Stolica szkockiego futbolu. Glasgow nie kończy się na Celtiku i Rangersach

Glasgow to miasto trzech wielkich stadionów, dwóch religii i jednego meczu, od którego wszystko się zaczęło. Za futbol, jaki znamy, powinniśmy więc dziękować Szkotom. To, co wymyślili Anglicy - oni udoskonalili. Dali zalążek taktyce, między dwoma pionowymi prętami rozciągnęli taśmę i tak powstała bramka, a mecz podzielili na dwie połowy wprowadzając przerwę.
Zobacz wideo

W 1872 roku, dziewięć lat po tym, jak w londyńskiej karczmie umówiono się, że nie będzie już można przenosić piłki ręką i raz na zawsze oddzielono piłkę nożną od rugby, rozegrano pierwszy oficjalny meczu międzypaństwowy. Poprzednie – też toczone między Anglią, a Szkocją nie miały takiego statusu, bo reprezentację Szkocji tworzyli tylko Szkoci mieszkający w Londynie. Podobno dlatego, że ci z ojczyzny nie chcieli przyjechać na taki mecz do Anglii ze względu na koszty – transport, wyżywienie i zakwaterowanie. Ustalono więc, że mecz odbędzie się w Glasgow.

Szkoci jako pierwsi zainteresowali się taktyką

„Jedyną rzeczą, która uchroniła Szkotów przed porażką, patrząc na siłę ofensywną Anglików, była wspaniała gra defensywna i taktyka stosowana przez formacje obronne, do której stosowali się także pozostali zawodnicy" – napisał „Bell’s Life in London", tygodnik sportowy ukazujący się do 1886 roku, dzień po spotkaniu. I rzeczywiście – reprezentacja Szkocji, bardzo dobrze się znająca, bo w całości złożona z piłkarzy Queen’s Parku, wówczas jedynego w miarę profesjonalnego zespołu, czyli trenującego regularnie, złożonego tylko ze szczupłych, wysportowanych mężczyzn (w efekcie czego każdy Szkot był podczas meczu lżejszy od Anglika o nieco ponad 7 kg), pokazała rywalom futbol jakiego nie znali. W Queen’s Parku doszli bowiem do wniosku, że ustalenie kto gra, w którym sektorze boiska może dać znakomite efekty, bo łatwiej bronić i atakować, jeśli nie wszyscy na raz gonią za piłką. Zaskoczyli Anglików samym ustawieniem 1-2-2-6 – rewolucyjnym jak na tamte czasy, bo mało kto zostawiał tak wielu piłkarzy w obronie. Dotychczas grano ośmioma, a czasem nawet dziewięcioma napastnikami. Mecz skończył się bezbramkowym remisem, chociaż Szkoci byli blisko sprawienia sensacji i wygrania po mocnym strzale Roberta Leckie’ego. Piłka trafiła jednak w rozciągniętą nad głową bramkarza taśmę i dopiero wpadła do bramki, więc sędzia nie uznał tego gola. Decyzja nie była prosta, bo „poprzeczka" pojawiła się po raz pierwszy. Wcześniej, żeby strzelić gola, trzeba było po prostu trafić między dwa słupki.

W całym mieście wywieszono plakaty zapraszające na ten mecz, panów wpuszczano za jednego szylinga, panie wchodziły za darmo, byle tylko zapełnić ustawione przy boisku ławeczki. Organizatorzy spodziewali się tysiąca widzów, a przyszło ich aż cztery razy tyle! I to pomimo nie najlepszej opinii o futbolu, który miał być sportem dla biedaków i prostaków. Organizatorzy bali się więc, że ludzie będą wstydzili się przyjść na stadion. Tym bardziej, że na meczu miał być fotograf i znajomi mogli zobaczyć ich twarze już następnego dnia w gazecie. Dlaczego więc nie ma zdjęć z tego meczu? Otóż fotograf przyjechał na boisko Hamilton Crescent w zachodniej części Glasgow, zobaczył, że leje jak z cebra, nad boiskiem jest spora mgła i uznał, że na pewno mecz zostanie odwołany. Pojechał do domu równo o godz. 14, dwadzieścia minut przed rozpoczęciem historycznego spotkania.

