Upieranie się trenera Vukovicia zaszkodziło Legii Warszawa. "Autosabotaż"

Upieranie się trenera Vukovicia przy Kulenoviciu w tym dwumeczu zaszkodziło Legii bardzo mocno. O ile w meczach ligowych, gdzie warszawianie muszą grać atakiem pozycyjnym, decyzja o jego wystawianiu jest w stanie się obronić, wykorzystanie w grze z kontry zawodnika o takiej charakterystyce jak Chorwat zahacza o autosabotaż.

Aleksandar Vuković o Sandro Kulenoviciu:

Zobacz wideo

Zawodnicy obu drużyn wykazali się prawdziwie sportową postawą. Widać było na boisku pasję, zaciętość, determinację, werwę, ząb i zaciekłość. Tylko piłki nożnej za wiele nie uświadczyliśmy.

Bitwa

To naturalne, że drużyny niezbyt dobrze radzące sobie z operowaniem piłką starają się nadrabiać swoje braki zaangażowaniem i grą fizyczną. Rzadko jednak się zdarza, by element siłowy tak bardzo zdominował aspekt czysto piłkarski. Oba zespoły nie spieszyły się z pressingiem, czekały na rywala na granicy własnej połowy, gdzie następował atak na przeciwnika, nie tyle bazujący na dobrej i wyćwiczonej współpracy doskakujących zawodników, a bardziej na wykorzystaniu przewagi liczebnej bliżej własnej bramki. Te proste metody okazały się wystarczające do zablokowania centrum pola, zaś niezatrzymane ataki były wypychane na skrzydła, skąd o stworzenie zagrożenia było znacznie trudniej.

Laga

Te metody defensywy miałyby jeszcze sens, gdyby nie to, że nie towarzyszył im żaden pomysł na zainicjowanie działań zaczepnych. Brakowało z obu stron szybkiego wyprowadzenia akcji kilkoma podaniami. Prędkość atakom nadawano głównie poprzez zagrywanie długich piłek, częściej w kierunku kogoś niż faktycznie do kogoś, dodatkowo w gąszcz rywali. Nierzadko przy tym tego typu "zagrania" nie były faktycznymi podaniami, co bardziej wybiciami w panice, zgodne z obowiązującą na boisku doktryną, głoszącą, że gola po pierwsze trzeba nie stracić. Kiedy z kolei próbowano po odzyskaniu piłki rozprowadzić akcję nieco cierpliwiej, udawało się w ten sposób osiągać maksymalnie środek boiska. Potem ponownie zdecydowane defensywy, brak ruchu bez piłki i skromne umiejętności techniczne powodowały, że zagrywano długie piłki, licząc na przypadek.

Dośrodkowanie

Tym samym dość przypadkowe było zwycięstwo Rangersów, którzy jednak posyłając więcej piłek w pole karne niż Legia, kupili po prostu na tej loterii więcej losów. Warszawiacy z biegiem meczu zaczęli się cofać coraz bardziej, pozwalając na coraz bardziej precyzyjne wrzutki, które jednak nadal nie powinny stanowić większego problemu przy tym zagęszczeniu przyjezdnych w okolicy własnego pola karnego. Jak na ironię nastąpiło to w momencie, kiedy w grze Legii do przodu zaczęła być widoczna odrobina szybkości. Gdy z boiska zszedł statyczny Kulenović, dużo łatwiej było grać z kontry po przejmowanych głęboko piłkach. Wcześniej w grze warszawiaków był bowiem widoczny paradoks. Byli wyraźnie nastawieni na kontrataki, a na szpicy mieli zawodnika, który zupełnie się do nich nie nadawał.

Strzał w stopę

Upieranie się trenera Vukovicia przy Kulenoviciu w tym dwumeczu zaszkodziło Legii bardzo mocno. O ile w meczach ligowych, gdzie warszawianie muszą grać atakiem pozycyjnym, decyzja o jego wystawianiu jest w stanie się obronić, wykorzystanie w grze z kontry zawodnika o takiej charakterystyce jak Chorwat zahacza o autosabotaż. Można też odnieść wrażenie, że Vuković ma świadomość, że grając z Kulenoviciem na szpicy Legia nie będzie strzelać zbyt wielu goli. Ustawia i usposabia ją więc skrajnie defensywnie, licząc na minimalne zwycięstwa. Udawało się je wymęczać z dużo słabszymi piłkarsko rywalami, jednak mimo wyniku, który pozwalałby myśleć, że był to dwumecz na styk, do wyeliminowania Rangers brakowało w rzeczywistości sporo. Co najmniej umiejącego stworzyć zagrożenie napastnika.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.