Tak silnego rywala Legia nie wyeliminowała od lat. Maciej Skorża porównał to do pokonania Barcelony

Kiedy Janusz Gol zdobył na Łużnikach bramkę na 3:2, rosyjski komentator rzucił tylko pamiętne "i wsio". Na początku sezonu 2011/12 Legia wyeliminowała Spartaka Moskwa, awansując do fazy grupowej Ligi Europy. Tamten sukces Maciej Skorża porównał do pokonania FC Barcelony.

Tydzień z... to nowy cykl na Sport.pl, w którym codziennie przez siedem dni publikujemy artykuły dotykające wspólnego tematu. Od 26 kwietnia do 3 maja zajmujemy się największymi powrotami i zwycięstwami, które jeszcze w czasie trwania zawodów wydawały się bardzo odległe lub wręcz niemożliwe.

Zobacz wideo Zbigniew Boniek mocno o spekulacjach powrotu Ekstraklasy.

"I wsio" - te słowa komentatora rosyjskiej publicznej stacji telewizyjnej, która transmitowała rewanżowy mecz Spartaka Moskwa z Legią, zna każdy kibic warszawskiej drużyny. 25 sierpnia 2011 roku zespół Macieja Skorży rozegrał na Łużnikach jeden z najbardziej dramatycznych meczów w historii klubu w europejskich pucharach i po raz pierwszy awansował do fazy grupowej Ligi Europy. Awansował, mimo że długo nic nie układało się po jego myśli. Sukces dały mu jednak gole Michała Kucharczyka i Macieja Rybusa oraz niezapomniana bramka Janusza Gola.

Niewielkie szanse na awans

- Poradzimy sobie, nie ma co narzekać na los. Trzeba wyjść i walczyć. Najważniejsze, że zespół się scementował, jesteśmy mocniejsi niż w poprzednim sezonie. Legia może grać i będzie grać jeszcze lepiej. Na pewno nie położymy się przed Rosjanami. Powalczymy o zwycięstwo - zapowiadał Skorża przed pierwszym meczem w Warszawie. 

Chociaż po wyeliminowaniu Gaziantepsporu w poprzedniej rundzie, cała drużyna była gotowa na kolejną wojnę, mało kto dawał jej szanse na awans. Spartak był klubem nie tylko zdecydowanie bogatszym, ale też nieporównywalnie bardziej doświadczonym w europejskich pucharach. Rok wcześniej zespół Walerego Karpina grał w Lidze Mistrzów, gdzie zajął trzecie miejsce w grupie, ustępując Chelsea i Marsylii. W Lidze Europy Rosjanie przegrali dopiero w ćwierćfinale z późniejszym triumfatorem rozgrywek - FC Porto.

Spartak nie zadowolił się udanym sezonem, miał duże plany i latem ruszył na zakupy. Przed dwumeczem z Legią za blisko 20 milionów euro do klubu trafili Demy de Zeeuw z Ajaxu i Emmanuel Emenike z Fenerbahce. Obaj pojawili się w podstawowym składzie na pierwsze spotkanie przy Łazienkowskiej, które zakończyło się remisem 2:2.

Co z niego zapamiętamy? Szybkiego gola Miroslava Radovicia na 1:0 i kapitalne wyrównanie Ariego siedem minut po przerwie. Brazylijczyk z rosyjskim paszportem zauważył wysuniętego Wojciecha Skabę, którego pokonał piękną podcinką sprzed pola karnego. Chociaż po znakomitej asyście piętą Danijela Ljuboi drugiego gola strzelił Radović, to chwilę później znów wyrównał Ari.

2,5 godziny w drodze do hotelu zbudowanego za 350 mln dolarów

Na mecz do Moskwy Legia leciała z nie najlepszym wynikiem, a co więcej, w rewanżu z powodu kartek nie mogli zagrać Radović, Manu oraz Marcin Komorowski. - Bez trzech podstawowych piłkarzy sytuacja tym bardziej była daleka od idealnej, ale my naprawdę wierzyliśmy, że z Rosji możemy przywieźć awans. W Warszawie pokazaliśmy, że stać nas na równorzędną walkę ze Spartakiem - wspomina nam były obrońca Legii, Jakub Wawrzyniak.

"Drużyna wylądowała w Moskwie dzień przed meczem. Szybko przekonała się, że warszawskie korki to nic w porównaniu z tamtejszymi. Z lotniska do hotelu Ritz-Carlton było 29 km. Podróż trwała... 2,5 godziny, i to z eskortą policyjną. Hotel mieścił się w ścisłym centrum miasta, nieopodal Kremla, tuż przy wejściu na pl. Czerwony. Mówiono, że jest najdroższy w Europie, oferował apartamenty kosztujące 15 tys. dolarów za dobę, z... kuloodpornymi szybami, a jego budowa pochłonęła 350 mln dolarów" - czytamy w księdze wydanej na stulecie Legii.

Korki były jedyną niedogodnością, jaka spotkała zespół w Moskwie. - Relacje Polaków z Rosjanami często ocenia się przez pryzmat historii i wiele osób myśli, że oni tylko czekają, by jakoś utrudnić nam życie. Ani wtedy, ani gdy już grałem w lidze rosyjskiej, nie spotkałem się z taką sytuacją - zapewnia Wawrzyniak. 

Chociaż drużyna na wschodzie Europy nie miała problemów, to tego samego nie można powiedzieć o kibicach. "W dzień meczu zaczęły dochodzić informacje, że problem z dotarciem do Moskwy mają kibice Legii. Byli przetrzymywani specjalnie na granicy z Białorusią. Pozwolono im przejechać dopiero wtedy, kiedy żadną miarą nie mogli już zdążyć na spotkanie. Większość fanów zdecydowała się wrócić do Polski. Dlatego z trybun Łużników legionistów wspierała garstka sympatyków" - czytamy w legijnej księdze.

Pewny awansu Karpin

Przed meczem na Łużnikach Skorża zaskoczył. W bramce Legii Skabę zastąpił Duszan Kuciak, dla którego był to debiut w nowym klubie. - Wojtek bronił wtedy bardzo dobrze, a część sztabu szkoleniowego była przeciwna zmianie. Decyzja zapadła po dyskusji sztabu około 2 albo 3 w nocy, kilkanaście godzin przed meczem - mówi w rozmowie z nami Jacek Magiera, jeden z ówczesnych asystentów Skorży.

Jeszcze bardziej zaskakujące decyzje personalne podjął Karpin. Trener Spartaka na ławce rezerwowych posadził De Zeeuwa i Ariego, a Wellitona w ogóle nie wziął do kadry meczowej. Rosjanin był pewny awansu, więc wolał oszczędzać swoje gwiazdy na zaplanowane trzy dni później derby z CSKA. Po pierwszych 27 minutach rewanżu Karpin mógł być zadowolony ze swoich decyzji. Najpierw Kuciaka pokonał Kiriłł Kombarow, a później jego brat bliźniak - Dmitrij - który wykorzystał rzut karny podyktowany za faul Ariela Borysiuka na nim.

- Karpin był pewny awansu. Ostentacyjnie, z uśmiechem na ustach, przechadzał się wyluzowany wzdłuż linii bocznej - wspomina Magiera. - Różne myśli chodziły wtedy po głowie, ale na szczęście nikt z nas nie zwątpił. Bardzo pomogła nam natychmiastowa bramka Kucharczyka. Dzięki niej złapaliśmy niezbędny kontakt - dodaje Wawrzyniak.

Kilkadziesiąt sekund po golu Dmitrija Kombarowa akcja przeniosła się na drugą stronę boiska. Spod linii końcowej piłkę podał Rybus, a przed polem karnym nieczysto trafił w nią Ivica Vrdoljak. Na szczęście piłka minęła obrońców Spartaka i spadła pod nogi Kucharczyka, który zdobył bramkę na 1:2.

Kwadrans później był już remis. Kapitalnym strzałem z dystansu prawą nogą popisał się Rybus. - Wiele osób było zdziwionych, że Maciek umie tak uderzyć słabszą nogą, ale dla mnie to nie było wielkie zaskoczenie. Niejednokrotnie na treningu pokazywał, że ma bardzo dobre uderzenie z obu nóg. Zresztą tak to już bywa, że najładniejsze bramki w karierze zdobywa się tą słabszą - mówi Wawrzyniak.

- Ja też nie byłem specjalnie zdziwiony - dodaje Magiera. - Największe brawa Maćkowi należały się za decyzję. Była bardzo dobra zwłaszcza, że w tamtym czasie trwała dyskusja na temat piłek. W Polsce graliśmy tymi firmy Nike, które nie były aż tak dobrej jakości, jak te Adidasa, którymi graliśmy w Moskwie. Te w Rosji były też sporo lżejsze i potrafiły wyczyniać dziwne rzeczy w powietrzu.

Bramka Gola, który mógł zejść z boiska

Te gole bardzo zmieniły sytuację w dwumeczu, zagrażając gospodarzom. To dlatego już od 46. minuty na boisku pojawił się De Zeeuw, a kwadrans później wszedł na nie Ari. Skorża, szykując się do dogrywki, roszad w składzie dokonał dopiero w ostatnich 20 minutach. 

- Kiedy rozmawialiśmy z trenerem na temat zmian, padła nawet propozycja, by z boiska zdjąć Gola. Udało nam się go jednak przekonać, że to nie jest najlepszy pomysł, bo Janek w końcówce meczu wchodził na bardzo wysokie obroty. I na szczęście do tej zmiany nie doszło - wspomina Magiera. W 69. minucie boisko opuścił za to Inaki Astiz, a w jego miejsce wszedł Moshe Ohayon, który miał udział przy zwycięskiej bramce.

