Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca ?
Zarządzający Wembley, stadionem jeszcze przed modernizacją pobłogosławionym przez samego Pelego jako katedra futbolu, przysięgają, że przygotowania do finału rozpoczęli przed dwoma laty, następnego dnia po decyzji UEFA, by go zorganizowali. Kiedy przyjmowali niedawnych finalistów Pucharu Anglii (bardzo tutaj prestiżowego), potrzebowali czterech stanowisk komentatorskich - teraz potrzebują ich 130. Kiedy gościli Michaela Jacksona, Madonnę albo Muhammada Alego, telewizje też nie rozsyłały spektaklu na wszystkie kontynenty.
Prawdziwie globalnymi królami rozrywki stały się dopiero gwiazdy nowoczesnych futbolowych korporacji. Komercjalizacja obrabowała ich sport z romantycznej bezinteresowności, ale zrodziła wspólnotę nie uznającą żadnych barier. Finał obejrzy 220 mln kibiców uwiedzionych przez firmy, które wszechstronnością pomysłu przewyższyły wszystkie inne.
Biznesowymi pionierami byli szefowie Manchesteru Utd. W latach 90. jako pierwsi postanowili marketingowo opanować całą planetę i uczynili klub najbogatszym na świecie.
Niespełna dekadę później w pościg za liderem ruszyła Barcelona. Ludzi i know-how pożyczyła od Nike'a, zaczęła przyciągać fanów - klientów specyficznych, z natury lojalnych - wizerunkiem drużyny z duszą, która wartość nie niższą od wygrywania widzi w atrakcyjnym stylu gry i pielęgnowaniu lokalnej tożsamości, wyrosłej na poruszającej historii oporu Katalonii przeciw reżimowi madryckiemu. Podziałało. Dziś Barca wypracowuje 400 mln euro rocznego przychodu, o 50 mln więcej niż zdetronizowany MU.
Wyżej wzbił się tylko Real Madryt - komercyjnie. Wyników sportowych konkurentom zazdrości, bo miota się od ściany do ściany, nieustannie zmieniając strategię. MU i Barcelonę łączy bezcenny, gwarantujący stabilizację atut - niezachwiana wiara, że obrali słuszną koncepcję i nawet pod wpływem niepowodzeń modyfikować jej nie wolno.
Klub weterana entuzjasty
Mistrzów Anglii prowadzi 70-letni Alex Ferguson. Nieśmiertelny, nie tyle nadążający za tempem naszych czasów, co z każdym sezonem wracający jako trener bardziej wyrafinowany, skuteczny, onieśmielający podwładnych. Kiedy zaczynał, kierował rówieśnikami, teraz walczy z wirtualnymi wiatrakami, apelując, by piłkarze zamknęli Twittera (sprowadza same kłopoty) i otworzyli książkę (wzbogaca). Ale uroku nie traci. Młodzi patrzą nań z zachwytem, bowiem sukcesy nadal wprawiają go w dziecięcą euforię. I sami entuzjazm starszych wchłaniają. Na widok blisko 38-letniego Ryana Giggsa, który jako jedyny uskładał tyle samo trofeów, młodsi koledzy reagują z niedowierzaniem, bo "on trenuje tak, jakby nigdy niczego nie wygrał".
Triumfami wciąż się Ferguson delektuje, po porażkach cierpi. Kiedy w przedostatnim finale LM Barcelona rozebrała jego drużynę na cząstki elementarne, był tak zdruzgotany, że zapomniał nawet zwyczajowo powytykać błędów sędziemu i oskarżyć o spisek resztę ludzkości. Czuł się znokautowany, więc przez dwa lata wielokrotnie studiował tamten mecz.
I wymyślił nową taktykę. Wyspiarze wyśledzili, że w razie objęcia prowadzenia przez rywali, planuje w sobotę zastąpienie pomocnika Park Ji-Sunga stoperem Smallingiem, przesunięcie bocznych obrońców na skrzydła, zaatakowanie frontalne.
Musi się spieszyć, bo ściga się z historią. Od dawna obiecywał, że wykopie ze szczytu angielskiej klasyfikacji wszech czasów Liverpool, największego wroga manchesterskich fanów. I właśnie go wykopał, zdobywając 19. mistrzostwo kraju.
Jeszcze bardziej uwiera go stosunkowo skromny dorobek międzynarodowy (przed erą jego rządów MU wziął Puchar Europy ledwie raz). On dołożył dwa następne, ale uważa, że to nadal bilans poniżej godności klubu. Jeśli dziś wygra, zrówna się z Ajaksem Amsterdam i Bayernem Monachium. Lepsi pozostaną Liverpool (5 trofeów), Milan (7) i Real (9). Dlatego syn Fergusona Jason sugeruje, że ojciec wytrwa na stanowisku następne pięć lat. Wyzwań mu nie brakuje.
Klub niderlandzkiego mistrza
Kolekcja barcelończyków waży tyle samo. Oni również wystrzelili na szczyt dopiero w latach 90., wraz z przemalowaniem Pucharu Europy na Ligę Mistrzów. I wraz z oddaniem rządów - najpierw realnych, potem nieformalnych - Johanowi Cruyffowi.
Holender też wygląda na wyjętego z antyku. Wtedy, gdy przekonuje, że nad wynik przedkłada styl gry - bo wynik jest ulotny, a styl buduje reputację, która trwa wiecznie. I wtedy, gdy wyznaje, że nie ma komórki, laptopa ani adresu e-mail, nigdy nie googlował, nie włączał komputera od dziesięciu lat.
Nikt jednak nie wywiera większego wpływu na futbol. Jako piłkarz, trener, szara eminencja. W latach 70. panował na boisku - z Ajaksem trzykrotnie z rzędu wygrał PE, z Holandią dwukrotnie z rzędu srebro mundialu, sam trzykrotnie odbierał Złotą Piłkę (do dziś niepobity rekord). W latach 80. inspirował rodaków, którzy zdobyli mistrzostwo Europy. W latach 90. wytrenował Barcelonę na triumf w Lidze Mistrzów. Teraz wyszkoleni według jego idei piłkarze podbijają świat z hiszpańską kadrą oraz katalońskim klubem.
I stali się barcelończycy niedoścignionym wzorem. Swoje akademie otwierają wszędzie (od Meksyku i Peru, przez Egipt i Kuwejt, po Hongkong i Japonię); ich trenera młodzieży Luisa Enrique szefem swoich seniorów (!) mianowała właśnie marząca o wielkości, przejęta przez amerykańskich biznesmenów Roma; nasłuchali się tylu komplementów, że ewentualna dzisiejsza porażka zagrozi im opinią drużyny niespełnionej.
A przecież to Manchesterowi bliżej do wyczynu współcześnie niesłychanego. Nikt nie widzi w nich faworyta, wszyscy widzą ich wady, ale mają szansę w cztery sezony dwa razy triumfować i raz przegrać finał najważniejszych klubowych rozgrywek. Nie zdarzyło się to od 35 lat.
Barca jest wielka, ale nie ma ławki. Im dłużej będzie trwał mecz, tym szanse MU będą rosły
Czwarty finał Evry - serca Manchesteru United >