Liga Europy. Gnioty i zgaga, czyli prognoza na polską jesień w Europie

Pierwszy poważny pucharowy czwartek sezonu mógł skończyć się dla polskiego kibica zgagą. I Legia Warszawa (0:1 z Midtjylland), i Lech Poznań (0:0 z Belenenses) zaserwowały danie ciężkostrawne, nawet nie bliskie własnych ambicji czy potencjału.

Przypominając sobie zeszłoroczne wyczyny Legii Warszawa w Lidze Europy, należy wspomnieć zespół grający nie spektakularnie, ale inteligentnie, z planem. Podporządkowujący sobie rywali, zmuszający ich do rozwiązań, które ekipie Henninga Berga pasowały najbardziej, a potem precyzyjnie, choć rzadko kontrujący.

Tym razem Legia trafiła na rywala jeszcze cwańszego. Piłkarze Midtjylland sprowadzili mecz na poziom naprawdę niski i pokonali wicemistrzów Polski doświadczeniem. Bo to, że mistrzowie Danii nie prezentują spektakularnego futbolu, każdy po zapowiedziach doskonale wiedział. Fakt, że podobnym stylem wywalczyli sobie tytuł mistrzowski i wyeliminowali Southampton, świadczy o tym, że innowacyjny model działa. Przeciętni piłkarze wygrywają z lepszymi od siebie.

Tak grała Legia przed rokiem, dzisiejsza była marną podróbką. Szybkość jej ataków była wymuszona dryblingami Guilherme, który jednak zamiast współpracować z Nikoliciem, co było jednym z nielicznych pozytywów tego sezonu w drużynie Berga, pchał się w sytuacje przeciwko nawet czterem rywalom. I poza wybitnie nieefektywnym Prijoviciem oraz niemal minimalnym zagrożeniem stałych fragmentów gry o ofensywie Legii nie da się powiedzieć cokolwiek innego.

Z kolei w Lechu doprowadzono do sytuacji, w której styl gry zespołu przez większość meczu definiowało dwóch piłkarzy, którzy w europejskich pucharach nie powinni być w szerokim składzie. Dariusz Dudka i Kebba Ceesay prześcigali się w liczbie złych wyborów - defensywny pomocnik nawet po opanowaniu piłki podawał niecelnie, prawy obrońca nawet bez presji przeciwnika wyjeżdżał z piłką za boisko. Ich popisy przyćmiły wszystko, cokolwiek dobrego inni piłkarze Lecha zrobili, choć to zadanie nie było znowu tak trudne - sytuacji było niewiele, dopiero po 70. minucie kibice przestali gwizdać na niecelne strzały swoich ulubieńców. Wcześniej każde podanie do tyłu było kwitowane donośnym jak na niemal 8 tys. kibiców niezadowoleniem. Gdy już Denis Thomalla wyszedł z ukrycia i dostał piłkę wyłożoną na tacy na czwarty metr przed bramką, to w ostatniej chwili zabrakło mu siły i woli, by po prostu odbić siebie i Lecha od dna. Nie udało się - znowu.

Dlatego już na samym starcie jesieni z europejskimi pucharami nie ma dobrych wieści - dwie polskie drużyny zostały łatwo zatrzymane przez najsłabszych rywali w swojej grupie. To jednak podejście w Legii i w Lechu martwi najbardziej. Wbrew słowom Henninga Berga przyczyną porażki jego zespołu nie był brak szczęścia. Z kolei w Poznaniu coraz więcej spraw jest na bakier z logiką - choćby to, że po meczu Maciej Skorża wprost przyznał, że takiego gniota w wykonaniu swojego zespołu się spodziewał. Najgorsze jest chyba to, że przez odgórne decyzje nie mógł nic z tym faktem zrobić. Tak oto polski futbol wobec przeciętnych rywali bezradnie rozłożył ręce. Zupełnie jakby kibic poszedł do restauracji, złożył zamówienie i w odpowiedzi usłyszał, że zostanie ono zrealizowane, ale ani się nie naje, ani nie będzie to smaczne.

Dlatego mamy pełne prawo być zniesmaczeni. Legia i Lech powinny na Europę rzucać to, co najlepsze, być przygotowane i choćby sprawiać wrażenie, że to nie są po prostu kolejne spotkania albo co gorsza, mecze rozpraszające wobec maratonu w ekstraklasie. Kibice przez lata nieobecności w Lidze Mistrzów i przy nielicznych sukcesach w rozgrywkach poniżej nie oczekują fajerwerków, do wtop się przyzwyczaili, ale teraz nawet nie stara się ich oszukać, że co czwartek mają na co czekać. Gdy większość Europy ma z grania w środku tygodnia frajdę, dla polskiej piłki jesień już zapowiada się na taką, którą będziemy chcieli jak najszybciej puścić w niepamięć.

Kucharczyk strzelił samobója. Internauci szybko to skomentowali [MEMY]

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.