W Szkocji uznano je za wielki sukces – okazało się, że ludzie kochają piłkę nożną i nie wstydzą się tej miłości okazywać przychodząc na mecze. Na fali tego spotkania zaczęły powstawać kolejne kluby, a już rok później powołano szkocki związek piłki nożnej. Zyskał sam futbol – poza poprzeczkami, również przerwę w meczu, bo całkiem słusznie uznano, że nie ma sensu biegać za piłką non stop. Lepiej odpocząć w połowie i później mieć więcej siły. Anglicy natomiast zobaczyli, że można grać inaczej: bardziej zespołowo, rozstawiając się na poszczególnych pozycjach. Szkoci częściej podawali piłkę między sobą i nie było wśród nich tak wyraźnego kultu indywidualizmu. Oczywiście – jak pisze Arpad Csanadi, autor książki „Piłka nożna" – mecz Szkocji z Anglią i tak bardziej niż dzisiejsze spotkania profesjonalnych drużyn, przypominał mecze dzieci, w których najważniejsza jest piłka i wszyscy podążają tylko za nią. Coś jednak w grze rywali Anglicy dostrzegli i postanowili wprowadzić do swojej gry. I tak na bazie szkockiego 1-2-2-6, Anglicy stworzyli system „piramidalny", czyli złożony z bramkarza, dwóch obrońców, trzech pomocników i pięciu napastników. System iście rewolucyjny, który pozostał „trendem" aż do rozpoczęcia I wojny światowej.

Romantyczna historia w ponurym Glasgow

Publicysta CNN Eoghan Macguire stwierdza, że sporo osób zza granicy pytanych o stolicę Szkocji odpowiada: Glasgow. A dzieje się tak dlatego, że ta grupa ludzi uczyła się geografii poprzez futbol, więc o Edynburgu nie słyszała. Za to o Celtiku, Rangersach, Old Firmy Derby, walce protestantów z katolikami, mieszaniem w to sporów politycznych – jak najbardziej. Wie też, że reprezentacja Szkocji rozgrywa swoje mecze na słynnym Hampden Park, który to jest oddalony zaledwie o niecałe trzy mile od stadionu Celtic Park i tylko kawałek dalej od Ibrox Stadium. Blisko siebie leżą więc trzy ponad pięćdziesięciotysięczne stadiony. W Europie jeszcze tylko Stambuł i Londyn mogą pochwalić się taką liczbą wielkich futbolowych aren. To futbol jest reklamą Glasgow i wizytówką całej Szkocji.

Miejscem nie tylko powstania logicznej taktyki, ale i romantycznej historii o „lizbońskich lwach", czyli wspaniałej drużynie Celticu, złożonej tylko z zawodników urodzonych w promieniu 30 mil od Glasgow, która wygrała Puchar Mistrzów w 1967 roku. Prowadził ich legendarny Jack Stein, który wizją futbolu wyprzedzał swoje czasy i proponował futbol totalny, który Holendrzy mieli dopiero odkryć. – Co wieczór przed snem modliłem się do figurki Matki Boskiej o zdrowie dla mamy, taty, ciotek, wujków. Wtedy wpadał mój ojciec i dodawał do tej listy Jocka Steina. Mówił: „Módl się też za niego!". Poza tym, kiedyś odwiedził nas w domu ksiądz, który tłumaczył, że są podstawy, żeby Steina uznać świętym. A że nie był katolikiem? Najważniejsze, że dokonał cudu przeciwko Interowi w finale – wspominał w „The Guardian" szkocki dziennikarz Kevin McKenn.

