Kamil Wilczek: W Gdańsku mam do wykonania robotę. Nie zapłaczę jeśli Lechia odpadnie

W czwartek Lechia Gdańsk zmierzy się w drugiej rundzie eliminacji Ligi Europy z Broendby. - Mam nadzieję, że sytuacja po pierwszym meczu będzie na tyle dobra, że w rewanżu moja drużyna nie będzie zmuszona do harakiri - mówi Sport.pl piłkarz Broendby Kamil Wilczek.
Zobacz wideo

Sebastian Staszewski: Dla Broendby awans do kolejnej rundy eliminacji Ligi Europy to obowiązek.

Kamil Wilczek: W poprzednich latach brakowało nam szczęścia. Przegrywaliśmy w trzeciej lub w czwartej rundzie kwalifikacji. Panathinaikos, Genk, Hajduk Split – lista jest długa. Większość moich kolegów nie pamięta tych porażek, ale ja to przeżyłem. Dlatego nadszedł czas na odmianę. Broendby potrzebuje sukcesów, w ostatnich latach klub miał problemy z których dopiero się otrzepuje. Stać nas na to, aby przebrnąć eliminacje i powalczyć w grupie. Nie będzie to proste zadanie, Lechia nie podda się na starcie, ale w Gdańsku od pierwszej minuty będziemy chcieli udowodnić, że awans się nam należy. Motywację mamy ogromną.

Przed meczem trener Lechii Piotr Stokowiec stwierdził: „Nie czujemy się kopciuszkiem, który prosi o najniższy wymiar kary. To dla nas wyzwanie”. Wy czujecie się faworytem?

- Trudno powiedzieć inaczej. Mamy zawodników, którzy grali w silnych ligach europejskich, mamy doświadczenie z pucharów – oczy kibiców będą zwrócone właśnie na nas. Na boisku takie atuty mogą jednak nie mieć znaczenia. Tak samo to, że w Danii Lechia jest zespołem anonimowym. Umówmy się: nikt tu nie ogląda Ekstraklasy, tak jak nikt w Polsce nie ogląda ligi duńskiej. Ale Lechię trzeba szanować, to groźny rywal. W poprzednim sezonie widziałem wiele ich meczów, w tym – dwa. Mam świadomość, że każdy błąd może kosztować awans.

Przekonaliście się o tym w pierwszej rundzie eliminacji LE. Najpierw pokonaliście Inter Turku 4:1, a w rewanżu przegraliście 0:2. Od odpadnięcia dzieliła was jedna bramka…

- To pokazuje, że respekt trzeba mieć do każdego rywala. Nie powiem, że nie szanowaliśmy Finów, ale w tym meczu czegoś zabrakło. Nie ma znaczenia ile wygrywasz w pierwszym spotkaniu – w pucharach powinieneś być skupiony do ostatniej sekundy. W eliminacjach, gdy o wszystkim może decydować detal, często nie wygrywa lepszy czy gorszy, a mądrzejszy.

Teraz zaczynacie na wyjeździe. A stadion Lechii nazywany jest „Twierdzą Gdańsk”.

- To bez znaczenia. Kiedyś na wyjeździe przegraliśmy z Herthą Berlin, a później pokonaliśmy ich 3:1 u siebie. Mam jednak nadzieję, że sytuacja po pierwszym meczu będzie na tyle dobra, że w rewanżu nie będziemy zmuszeni do harakiri. Z Gdańska chcemy wywieźć trzy punkty.

Duńczycy pytali już pana o Lechię? Był pan szpiegiem jak Kamil Biliński, który wprost przyznaje, że kilkukrotnie rozmawiał ze sztabem Riga FC przed meczem z Piastem?

- Miałem rozmowę z trenerem i analitykiem. Mogę przyznać, że nasze spostrzeżenia pokrywały się. Lechia prezentuje styl prosty, ale efektywny. Na początku meczu jest agresywna, szybko strzela bramkę, tak, jak w meczu z Piastem w Superpucharze. Później zaczyna się bronić, dzięki temu potrafiła długo utrzymywać się na szczycie ligi. Dlatego też gra na dużym ryzyku będzie istotna. Ważna będzie też organizacja gry w defensywie, bo mamy jeszcze drugi mecz.

Dwadzieścia dwa lata temu Duńczycy zmierzyli się w dwumeczu z Widzewem Łódź o Ligę Mistrzów. W Kopenhadze ktoś pamięta jeszcze o tych dramatycznych bojach?

- Kilka starszych osób z klubu pamięta tamten dwumecz, ale nie emocjonują się nim za bardzo. Pewnie dlatego, że przegrali. Ja – jeśli mam być szczery – też nie oglądałem tej rywalizacji, choć oczywiście znam słynne słowa redaktora Tomasza Zimocha „Kończ Turku ten mecz!”.

Dla pana mecz z Lechią ma wymiar sentymentalny? Nigdy wcześniej nie rywalizował pan z polską drużyną w europejskich pucharach.

- Emocje są inne niż w meczu Pucharu Danii z drużyną z trzeciej ligi, ale bez przesady. Staram się do tego meczu podejść jak do każdego innego. Nie będę złościł się po każdej złej decyzji.

"Na pewno miło jest wrócić do Polski. Nie jestem jednak w Gdańsku po to, aby być miły i się uśmiechać…”. To pana słowa z konferencji prasowej. Brzmią bojowo.

- Znam wiele osób z tej drużyny, Sławek Peszko to mój kolega z kadry, ale to nie zobowiązuje mnie do tego, żebym przed meczem przybijał wszystkim piątki i się uśmiechał. Po meczu jasne, jesteśmy kumplami, możemy miło pogadać, ale najpierw muszę wykonać swoją robotę. Kibicuję polskim drużynom, wiem, że Ekstraklasie brakuje sukcesów, ale w tym przypadku nie chcę, żeby Lechia awansowała kosztem Broendby. Nie będę więc płakał, jeśli odpadnie.

Więcej o: