Liga Europy. Steven Gerrard nadzieją na lepsze jutro. Glasgow Rangers wracają do fazy grupowej europejskich pucharów

Wyjazdowy mecz z Villarrealem będzie pierwszym od ośmiu lat, który Glasgow Rangers rozegrają w fazie grupowej europejskich pucharów. Dla szkockiego klubu to nadzieja na wyjście na prostą po latach finansowych problemów i odbudowy od najniższej klasy rozgrywkowej w kraju.

Był 7 grudnia 2010 roku, kiedy Kenny Miller zdobył ostatnią bramkę dla Glasgow Rangers w fazie grupowej europejskich pucharów. Drużyna prowadzona przez legendarnego Waltera Smitha zremisowała na wyjeździe z Bursasporem 1:1 w ostatniej kolejce Ligi Mistrzów. Mistrzowie Szkocji zakończyli rywalizację na trzecim miejscu, za Manchesterem United oraz Valencią, awansując do 1/16 finału Ligi Europy.

Spotkanie w Turcji było ostatnim, jakie do tej pory Glasgow Rangers rozegrali na tym poziomie. Przez osiem kolejnych lat klub borykał się z samymi problemami - bankructwem, degradacją do najniższej ligi, odbudową, która niemal nie doprowadziła go do kolejnego upadku oraz kompromitacjami w meczach z Celtikiem i w poprzedniej edycji LE.

Dziś "the Gers" wyglądają najlepiej od lat i dają nadzieje na sezon, w którym kibice nie będą musieli się za nich wstydzić. Po latach upokorzeń to i tak sporo. W czwartek drużyna z Ibrox Park, wyjazdowym meczem z Villarrealem, wróci do fazy grupowej europejskich pucharów. W LE zespół Stevena Gerrarda zmierzy się też ze Spartakiem Moskwa i Rapidem Wiedeń.

Upadek legendy

Lata rządów David Murray'a, który zarządzał klubem od 1988 roku, obfitowały nie tylko w sportowe sukcesy w kraju, ale też doprowadziły klub do bankructwa i degradacji do najniższej klasy rozgrywkowej. Wszystko przez szastanie pieniędzmi na rynku transferowym i - przede wszystkim - machlojki przy podpisywaniu kontraktów z zawodnikami.

Reportaż BBC - „Rangers, The Men Who Sold The Jerseys” - dowiódł, że przez lata piłkarze z Ibrox Park podpisywali podwójne umowy. Jedną oficjalną, a drugą z zarejestrowaną w raju podatkowym firmą Employees Benefited, która umożliwiała im wysokie zarobki bez konieczności płacenia podatków.

Omijanie urzędu skarbowego nie mogło jednak trwać w nieskończoność. Sprawą zainteresowali się wierzyciele, szkocki bank, a na końcu komornik. Klubowi nie pomogło przejęcie przez Craiga Whyte'a, który kupił go za symbolicznego funta. Jak się okazało, nowemu właścicielowi bardziej niż na Glasgow Rangers, zależało na poprawieniu własnej sytuacji finansowej.

Z powodu stale rosnącego zadłużenia i odmowy zapłaty podatków, w lutym 2012 roku do klubu wprowadzony został zarząd komisaryczny. Ten nie uchronił struktur przed likwidacją, ale w czerwcu sprzedał klubowe aktywa konsorcjum Sevco Scotland Ltd, które po kilku tygodniach zmieniło nazwę na The Rangers Football Club Ltd.

Nowy twór zgłosił się do gry w szkockiej Premier League, jednak zgody na jego udział w rozgrywkach nie wyraziły pozostałe kluby. Glasgow Rangers swoją odbudowę musieli więc zacząć od najniższej profesjonalnej ligi - Third Division.

Trudna odbudowa

A ta wcale nie należała do najłatwiejszych. Przynajmniej finansowo, co spowodowane było ponownym, beznadziejnym zarządzaniem klubem. Chociaż "nowi" Rangersi stracili niemal wszystkich najważniejszych i najdroższych piłkarzy, a przed startem rozgrywek w czwartej lidze udało im się zebrać budżet w okolicach 20 mln (!) funtów, to po dwóch latach i dwóch awansach z rzędu, stare problemy wróciły.

Trudno się temu jednak dziwić. Chociaż Glasgow Rangers grali najpierw na czwartym, a później na trzecim poziomie w kraju, to ich lista płac była niższa jedynie od lokalnego rywala i mistrza Szkocji - Celticu! Na Ibrox Park nie obawiano się kolejnych drogich transferów, które w ostateczności znów postawiły klub na krawędzi.

Rangersi wciąż zarządzani byli przez ludzi skrajnie niegospodarnych. W drugiej połowie 2014 roku, odpowiedzialny za odbudowę klubu Charles Green, sprzedał prawa do nazwy stadionu za... funta. Nabywcą praw był właściciel Newcastle United - Mike Ashley. We wrześniu tego samego roku klub przetrwał tylko dzięki kolejnej sprzedaży akcji, za które otrzymał ponad trzy miliony funtów.

Upokorzeni przez Celtic i Progres

Ponowne problemy finansowe klubu zbiegły się z pierwszą, poważną przeszkodą w powrocie do Premier League. Po dwóch awansach z rzędu, pierwszy sezon na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej Glasgow Rangers ukończyli na trzecim miejscu ze stratą aż 24 punktów do Hearts.

54-krotnym mistrzom kraju udało się wrócić do elity sezon później, co wg niektórych źródeł, uchroniło klub przed kolejnym upadkiem. Powrót Rangersów do szkockiej Premier League nie oznaczał jednak natychmiastowego powrotu na dawne miejsce. Sezon 2016/17, zespół prowadzony kolejno przez Marka Warburtona, Graeme'a Murty'ego (trener tymczasowy) i Pedro Caixinhę, zakończył na trzecim miejscu ze stratą aż 33 punktów do Celticu.

W poprzednich rozgrywkach różnicę udało się zmniejszyć do 13 punktów i zostać wicemistrzem kraju. Nie znaczy to jednak, że kibice Glasgow Rangers nie najedli się wstydu. W minionym sezonie "the Gers" przegrali trzy z czterech ligowych Old Firm Derby, z czego ostatnie z nich zakończyło się wyjazdową klęską aż 0:5. Dwa tygodnie wcześniej Rangersi przegrali z Celtikiem w półfinale Pucharu Szkocji 0:4.

Powodem do zakopania się pod ziemię był też powrót do europejskich pucharów. Sześć lat po porażkach z Malmo i Mariborem kolejno w kwalifikacjach LM i LE, Rangersi wrócili do Europy. Nikt jednak nie będzie tego wspominał dobrze, bo drużyna Caixinhy przegrała dwumecz z luksemburskim Progrsem Niederkorn już w pierwszej rundzie kwalifikacji. Do tamtej pory klub ten występował w pucharach raptem sześć razy i zawsze odpadał w pierwszych rundach.

Gerrard nadzieją

Teraz ma być inaczej. A w zasadzie już jest, bo zespół prowadzony przez Gerrarda po raz pierwszy od ośmiu lat awansował do fazy grupowej europejskich rozgrywek. W kwalifikacjach Rangersi poradzili sobie kolejno z macedońskim Shkupi, chorwackim Osijekiem, słoweńskim Mariborem i rosyjską Ufą.

Gerrard, dla którego praca w Glasgow jest pierwszą z seniorami, kadencję na Ibrox Park zaczął bardzo obiecująco. Chociaż legenda Liverpoolu, nie była dla zarządzających klubem menedżerem nr 1 na liście życzeń (tym miał być David Moyes), to na razie zatrudnienie jej wygląda bardzo rozsądnie. I to nawet mimo niedawnej, minimalnej porażki z Celtikiem 0:1.

Gerrard pracę na Ibrox Park rozpoczął od spotkania z Walterem Smithem. Nowy trener Rangersów chciał poznać kulturę i DNA klubu, a nikt nie przedstawi mu tego lepiej niż jego trenerska legenda, 10-krotny mistrz kraju. Gerrard mocno postawił na ludzi związanych z Glasgow Rangers. Swoim asystentem mianował Gary’ego McAllistera, do drużyny ściągnął m.in. Allana McGregora i Kyle’a Lafferty’ego, którzy pamiętają grę na Ibrox Park jeszcze sprzed czasów bankructwa. Bramkarz i napastnik dołączyli do lewego obrońcy - Lee Wallace’a - który na Ibrox Park gra nieprzerwanie od 2011 roku i przeszedł z klubem całą odbudowę.

38-letni szkoleniowiec odrzucił większość portugalskiego zaciągu Caixinhy, wymienił niemal pół kadry, stawiając też na graczy, których np. zna z Anfield Road, czyli Jona Flanagana oraz wypożyczonych stamtąd Ryana Kenta i Oviego Ejarię.

Powrót do naturalności

Gerrard postawił na naturalny, bardziej wyspiarski styl gry. - Moim najważniejszym zadaniem jest dopasowanie stylu gry do zawodników, których posiadam. Naszym celem jest ładna i skuteczna gra, ale jeśli nie będziemy w stanie zdobyć w ten sposób przewagi, to nie będziemy unikać gry długimi podaniami - powiedział Gerrard przed czwartkowym meczem z Villarrealem.

- Nie uważam, że to spotkanie pokaże, jak daleko zaprowadziłem mój zespół. Mecz z Villarreal pokaże jak moi gracze się rozwinęli i ile ciężkiej pracy włożyli, by znaleźć się w tym miejscu. Wszyscy jesteśmy zdania, że to miejsce, gdzie Glasgow Rangers powinno być. Jesteśmy w wielkim klubie, który ma za sobą bardzo trudny czas. Niewielu dawało nam szanse na powrót.

Do czasów, gdy Rangersi seryjnie wygrywali mistrzostwa kraju, regularnie występowali w LM czy dochodzili do finału Pucharu UEFA (2008 r.), jeszcze bardzo daleko. Ostatnie miesiące dają jednak nadzieję, że klub wreszcie postawił duży krok naprzód. Powrót do grupy europejskich pucharów może okazać się kolejnym, jeszcze większym.

Liga Mistrzów. Sergio Ramos pobił niechlubny rekord

Krzysztof Piątek jest rozchwytywany. Już nie tylko Barcelona, ale również Borussia Dortmund

Legia Warszawa. Krzysztof Mączyński wyrzucony do rezerw. Ricardo Sa Pinto: Musi zrozumieć moją decyzję

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.