Finał w Lizbonie był jak walka dobra ze złem. Ofensywnie grającego Celtiku i mistrzów catenaccio z Mediolanu. Szkoci i Włosi dostali po 12 tys. biletów na ten mecz, resztę miejsc - około 20 tys. zajęli miejscowi Portugalczycy, którzy uwiedzeni stylem gry Brytyjczyków kibicowali im do ostatniej minuty. Mecz ułożył się bowiem doskonale dla Interu, który już w 11. minucie wykorzystał rzut karny i wyszedł na prowadzenie, więc mógł cofnąć się pod własną bramkę i robić to, co potrafi najlepiej. Celtic grał spektakularnie, odbierał piłkę już na połowie rywala i nieustannie atakował. Wyrównał w 63. minucie, a w 84. wyszedł na prowadzenie. Zdobył Puchar Mistrzów, a złotousty trener Bill Shankly powiedział wtedy, że Jock Stein tym zwycięstwem zyskał nieśmiertelność. I zyskał, choć w 1985 zmarł na zawał serca prowadząc Szkotów w meczu z Walią. Upadł przed ławką rezerwowych, a wszystkiemu zza pleców fotoreporterów przyglądał się jego zdolny asystent – Alex Ferguson.

Dwa wyjątkowe kluby, które nie mają nic wspólnego z Old Firm Derby

Celtic i Rangers znają niemal wszyscy, ale już o Glasgow Deaf Athletic słyszało niewielu. A to klub starszy nie tylko od wspomnianych gigantów, ale nawet od szkockiej federacji. Założony już w 1871, gdy nauczyciele i uczniowie szkoły dla głuchoniemych zobaczyli trenujących na boisku piłkarzy Queen’s Parku. Szkoci zakochiwali się wtedy w futbolu, więc oni też chcieli trenować. Ale że byli niesłyszący, to nie było dla nich miejsca w drużynie. Założyli więc własną – tylko dla głuchoniemych. Namawiali kolejne szkoły specjalne, żeby też stworzyły takie zespoły i zaczęły z nimi rywalizować. Po wielu latach – w 1899 roku, udało się zorganizować mistrzostwa, które wygrała szkoła z Edynburga, a finał oglądało około 2 tys. kibiców.

Klub istnieje do dziś, rywali ma już zdecydowanie więcej, bo piłkarze latają po całym świecie i grają nawet z niesłyszącymi z Tajwanu. Na co dzień w Wielkiej Brytanii działa też liga dla głuchoniemych, a trzy lata temu z okazji 145-lecia klubu na stadionie Rangersów zorganizowano dla wszystkich drużyn z Księstwa specjalny turniej. – To niezwykle ważny klub dla całej społeczności. Integruje całe społeczeństwo, pozwala utrwalać i przekazywać pewne wartości – mówi Sandy Brook, klubowa legenda. Zapisał się do Glasgow Deaf Athletic jako osiemnastolatek, po zakończeniu kariery przez 30 lat był sekretarzem klubu, a później jego prezesem.

Szkoci dbają też o to, żeby Glasgow przestało kojarzyć się z walką protestantów z katolikami jednoczących się pod herbami Celtiku i Rangersów. United Glasgow, jak wskazuje nazwa – chcą jednoczyć. Celtów z Rangersami, katolików z protestantami, gejów z hetero, uchodźców z rodowitymi Szkotami, lewaków z prawicowcami. – Zamiast zaostrzać starą rywalizację chcemy, żeby piłka stała się narzędziem do budowania relacji. Ci ludzie z dwóch zupełnie różnych światów nie spotkaliby się ot tak po prostu, bo media i polityka utwierdzają ich w przekonaniu, że muszą być po dwóch stronach barykady. Powiększają podziały, szczują jednych na drugich. My pokazujemy, że piłką można zburzyć wszystkie mury – przekonuje Alan White w rozmowie z „Egypt Today", jeden z inicjatorów powstania klubu. Pomysł zrodził się w głowie osiem lat temu – teraz United mają sekcję kobiecą, dwie męskie i kilka młodzieżowych. Nie pobierają opłat od rodziców za treningi dzieci, by te z biedniejszych domów miały taki sam dostęp do futbolu. - Może do nas przyjść każdy tolerancyjny człowiek. Jeśli został wykluczony, na pewno znajdzie u nas miejsce, pomożemy mu. Chcemy rozjaśnić tę ciemną stronę Glasgow. Przezwyciężyć ten sekciarski podział – dodaje White. Bo stolica szkockiego futbolu na Celtiku i Rangersach ani się nie zaczyna, ani nie kończy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.