Studio Sport.pl. Druzgocące liczby mistrzów Polski. Legia gorsza od półamatorów w każdym aspekcie gry [W Polu K]

Legia w kompromitującym stylu przegrała z luksemburskim F91 Dudelange (1:2) i jest o krok od odpadnięcia z Ligi Europy. Rozmiar porażki widać dopiero w statystykach, które dla mistrzów Polski są po prostu druzgocące. Nasz zespół był gorszy od półamatorów właściwie w każdym aspekcie gry. Twarz w Europie nadal zachowuje tylko Jagiellonia Białystok, choć i ta przegrała pierwszy mecz z Gent (0:1).

Mecz piłkarski ze zdecydowanie słabszą drużyną można przegrać po splocie niewytłumaczalnych zdarzeń. Kiedyś furorę robiły statystyki ze spotkania Ligi Mistrzów między Celtikiem Glasgow a FC Barceloną. Barca miała 89% posiadania piłki i 24 strzały. Celtic z kolei tylko 5, ale to on zwyciężył 2:1. Czasem mecz życia rozgrywa bramkarz słabszej drużyny, a piłka co rusz obija się o obramowanie bramki i po prostu nie chce do niej wpaść. Wówczas wystarczy jeden stały fragment gry, jedna kontra i mamy sensacyjną wygraną. Tym razem było jednak zupełnie inaczej.

Mecz Legii Warszawa z półamatorskim Dudelange 1:2, to absolutna kompromitacja. To półamatorski zespół z Luksemburga miał większe posiadanie piłki (56%). Goście oddali także więcej strzałów (14, a Legia 11). Przeprowadzili także zdecydowanie więcej ataków (50, a Legia 42). Pewnie operowali piłką na połowie Wojskowych, wymienili podania i po prostu cieszyli się grą. Z kolei Legia wyglądała na klub totalnie rozbity, który nie ma żadnego pojęcia, co robić na boisku.  

Dla Dudelange był to pierwszy od 2012 roku mecz eliminacji do Ligi Europy, w którym udało im się strzelić przynajmniej dwa gole na wyjeździe. Wówczas luksemburski klub wpakował trzy trafienia Red Bull Salzburg, ale austriacka drużyna i tak strzeliła o jednego gola więcej. Na sprawę warto jednak spojrzeć szerzej, bo mecz z Legią był dla Dudelange 59. w historii zmagań w  eliminacjach do europejskich pucharów, a tylko 11 razy  zdarzyło się, by drużyna strzeliła dwa gole w jednym spotkaniu. Jednym słowem – makabra.  Na zakończenie pastwienia się nad Legią warto dodać, że klub w swoim opisie zaznacza, że jest drużyną półamatorską, gdzie kilku zawodników łączy pracę zawodową z grą w piłkę, a na boisku wyglądało to zupełnie inaczej.

Tym sposobem w dwa lata Legia przeszła drogę z nieba do piekła, a po rywalizacji z Realem Madryt, czy Borussią Dortmund w Lidze Mistrzów nikt już nie pamięta. Od tego czasu mistrza Polski z Pucharów eliminował kolejno mistrz Kazachstanu, mistrz Mołdawii, malujący na zielono trawę mistrz Słowacji, a teraz najlepsza polska drużyna sezonu 17/18 jest o krok od największej żenady w historii, czyli odpadnięcia z mistrzem Luksemburga. Porażka w pierwszym meczu nie była przecież żadną niespodzianką, tylko przedłużeniem trwającej długo serii blamażów, bo Legia zagrała dokładnie tak, jak gra we wszystkich innych meczach, czyli po prostu fatalnie.

Słabych drużyn już nie ma, ale bez przesady

W Europie nie ma już słabych drużyn –  powtarzają wszyscy po kolejnych klęskach polskich klubów w europejskich pucharach. Ten cytat powtarzany jak mantra, należałoby jednak nieco zmienić na „w Europie nie ma już słabych drużyn z wyjątkiem tych z Polski”. Jak inaczej nazwać bowiem kolejne kompromitujące wyniki w europejskich rozgrywkach. Wróć. W rundach eliminacyjnych do rozgrywek europejskich.

Dla przykładu białoruskie Dynamo Mińsk rozjeżdża faworyzowany Zenit Sankt Petersburg 4:0, a Trencin, który przed tygodniem rozbił Górnik Zabrze, teraz wziął się za legendarny Feyenoord Rotterdam i pokonał go również 4:0, a jak się obejrzy skrót tego spotkania, to trzeba stwierdzić, że mistrz Holandii z sezonu 2016/2017 miał masę szczęścia, bo mógł to spotkanie przegrać nawet i 8:0.

Jagiellonia przegrała, ale z twarzą. Lech słaby

W tym roku wszystkich polskie kluby miały tylko jedną okazję do szczęścia i był to mecz Jagiellonii z Rio Ave (4:4). Spotkanie wlało w polskich kibiców sporo nadziei, że w trzeciej rundzie eliminacyjnej będzie zdecydowanie lepiej, ale szybko zostaliśmy sprowadzeni na ziemię. Najmniej pretensji można mieć jedynie do Jagiellonii Białystok, która w tym sezonie eliminacji do Ligi Europy gra po prostu na tyle, na ile ją stać. Trener Mamrot dobrze przygotował swoją drużynę i widać to w każdym meczu. Z Gentem Jagiellonia zagrała bardzo pewnie w obronie, na skrzydle wyróżniał się Przemysław Frankowski, a bramkarz Belgów sprawił, że nadzieje na awans szybko wzrosły. Niestety, Jagiellonii zabrakło doświadczenia, wyrachowania i siły ofensywnej. W rezultacie Gent strzeliło gola w 86. minucie meczu i ma znakomitą sytuację przed rewanżem. Jagiellonia pokazała jednak, że nie można jej skreślać i w Belgii na pewno pokaże wszystko, co potrafi.

Jagiellonia przegrała, ale po raz kolejny nie przyniosła wstydu, co innego dwa pozostałe polskie zespoły. Lech był przynajmniej klasę gorszy od Genku (0:2). Gracze z drugiej belgijskiej drużyny właściwie od początku nie pozostawili wątpliwości, kto jest lepszy. Lech miał swoje momenty, ale oddał zaledwie pięć strzałów. Dla porównania Genk bombardował bramkę Poznaniaków aż 21 razy, a osiem z tych prób były celne, a dwa z nich wpadły do siatki. Niestety, Lech w żaden sposób nie był w stanie odpowiedzieć, a najbardziej boli bierność i brak umiejętności zareagowania na wydarzenia boiskowe. Największą bronią Lecha wydają się być dzisiaj… pułapki ofsajdowe, bo w dwóch ostatnich meczach sędziowie, nie uznali rywalom aż pięciu bramek po spalonych, ale w futbolu chodzi jednak o to, by gole również strzelać, a z tym Lech ma większe problemy, przynajmniej na arenie międzynarodowej.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.