Wraca Liga Europy. Możemy spodziewać się emocji

Po zimowej przerwie wraca traktowana często ze sporym przymrużeniem oka Liga Europy. Ale ta edycja jest wyjątkowa. Po raz pierwszy zwycięzca dostanie miejsce w Lidze Mistrzów. Dla kilku wielkich klubów to niepowtarzalna okazja na uratowanie sezonu i potraktowanie tego "drugiego pucharu" bardziej poważnie.

Ale powodów, by patrzeć na Ligę Europy pogardliwie, jest dużo.

Tak, nagrody pieniężne przy tych rozdawanych za udział w Lidze Mistrzów to mało śmieszny żart. Wygrywając wszystkie spotkania w LE, można dostać 9,9 mln euro. Sam udział w LM to zastrzyk gotówki w wysokości 8,6 mln euro (nie licząc praw telewizyjnych, przy których różnica powiększa się jeszcze bardziej na korzyść LM).

Tak, faza grupowa jest rozdęta do granic możliwości, przez co często zwyczajnie nudna. Raczej mało kogo ekscytują spotkania Dynama Mińsk z Guingamp w czwartkowe wieczory. To naturalna kolej rzeczy, gdy do głównych rozgrywek zaprasza się aż 48 drużyn. W dodatku nierzadko biorą w nich udział drugoligowcy - w ostatnich latach chociażby Wigan czy Birmingham City. W dodatku w fazie pucharowej grają drużyny, które odpadły z Ligi Mistrzów.

Tak, najlepsze kluby potrafią traktować te rozgrywki jak zło konieczne i wystawiać rezerwy. Dawniej takie rzeczy zdarzały się nawet w półfinałach. Parma w 2005 r. w tej fazie posłała na dwumecz z CSKA Moskwa rezerwowych. W tym samym czasie walczyła o utrzymanie w Serie A (uratowała się dopiero po barażach).

Narzekają zwłaszcza Anglicy. Mają bardzo wymagającą ligę i dwa puchary krajowe. To oni patrzyli na LE z największą pogardą; bo gra w czwartkowe wieczory zwyczajnie przeszkadza w walce w lidze. Wyliczenia BBC Sport potwierdzają tę teorię.

"Przeszkadzacz"

Od 10 lat, gdy wprowadzono fazę grupową (jeszcze w Pucharze UEFA), aż 64 proc. angielskich drużyn grających w tych rozgrywkach zanotowało w lidze gorszą lokatę w porównaniu z poprzednim sezonem. 33 drużyny (nie były liczone te, które spadły z Ligi Mistrzów) spadały średnio o 2,3 miejsca w tabeli. Zespoły z pozycji 4.-7. - czyli te, których celem jest zazwyczaj atak na pierwszą czwórkę - obsuwały się w tabeli aż o 3,2 pozycji. Tylko dwóm drużynom - Manchesterowi City w sezonie 2010/2011 oraz Tottenhamowi rok później - udało się wedrzeć do czołowej czwórki, grając jednocześnie w LE!

Nieprawdą jednak jest to, że czwartkowe wieczory z LE najbardziej przeszkadzają w następujących po nich niedzielnych meczach ligowych. W takich wypadkach te kluby zdobywają średnio 1,41 pkt. We wszystkich pozostałych - 1,43. To świadczy o tym, iż zmęczenie nakłada się stopniowo, wraz z biegiem sezonu - można wywnioskować z wyliczeń BBC.

Wybór

Ale teraz takie zespoły jak Liverpool, Tottenham i inne stają przed ważnym wyborem - walczyć o Ligę Mistrzów dłuższą drogą, przez ligę krajową, czy przez Ligę Europy, która stanowi krótszą ścieżkę, co nie znaczy jednak, że łatwiejszą. Można też poświęcić się w pełni walce na obu frontach. Do czwartego miejsca Tottenham traci trzy, a Liverpool cztery punkty. We Włoszech Inter aż dziesięć, Fiorentina cztery. W Hiszpanii Sevilla (specjalistka od LE, trzy zwycięstwa w ostatnich dziewięciu latach) dwa, Villarreal sześć. Dla większości tych klubów kolejny sezon bez Ligi Mistrzów oznacza stagnację i brak możliwości rozwoju. Trudniej będzie utrzymać największe gwiazdy oraz zachęcić innych zawodników do przyjścia.

Na przykład Inter ma spore kłopoty z finansowym fair play. Bez awansu do LM te problemy tylko się pogłębią - bo to z myślą o awansie do tych rozgrywek sprowadzono w zimie Shaqiriego, Podolskiego czy Brozovicia. A dla takiego Evertonu to jedyna okazja do uratowania tego sezonu. W poprzednim sezonie otarli się o czwarte miejsce w lidze. Teraz są osiem pozycji niżej, z obu pucharów krajowych odpadli bardzo szybko. Grając na swoim wysokim poziomie w LE, są w stanie pokonać każdego. Choć na razie boją się... murawy. W 1/16 grają z Young Boys Berno. Szwajcarzy od czasu zainstalowania sztucznej murawy wygrali wszystkie siedem spotkań w europejskich pucharach (w tym z Napoli).

Rywalizacja

Te drużyny mają motywację do tego, by potraktować Ligę Europy w pełni poważnie. A są przecież inne, równie silne ekipy - rewelacyjny ostatnio VFL Wolfsburg, Borussia Moenchengladbach, AS Roma czy Napoli. Stawka jest bardzo wyrównana. W dodatku często pojawiają się niespodzianki, takie jak Braga czy Fulham w finale, FC Basel w półfinale czy Metalist Charków w ćwierćfinale. Chociaż taka sytuacja jak w 2006 r. - gdy w ćwierćfinałach zagrało Dynamo Bukareszt oraz Lewski Sofia, a o krok od finału była Steaua Bukareszt - już nie powinna się powtórzyć.

Emocje

I tak, Liga Europy nie zachwyca swoim poziomem piłkarskim. Ale na tym etapie faza pucharowa jest ciekawsza i bardziej wyrównana niż w Lidze Mistrzów. Przypomnijmy sobie wspaniały poprzedni rok. Niesamowite mecze Eintrachtu Frankfurt z FC Porto (5-5 w dwumeczu), męczarnie Tottenhamu Hotspur z Dnipro Dniepropietrowsk (3-2) i Napoli ze Swansea (3-1), Łudogorec Razgrad eliminujący Lazio po golu w 88. minucie rewanżu (dwumecz 4-3) czy Salzburg demolujący Ajax 6-1 w dwumeczu. A po 1/16 finału miejsce miały jeszcze lepsze spotkania - derby Sewilli rozstrzygnięte po rzutach karnych (Betis wygrał 2-0 na boisku Sevilli i u siebie przegrał również 0-2), niesamowita remontada Valencii (przegrała w ćwierćfinale z Basel 0-3, by wygrać w rewanżu po dogrywce aż 5-0) czy późniejszy dramat tej samej Valencii (miejsce w finale stracone po golu w 94. minucie).

Liga Europy to zdecydowanie nie miejsce dla osób żądających futbolu na najwyższym poziomie, zachwycających się głównie fenomenalnymi przerzutami Xabiego Alonso czy kolejnymi golami Cristiano Ronaldo. Ale jeśli ktoś ceni sobie przede wszystkim walkę i emocje, to pod tym względem LE nie odstaje zbytnio od Ligi Mistrzów.

Samuel Eto'o kupił posiadłość przeklętą przez klątwę Tutenchamona [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Agora SA