ma wspaniałe zdolności przywódcze i jest znakomicie przygotowany taktycznie. Jego wizja gry odpowiadała mojej. Mówił dużo o kolektywie, a ja mogłem podpisać się pod każdym zdaniem. Znalazłem trenera, który miał sporo do udowodnienia, był spragniony sukcesu - opowiadał dziennikowi "AS". 

A gdy miał już trenera, ruszył na zakupy piłkarzy. Zaczął od swojej ulubionej ligi francuskiej. Wpadł jak do hurtowni: Diego Carlos, Jules Kounde i Lucas Ocampos kosztowali w sumie 55 milionów euro. Gdyby dzisiaj Sevilla zgodziła się ich sprzedać, dostałaby przynajmniej trzy razy tyle. Carlos i Kounde stworzyli jeden z najlepszych duetów na środku obrony, Ocampos w 43 meczach strzelił 17 goli i 5 razy asystował. Jest ulubieńcem kibiców. Nie sprawdził się tylko Rony Lopes, najdroższy letni transfer (25 milionów euro). Po tym sezonie prawdopodobnie odejdzie, a Sevilla odzyska zainwestowane pieniądze. Dalej Monchi trafiał idealnie: wyciągnięty z ligi tureckiej Fernando za zaledwie 4,5 miliona euro jest kluczową postacią w środku pola. W bramce stoi Bono, który 15 razy zachował czyste konto i jest jednym z objawień tego sezonu La Liga, na lewej obronie doskonale spisywał się wypożyczony z Realu Madryt Sergio Reguilon. Sevilla przegrała tylko sześć ligowych meczów, mniej goli od niej straciły tylko dwa zespoły - Atletico i Real. W fazie pucharowej Ligi Europy nie straciła gola z Romą ani z Wolverhampton. Dopiero Manchester Unitede pokonał Bono z rzutu karnego. Taka solidność w obronie to często cecha drużyny budowanej od lat, zgranej, bazującej na wypracowanych schematach. Tymczasem Sevilla osiągnęła to wszystko w rok z zawodnikami, którzy nie grali ze sobą nigdy wcześniej. Poprawy wymaga ofensywa. Sevilli wciąż brakuje snajpera gwarantującego kilkanaście goli w sezonie, bo okazji stwarza sporo, ale ma problem z ich wykorzystaniem. 

Jak pracuje Monchi? 

Monchi wiecznie był rezerwowym bramkarzem, co sprzyjało wnikliwemu przyglądaniu się kolejnym trenerom. Najwięcej nauczył się od Carlosa Bilardo. - Nic nie pozostawiał przypadkowi, chciał kontrolować wszystko i był niezwykle przywiązany do swoich metod. Nigdy nie zmieniał zdania. Najbardziej pragmatyczny człowiek na jakiego trafiłem w życiu. Gdy wszyscy chodzili po hotelu na boso w klapkach, on nie zdejmował adidasów. Pytał: A co zrobisz, jak wybuchnie pożar? W klapkach daleko nie uciekniesz - wspominał Monchi.

Dyrektorem sportowym został przypadkowo. W 2000 roku skończył karierę, a klub miał długi, był w drugiej lidze, przez pięć lat zatrudnił jedenastu trenerów i miał sześciu prezesów. Stajnia Augiasza. Monchi miał ją posprzątać i niewielkim kosztem wrócić do elity. - Jestem samoukiem. Kluczowy był ten czas, gdy mogłem popełniać błędy i wyciągać z nich wnioski - mówi. Uczył się na żywym organizmie. Odwiedzał bardziej doświadczonych dyrektorów, zachwycił się Jorge Valdano w Realu Madryt. Argentyńczyk powiedział mu, że najważniejsze są relacje międzyludzkie. - Zgadzam się, to klucz. Bardzo ważna jest bliskość. Jestem dyrektorem, który sporo czasu spędza w szatni, jest blisko piłkarzy, służy trenerowi. Muszę go słuchać, żeby kupować mu odpowiednich piłkarzy. Nie mogę mu kupić lampy, gdy chce sofę - pożyczył porównanie od Rafy Beniteza.

