Kibice Legii po meczu skandowali nazwisko piłkarza. A Kulenović? Cichy bohater

Najpierw głośni byli kibice Rangersów, potem bardzo głośni byli już tylko kibice Legii. Gwizdali na rywali, dopingowali grających piłkarzy, ale oklaskiwali też Carlitosa, który jedyne co zrobił, to pojawił się na rozgrzewce - spostrzeżeniami po bezbramkowym remisie Legii Warszawa w pierwszym meczu eliminacyjnym z Rangers FC dzieli się Bartłomiej Kubiak ze Sport.pl. Rewanż za tydzień w czwartek o 20.45 w Glasgow.

Trener Legii Warszawa Aleksandar Vuković o sytuacji Carlitosa

Zobacz wideo

Słowo klucz nr 1: doping

Kiedy na ponad godzinę przed meczem na rozgrzewkę wychodził bramkarz Allan McGregor, na sektorze gości było nie tylko głośniej, ale też tłoczniej niż na reszcie stadionu. To się jednak szybko zmieniło. Bo 25 minut później, kiedy na rozgrzewce pojawiła się reszta szkockiego zespołu, piłkarzy Stevena Gerrarda przywitały przeraźliwe gwizdy. - Przed nami 90 minut zdzierania gardeł. Każda trybuna, bez wyjątku. Zróbmy tu piekło, jakiego jeszcze nie było - zachęcał spiker tuż przed meczem. Ale chyba wcale zachęcać nie musiał. W 19. minucie, kiedy Rangersi - dodajmy, że po raz pierwszy! - wymienili więcej niż 10 podań w środkowej strefie, gwizdy były tak głośne, że trudno było zebrać myśli. Ale tych gwizdów wcale aż tak wiele nie było. Był za to doping. Głośny. Naprawdę głośny. Chyba najgłośniejszy od dwóch lat, od meczu w III rundzie eliminacji Ligi Mistrzów z kazachską Astaną.

Słowo klucz nr 2: paraliż

Najpierw ręce w kieszeni, po chwili zaplecione na klatce piersiowej. I tak na przemian, ale cały czas w bezruchu. Postawa albo pewna siebie, albo nie mogąca uwierzyć. Tak na gorąco skłaniamy się ku tej drugiej. A chodzi oczywiście o Stevena Gerrarda, który przez pierwsze minuty, kiedy Legia narzuciła wysokie tempo i pressing, biernie się przyglądał. A potem zaczął się złościć, jakby właśnie nie wierzył. Tak było choćby w 7. minucie, kiedy Rangersi w pozornie prostej sytuacji (piszemy pozornie, bo to też zasługa pressingu Legii) kopnęli piłkę w aut. Gerrard wtedy kopnął w murawę. I odwrócił się od boiska, wrócił na ławkę. Może po to, by obmyślić inny plan na to spotkanie - tego nie wiemy.

Słowo klucz nr 3: intensywność

Wiemy za to, że Legia od początku grała ambitnie. Bardzo ambitnie. I co najważniejsze: skutecznie. Nie minęło pięć minut spotkania, a sędzia już odgwizdał cztery przewinienia The Gers. Ale to nie Szkoci, tylko właśnie Legia miała przewagę. To ona narzuciła wysokie tempo, nie bała się wchodzić w kontakt. Dlatego, jeśli brać pod uwagę to, co mówi Vuković, czyli że jego drużyna z każdym meczem będzie grać lepiej, w czwartek przez pierwszy kwadrans - biorąc też pod uwagę klasę przeciwnika - właśnie tak było. Ale, niestety - co chyba nawet zrozumiałe - pojawiło się także zmęczenie. Około 35. minuty widać było, że dla legionistów ta połowa mogłaby już się skończyć. I się skończyła - wynikiem 0:0. Tak, jak całe spotkanie.

Cichy bohater: Kulenović

Ale jeszcze może słowo o pierwszej połowie. O Sandro Kulenoviciu, bo to chyba obok Carlitosa w ostatnich tygodniach najczęściej wymieniane nazwisko piłkarza Legii. W środę Vuković na konferencji mówił wprost - po raz kolejny zresztą - że to właśnie Chorwat jest w tej chwili jego pierwszym wyborem w ataku. I że to wcale nie wynika z jego dziwnych upodobań, a z tego, że Kulenović daje tej drużynie więcej. Po prostu. I faktycznie: daje. By to jednak dostrzec, trzeba się dobrze przyjrzeć. Zwrócić uwagę nie tylko na jego marnowane sytuacje w polu karnym, słabe strzały czy niedokładne podania, ale też na to, jak pracuje w obronie. Jak atakuje rywala z piłką po stracie, jak wraca do drugiej linii, by pomagać w pressingu, jak w powietrzu rozpycha się łokciami i nie boi wchodzić w kontakt. Czyli chyba właśnie robi to, czego od napastnika oczekuje Vuković. Im szybciej wszyscy to zrozumiemy - albo chociaż szybciej zaczniemy to zauważać - tym będzie lepiej.

Owacja dla Carlitosa od kibiców Legii Warszawa

A chyba nie wszyscy to widzą, bo w czwartek dostaliśmy kolejne potwierdzenie, że optyka kibiców jest nieco inna. Może nie było to potwierdzenie tak spektakularne, jak w poprzednich spotkaniach, kiedy Kulenović schodzący z boiska, bywał wygwizdywany, ale jednak znowu dość wymowne. Chorwat w czwartek zagrał całe spotkanie, więc gwizdów przy zejściu z boiska siłą rzeczy nie było. Ale pojawiły się za to brawa dla Carlitosa, który z kolei... na boisku się nie pojawił. Po raz pierwszy w 68. minucie, kiedy Hiszpan pobiegł rozgrzewać się do narożnika - jeszcze wtedy oklaskiwała go garstka kibiców siedząca w pobliżu. Ale po meczu, kiedy brawa pojawiły się po raz drugi, już niemal cały stadion nie tylko klaskał, ale też skandował nazwisko na Hiszpana.

Więcej o:
Copyright © Agora SA