Była już 91. minuta, gdy piłkę na połowie Spartaka dostał Ljuboja. Serb podał do Ohayona, a Izraelczyk do ustawionego na lewej stronie Wawrzyniaka. Obrońca Legii precyzyjnie dośrodkował w pole karne, gdzie decydującą bramkę głową zdobył Gol. - Zawsze staram się pojawiać w polu karnym, wyczuć odpowiedni moment i dostawić głowę. Tak było też w Moskwie. Udało się. Kątem oka widziałem, że bramkarz delikatnie dotknął piłkę palcami, ale ta przeszła, odbiła się od słupka i wpadła - wspominał Gol w księdze stulecia.

Do umiejętności gry głową pomocnika z takim zaufaniem nie podchodzili koledzy z drużyny. - Kiedy dośrodkowywałem w pole karne, zawsze mówiłem, żeby chłopaki po prostu wbiegali w pole karne. Zawsze się kogoś przypadkowo trafi w głowę. Ale na Janka specjalnie nie stawiałem. Nigdy nie słynął z wybitnie dobrej gry tą częścią ciała. Zresztą jego bramki nie spodziewał się też rosyjski realizator, który w pierwszej chwili swoją uwagę skupił na Rybusie - śmieje się Wawrzyniak.

- Jak mu chciałem podać, to nigdy nie mogłem go znaleźć. Aż nagle pokazał, że jest na boisku – śmiał się, cytowany w księdze, Artur Jędrzejczyk. - Zastanawiałem się, po co Janek tam biegniesz, przecież zaraz będzie kontra – dodawał Michał Żewłakow.

Magiera: Pamiętam Janka jeszcze z czasów, gdy obserwowałem go w GKS-ie Bełchatów. Zawsze był pozytywnym zawodnikiem, który potrafił oddać strzał z obu nóg. Nie chciałbym go urazić, ale uderzenia głową jakoś nie zapadły mi w pamięci. 

"Janusz Gol allez, allez" i brawa dla Skorży

Na konferencji prasowej po meczu Skorża został nagrodzony brawami. - Odbieram to jako oklaski dla całej drużyny. Chłopaki wzbudzili mój podziw. Potrafiliśmy się podnieść dzięki determinacji i dobrej organizacji gry. Dzisiaj czuję podobną satysfakcję jak wówczas, gdy ograłem Barcelonę. Ta wygrana jest jednak ważniejsza, bo awansowaliśmy do fazy grupowej Ligi Europy. To najszczęśliwszy dzień w mojej trenerskiej pracy - powiedział trener Legii.

Od razu po meczu zespół miał zaplanowany powrót do Warszawy. Trzeba było jednak na niego poczekać, bo jeszcze w szatni rozliczał zakład z Paolo Terziottim. Trener przygotowania fizycznego obiecał, że jeśli Legia wyeliminuje Spartaka, to zawodnicy będą mogli ogolić mu głowę na łyso. Zrobił to Srdja Kneżević.

Znakomity humor nie opuszczał piłkarzy przez całą drogę powrotną. W autokarze i na lotnisku zawodnicy śpiewali "Janusz Gol allez, allez", czyli piosenkę, która do dzisiaj pojawia się na stadionie przy okazji powrotów pomocnika na Łazienkowską. Tymi samymi słowami drużyna została powitana przez pilotów na pokładzie samolotu.

Feta na lotnisku, przyłapana młodzież

- Za trzy dni mieliśmy mecz ligowy, więc o wielkim pijaństwie nie było mowy. Chociaż i tak kto miał później pojechać na miasto, ten pojechał. Kilka dni później do mediów niestety wypłynęły zdjęcia naszej ówczesnej młodzieży, przez co wszyscy dowiedzieli się, jak świętowali awans - wspomina Wawrzyniak, nawiązując do czwórki legionistów, którzy zostali sfotografowani pod agencją towarzyską.

- W samolocie był jednak tylko szampan. Może i dobrze, bo później trudno byłoby odnaleźć się na Okęciu - dodaje były reprezentant Polski.

Chociaż legioniści wylądowali w Warszawie grubo po drugiej w nocy, to na lotnisku czekało na nich około dwóch tysięcy kibiców. Zawodników witały gromkie brawa, śpiewy i race. Przez niebywały tłok w hali przylotów piłkarze przez niemal godzinę nie mogli przedrzeć się do autokaru. - Atmosfera na lotnisku, te śpiewy i oprawa były niesamowite. Ani wcześniej, ani później, nawet w Grecji, nie spotkałem się z czymś takim. To wspomnienie, które najmocniej utkwiło mi w głowie z tamtego dnia - mówi Wawrzyniak.

Tamten dzień przeszedł do historii Legii. Historii, którą w tamtej edycji Ligi Europy, zespół Skorży tworzył do 1/16 finału. W nim warszawiacy przegrali z lizbońskim Sportingiem. Chociaż awans z grupy był ogromnym sukcesem drużyny, to pokonanie Spartaka do dziś wspomina się najcieplej. Na wyeliminowanie tak silnego rywala, zwłaszcza w takich okolicznościach, Legia czekała bowiem kilkanaście lat.

Pobierz aplikację Sport.pl LIVE na Androida i na iOS-a

Sport.pl LiveSport.pl Live .

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.