- Dzisiaj najważniejszy jest dostęp do informacji. Jeśli masz dużo danych, masz władzę - twierdzi Monchi. Jego gabinet wygląda więc jak średniej wielkości firma IT. Kilkanaście komputerów, tablice, wykresy, tabele. Piłkarze oceniani literami od A do E. W grupie A są perełki do natychmiastowego kupienia. B - warto się takimi piłkarzami zainteresować. C - do dalszej obserwacji. D - unikać. E - taki piłkarz powinien dać sobie spokój z grą i pójść na studia. Dla własnego dobra.

- Praca Monchiego nie ogranicza się tylko do działań na rynku transferowym. Najważniejsze jest to, co robi na co dzień. Jak przewodzi grupie, w jaki sposób upewnia się, że w klubie nie ma wewnętrznych pożarów, które w momencie mogą zrujnować nawet najlepszy sezon - opisuje Daniele Pinilli, biograf Monchiego w rozmowie z "Marcą". Historię Sevilli można podzielić na dwa etapy: przed przyjściem Monchiego i po tym jak został dyrektorem sportowym. Przez 110 lat istnienia zdobyła jedno mistrzostwo Hiszpanii i trzy Puchary Króla. Od 2000 roku pięć razy wygrywała Puchar UEFA przekształcony później w Ligę Europy, do tego dwa Puchary Króla i Superpuchar Hiszpanii. Cztery razy grała w Lidze Mistrzów. - Musisz kochać swoją robotę, bo inaczej nie będziesz w stanie poświęcać jej tyle czasu, żeby osiągnąć sukcesy. Wierzę, że na każdy sukces trzeba zapracować. Czasami traci przez to rodzina i przyjaciele, to mnie martwi. Ale nie znam innego sposobu, żeby osiągnąć sukces. Może inni mają nadzwyczajne zdolności. Ja na wszystko muszę pracować - opowiadał "The Athletic". 

"Nie wiem, co będzie w piątek. Ale wiem, co będę robił w sobotę"

- Po losowaniu przewidywaliśmy, że droga do finału będzie wyglądała właśnie w ten sposób: Roma, a później Wolves, Manchester United i Inter. Zespół Antonio Conte jest stworzony do wygrywania takich turniejów. Przewyższa nas pod wieloma względami: ma bogatszą historię, większy budżet… Ale wracamy do finału po czterech latach. To jasne, że chcemy wygrać - przekonuje. - Zakochałem się w pracy Julena. Bardzo mile mnie zaskoczył, jest bardzo profesjonalny. Praca z nim to przyjemność - mówi Monchi o Lopeteguim w wywiadzie dla dziennika "AS".

Trener Sevilli chwali swój zespół za to, że potrafi "pięknie cierpieć" - jak w półfinale przeciwko United, gdy piłkarze Ole Gunnara Solskjaera nie odchodzi od pola karnego Hiszpanów. - Nasza drużyna gra bardzo dobrą piłkę, ale jeśli jej nie ma, to potrafi biegać jak szalona - opisuje Ever Banega, jeden z najbardziej doświadczonych piłkarzy Sevilli. - To bierze się z przekonania, że zespół jest zawsze ważniejszy od indywidualności. Bohaterami meczu z United nie byli Bono i De Jong. Bohaterem była drużyna, która była gotowa do największego poświęcenia i miała pomysł na to, jak zwyciężyć - stwierdził Lopetegui.

- Nie wiem, co stanie się w piątek w finale, ale wiem, co będzie w sobotę. Tego dnia skupię się na budowaniu jak najlepszej drużyny na przyszły sezon. Wynik finału z Interem nie będzie miał na to żadnego wpływu - mówi Monchi.

Więcej o:
Copyright © Agora SA