Kibice Legii Warszawa przeraźliwie wygwizdali swojego piłkarza. Carlitos powitany owacją

Na trybunach głośny doping i Jacek Magiera (tym razem w loży Bogusława Leśnodorskiego), przy ławce Aleksandar Vuković w swoim żywiole, a na boisku mecz. Najlepszy mecz Legii w tym sezonie, w którym jedynym piłkarzem wygwizdanym przez kibiców został Sandro Kulenović - spostrzeżeniami po bezbramkowym remisie Legii Warszawa z Atromitosem Ateny dzieli się Bartłomiej Kubiak ze Sport.pl.

Cieszymy się z małych rzeczy

Żeby od razu była jasność: poprzeczka przed tym meczem nie wisiała zbyt wysoko, skoro poprzedni najlepszy mecz Legii Warszawa, to... ten poprzedni, czyli 0:0 ze Śląskiem Wrocław. Niektórzy jednak radzą, by cieszyć się w życiu z małych rzeczy. I my się cieszymy. Tym bardziej że zachęca do tego sam trener. Albo nawet inaczej: on przekonuje, że Legia z każdym meczem po prostu będzie grać lepiej. I na razie trudno z nim dyskutować, bo w czwartek zobaczyliśmy najlepszy mecz w tym sezonie. Mecz, w którym nie było ani jednego momentu, kiedy trzeba było drżeć o wynik. Były za to przemyślane akcje, dużo zaangażowania i rozważna gra. Szkoda tylko, że zabrakło strzelonych goli. I że w ogóle niewiele było bardzo dobrych okazji. Ale o tym może już oddzielny akapit.

Mieli być groźni, byli zupełnie niegroźni

- Nie trzeba być Jamesem Bondem, by wiedzieć o tym, że Atromitos to drużyna, która nastawiona jest przede wszystkim na kontrataki. Myślę, że w Warszawie będzie nawet groźniejszy niż za tydzień u siebie w Atenach - przewidywał Vuković na środowej konferencji. Tutaj akurat jego prognozy się jednak nie sprawdziły, bo już po tych pierwszych 45 minutach widać było, że Grecy przyjechali do stolicy, by przetrwać. Wrócić do Aten z jak najmniejszymi stratami. Ale choć nie atakowali, to w defensywie zorganizowani byli dobrze. Innymi słowy: bronili się mądrze. I takie nastawienie się nie zmieniało. Widać było je od samego początku: już od pierwszej akcji - w 2. minucie - kiedy po odbiorze piłki przez Legię na jej połowie wszyscy - poza rosłym napastnikiem Apostolosem Velliosem - cofnęli się szybko pod własną bramkę.

Dres, nie garnitur

To już nie pierwszy raz. Od kilku spotkań Vuković zamienił garnitur z powrotem na dres. Czyli wrócił do stroju, do którego nas przez wiele poprzednich lat przyzwyczaił. Wszyscy chyba pamiętają - jak np. za czasów Jacka Magiery - przez 90 minut szalał przy linii: doskakiwał do sędziów, wykłócał się z nimi o każdy detal, a czasem nawet podbiegał pod sektor gości i prowokował kibiców przyjezdnych, np. pokazując w ich kierunku „eLkę” [znak kibiców Legii]. W czwartek do takich scen nie dochodziło, ale Vukoviciovi znowu jest bliżej do siebie samego z tego poprzedniego wcielenia. I to wcale nie tylko dlatego, że znowu ma na sobie dres. Bo obserwujemy go od kilku meczów i widzimy zmianę też w samym zachowaniu. Znowu więcej krzyczy, a do tego znacznie częściej podpowiada swoim piłkarzom, a jak trzeba - jak w czwartek np. w 29. minucie, kiedy faulowany był Andre Martins - potrafi się też pokłócić z arbitrem.

Wymowna reakcja trybun

Była 64. minuta spotkania, kiedy Andre Martins popisał się fantastycznym podaniem do Sandro Kulenovicia. Gdyby Chorwat przyjął dobrze piłkę w polu karnym, może Legia cieszyłaby się z bramki albo chociaż zdołałby oddać strzał. Ale nie oddał, bo nie przyjął. A Vuković aż załamał ręce, kiedy zobaczył, jak piłka odbiła mu się od piszczela. Dwie minuty później już zareagował brawami, ale prawdę mówiąc, powinien załamać ręce po raz drugi. Bo choć Kulenović tym razem piłkę przyjął poprawnie (podawał Luquinhas), to w sytuacji sam na sam kopnął ją obok bramki. I już więcej jej nie dotknął, bo kilkanaście sekund później zszedł z murawy. Reakcja trybun była wtedy wymowna, nawet bardzo wymowna: kibice przeraźliwie wygwizdali Chorwata, by po chwili burzą oklasków nagrodzić zmieniającego go Carlitosa.

Jacek Magiera znowu na loży

- Byłem w tym sezonie na meczu z Pogonią Szczecin, teraz przyszedłem na mecz ze Śląskiem Wrocław, a za chwilę pewnie będę na następnym meczu. A to, że siedziałem akurat z prezesem? No, tak się złożyło. Nie doszukiwałbym się tutaj żadnych podtekstów - wytłumaczył Jacek Magiera, którego kilka dni temu zapytaliśmy o to, dlaczego ostatni mecz spędził w towarzystwie Dariusza Mioduskiego. Obrazek od razu wtedy wydał się niecodzienny, bo odkąd blisko dwa lata temu prezes Legii rozstał się z trenerem Magierą, obaj panowie nie mieli w zwyczaju oglądać meczów przy Łazienkowskiej w swoim towarzystwie. Szybko okazało się, że ten następny to Atromitos. Magiera pojawił się na tym spotkaniu, ale już nie oglądał go w towarzystwie prezesa, a... na loży u byłego prezesa. Czyli dwa piętra wyżej, gdzie swoje miejsce na stadionie od ponad dwóch lat ma Bogusław Leśnodorski.

Przy Łazienkowskiej wszyscy czekają na efekty transferów

Zobacz wideo
Więcej o: