Legia Warszawa przeprowadziła w pełni świadome i zaplanowane zmiany

- Trzeba wytrzymać presję - mówią w Legii Warszawa, która w czwartek o 21 podejmie grecki Atromitos w III rundzie eliminacji Ligi Europy.

Inaki Astiz, Michał Pazdan, Cafu, Jarosław Niezgoda, Arkadiusz Malarz, Miroslav Radović, Michał Kucharczyk, Krzysztof Mączyński, Carlitos, Kasper Hamalainen, Artur Jędrzejczyk, Adam Hlousek. Z czego na drzwiach, czyli w centralnym miejscu: Radović i Kucharczyk. To piłkarze ze zdjęcia, które wciąż wisi na głównej recepcji przy Łazienkowskiej. By je zobaczyć, wystarczy zaraz po wejściu na recepcję spojrzeć w prawo. Ale nawet nie trzeba tam przychodzić, by policzyć, ilu z tych piłkarzy już w Legii nie ma. Pazdan, Malarz, Radović, Kucharczyk, Mączyński, Hamalainen, Hlousek. Siedmiu.

Skala zmian, jaka zaszła ostatnio w Legii, jest jeszcze większa. Ale to są zmiany w pełni świadome. Albo inaczej: zaplanowane. I wyczekiwane od dawna, bo już ponad pół roku temu Dariusz Mioduski otwarcie przyznawał, że nie może się doczekać przerwy między sezonami. Że drużynę czeka wtedy gruntowna przebudowa. I choć nie używał słowa rewolucja, to ono chyba lepiej oddaje to, co stało się przy Łazienkowskiej. Bo latem z Legii odeszło aż ośmiu zawodników, przyszło 11 nowych. Do sztabu dołączył też m.in. nowy trener od przygotowania fizycznego. W klubie wszyscy są przekonani, że poczynione transfery były dobre. I że jedyne, czego teraz Legii brakuje, to czasu. Apelują o to wszyscy. Sam Aleksandar Vuković mówi o tym w kółko, nawołuje o cierpliwość niemal na każdej konferencji prasowej. Problem w tym, że mało kto go słucha.

Przy Łazienkowskiej wszyscy czekają na efekty transferów

Zobacz wideo

Vuković: Nikt nie mówił, że będzie łatwo

- Trenerze, byle do października, potem będzie już z górki - gratulował w maju Vukoviciovi podpisania nowego kontraktu jeden z kibiców. Teraz ich cierpliwość chyba kończy się najszybciej. Niezadowolenie widać przede wszystkim w internecie, ale także na trybunach. Po ostatnim bezbramkowym remisie ze Śląskiem Vuković tylko ironicznie się uśmiechnął i zaczął bić brawo w stronę „Żylety”, która jego piłkarzy pożegnała głośnym: „Legia grać k…a mać!”. - Rozumiem gwizdy. I szanuję zdanie kibiców, mają do niego prawo. Ale jeśli ktoś uważa, że Legia zagrała dziś słabo, to obawiam się, że nigdy nie zagra dobrze - dodawał później na pomeczowej konferencji prasowej.

Z jednej strony trudno się z Vukoviciem nie zgodzić, bo jeśli spojrzymy na wszystkie mecze Legii od początku sezonu, to ten ze Śląskiem był najlepszy. Z drugiej - poprzeczka wcale nie wisiała zbyt wysoko, bo Legia od początku sezonu delikatnie mówiąc nie zachwyca. - Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Lato to dla nas zawsze najtrudniejszy czas. I choć wiem, że muszę walczyć z brakiem wiary dookoła, to tutaj w środku, w klubie, nikt z nas jej nie traci - przekonuje Vuković. Podobny przekaz płynie także od innych osób pracujących w klubie, bo z kim ostatnio byśmy tam nie rozmawiali, każdy przyznawał, że spodziewał się właśnie takiego startu sezonu.

Awans do Ligi Europy ponad wszystko

W Legii ostatnim trenerem, który rozpoczął sezon i go przetrwał, był Henning Berg (2014/15). Pozostali nie dotrwali nawet do końca rundy. Zresztą w kolejnym nie dotrwał też sam Berg, bo został zwolniony w październiku 2015 r. Kolejne zmiany następowały jeszcze szybciej - trzy lata temu we wrześniu pracę stracił Besnik Hasi, dwa lata temu we wrześniu Jacek Magiera, a rok temu w sierpniu Dean Klafurić.

- Bardziej niż zmianą trenera w Legii martwić trzeba się tym, co odpadnięcie innych polskich klubów oznacza dla rankingu ligi. Bo to jest największy problem. A nie to, że awansowaliśmy. Wiadomo: styl był słaby, nikt nie jest z tego powodu szczęśliwy, ale gramy dalej. A to są puchary. Tutaj jeden mecz może wszystko zmienić. Wróci Cafu, Jarek Niezgoda, kwestią czasu jest też, jak inni odzyskają formę. Dlatego żadnych nerwowych ruchów nikt nie wykonuje. Tematu zwolnienia trenera nie ma - usłyszeliśmy w czwartek na Łazienkowskiej po słabym, ale dającym Legii awans do kolejnej rundy Ligi Europy meczu z fińskim Kuopionem Palloseura (0:0).

Do 2013 roku Legia traktowała grę w fazie grupowej LE jako sukces. Potem jako obowiązek. Pięć lat temu Mioduski mówił, iż budżet klubu zakłada, że drużyna będzie zarabiała na siebie w LE. - Zdajemy sobie sprawę, że to duże ryzyko, ale musimy je podjąć, by się rozwijać. Wzmacniamy zespół, wydajemy pieniądze na nowych graczy, koszty rosną, trzeba je czymś pokrywać - tłumaczył wtedy. Teraz to się zmienia. Budżet już nie jest rozdmuchany zbyt szeroką kadrą i wysokimi kontraktami, by ewentualny brak awansu wpędził klub w aż takie kłopoty, jak w poprzednich latach. Ale awans teraz i tak jest ponad wszystkimi założeniami. - Trzeba wytrzymać presję - słyszymy na Łazienkowskiej.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.