Liga Europy. Jagiellonia Białystok - Gent. Bez wielkich transferów i pensji, ale z wielką ambicją. Jaga pokazała, jak grać z podniesioną głową

Gent ma silniejszą kadrę z najlepszym piłkarzem Ekstraklasy ostatnich lat w składzie. Ma też więcej pieniędzy i większe cele. A mimo to piłkarze Jagiellonii Białystok przeciwstawili się Belgom, choć przegrali 0:1. W rewanżu wciąż mają jednak szansę na przejście do historii.

Gdy w 2015 roku Michał Probierz mówił o pocałunku śmierci, jakim dla polskich klubów są europejskie puchary, miał na myśli ligowe turbulencje, które zazwyczaj towarzyszą krótkim epizodom naszych drużyn w eliminacjach Ligi Mistrzów i Ligi Europy. Gdyby te same słowa brzmiały nieco inaczej, na przykład: „awans do pucharów jest dla Jagiellonii pocałunkiem śmierci”, Probierz też miałby rację. Bo nawet pod wodzą charyzmatycznego trenera zespół z Podlasia nie umiał przebić muru za którym kończyła się przeciętność. Na liście wstydu były Irtysz Pawłodar, Omonia Nikozja i Gabala. Raz, w premierowym sezonie w LE, Jagiellonia odpadła w III rundzie, ale na Aris Saloniki wpadła pomijając wcześniejsze etapy kwalifikacji.

Dopiero w tym roku zespołowi prowadzonemu przez Ireneusza Mamrota udało się przebić do trzeciego etapu kwalifikacji i to po bojach z rywalem grającym w dużo silniejszej lidze, niż kazachska, cypryjska i azerska. O Rio Ave Jagiellonia musiała jednak szybko zapomnieć, bo to wciąż tylko przystanek na drodze po upragniony awans do grupy LE. Kolejną przeszkodą jest belgijski Gent z którym Jaga zmierzyła się w Białymstoku. I po raz kolejny udowodniła, że nawet z teoretycznie silniejszym i bogatszym rywalem można zagrać z podniesioną głową. Mimo porażki białostoczanie zostawili najlepsze wrażenie spośród polskich drużyn grających w czwartek. W Gandawie piłkarze ze Słonecznej wciąż mogą zapisać się w historii klubu.

Bez wielkich transferów i pensji, ale z wielką ambicją

Jagiellonia to najrozsądniej zarządzany polski klub. Dwa tytuły wicemistrzowskie, zdobyte zresztą rok po roku, nabierają kilkukrotnie większej wartości, gdy weźmie się pod uwagę, że w Ekstraklasie budżet większy, niż białostoczanie, mają choćby w Warszawie, Poznaniu i Gdańsku. Nie wspominając o Gent. 25 mln zł wystarczy Cezaremu Kuleszy, aby z głową prowadzić klub walczący o tytuły i jednocześnie zarabiający na transferach. Miliony euro do kasy przynoszą często sprowadzeni za drobne zawodnicy, którzy na Podlasiu zyskują sporą wartość. Nikt w Jadze nie marzy o wydaniu półtora miliona euro na Joao Amarala (jak Lech) czy o płaceniu 200 tys. zł miesięcznie (jak Legia Carlitosowi). Mimo to obcokrajowcy z Białegostoku w meczu z Gent odegrali kluczowe role. Nie zawiódł Taras Romanczuk, swoje wybiegał Arvydas Novikovas, stabilnie grał  Ivan Runje. Na biurku prezesa Kuleszy leżą oferty dla każdego z nich, ale te zostaną przyjęte ewentualnie dopiero wtedy, gdy Jagiellonia odpadnie z walki o LE. A to po pierwszym meczu – mimo porażki – nie jest wcale oczywiste.

Niezły start, zły finisz

Szczególnie dobry w wykonaniu gospodarzy był początek spotkania. Jagiellonia próbowała przejąć inicjatywę posyłając piłki z bocznych sektorów w pole karne Belgów. Wyróżniał się duet Romanczuk-Novikovas, który wspierali Martin Pospíšil i Przemysław Frankowski. W obronie pewny był Runje, który kilkukrotnie popisał się niezłym rozegraniem piłki. W środku pola zaciętą rywalizację z Vadisem Odjidja-Ofoe, najlepszym piłkarzem Ekstraklasy ostatnich lat, toczył Bartosz Kwiecień, który nie ustępował bardziej utytułowanemu przeciwnikowi.

Szkoda, że rozmach Jagi skończył się po 10 minutach. Po mocnym starcie inicjatywę przejęli rywale, którzy szybko zyskali przewagę w posiadaniu piłki. Jeżeli Polacy stwarzali jeszcze jakieś zagrożenie pod bramką Coosemansa, to właśnie ze skrzydeł, gdzie szalał Frankowski. Jagiellończycy byli jednak nieco ociężali i rzadko przeszkadzali w rozegraniu obrońcom i pomocnikom z Gandawy. Na zagubionego wyglądał Cillian Sheridan, którego występ przez długie fragmenty ograniczył się do biegania między Ihorem Plastunem i Sigurdem Rostedem.

W końcówce w szeregi Jagi wdało się rozprężenie, a piłkarze defensywni zaczęli popełniać kuriozalne błędy. Po jednym z nich sytuację uratował Marian Kelemen. Szczęścia Słowak nie miał jednak w końcówce. Zbyt wolno z murawy podniósł się Guilherme, źle zareagował Jakub Wójcicki i superrezerwowy Jonathan David w końcu pokonał bramkarza Jagiellonii.

Frankowski walczy o transfer i powołanie

Największym skarbem klubu z Podlasia jest w tej chwili ocierający się o reprezentację Polski Przemysław Frankowski. Niewiele zabrakło, aby w czerwcu Frankowski pojechał do Rosji na mistrzostwa świata. Niewiele brakowało także, aby zimą trafił do francuskiego Caen. Jego odejście jest kwestią czasu, na co Kulesza przygotował się sprowadzając ze Spartaka Subotica Mile Savkovicia. Na razie 23-latek jedyne propozycje ma z USA i właśnie w eliminacjach Ligi Europy miał popracować na bilet do solidnej ligi europejskiej. W czwartek Frankowski zrobił wiele, aby przekonać do siebie nie tylko skautów, ale i selekcjonera Jerzego Brzęczka.

Wychowanek Lechii Gdańsk w czwartek należał do najaktywniejszych piłkarzy Jagi. Rywale stracili wiele zdrowia próbując zatrzymać pędzącego ku bramce Colina Coosemansa Polaka. A i tak Frankowski wygrywał większość pojedynków sam na sam. Szkoda tylko, że chwilami skrzydłowy robił wyłącznie wiatr, bo nie udało mu się strzelić bramki czy zanotować asysty. Na Słonecznej „Franek” zaprezentował jednak to, z czego zaczyna słynąć zespół Mamrota: przygotowanie fizyczne, ambicję, waleczność, chęci. W rewanżu może to być na wagę złota.

Pokonani, ale wciąż w grze

W pierwszym meczu z Gent Jagiellonia została pokonana, ale wciąż jest w grze. Pokazała to, co pomogło jej wyeliminować Rio Ave i co prezentował choćby wspomniany Frankowski. Należy pamiętać, że Belgowie to zespół z silniejszą kadrą, z większym budżetem (ok. 40 mln euro) i większymi ambicjami, sięgającymi Ligi Mistrzów. A jednak przez całe spotkanie Jaga była dla zespołu Yvesa Vanderhaeghena równorzędnym rywalem. Może zabrakło szczęścia, tak jak w 63 min. gdy na pustą bramkę strzelał Kwiecień próbujący wykorzystać jeden z wielu popełnionych przez Coosemansa błędów? Z linii piłkę wybił jednak Ukrainiec Plastun. Z drugiej strony kilka minut wcześniej to samo zrobił Runje, który zatrzymał futbolówkę uderzoną przez Giorgija Czakwetadze, która – gdyby nie Chorwat – zatrzepotałaby w siatce.

Po pierwszym meczu Belgowie są blisko awansu, ale Jagiellonii nie należy lekceważyć. Na wyjeździe w Portugalii strzeliła cztery bramki. W Gandawie, aby doprowadzić do dogrywki, wystarczy jedna. Piłkarze Mamrota wciąż mogą więc zapisać się na kartach historii klubu.

Więcej o:
Copyright © Agora SA