Tak relacjonowaliśmy na żywo mecz Arsenal - Barcelona ?
Rozwiązanie problemu gry na czas (Busacca zakwalifikował tak zagranie van Persiego) przynosi zwykły stoper. Mecz, który teoretycznie trwa 90 minut, to tak naprawdę pomiędzy 48 a 61 minut prawdziwej gry. Reszta czasu upływa na zmianach, ustawianiu piłki, poprawianiu getrów, symulowaniu fauli i kopaniu piłki po gwizdku.
Gdyby do futbolu wprowadzono czas rzeczywisty - który funkcjonuje np. w rugby - powyższe problemy straciłyby całe znaczenie. Mecz trwałby 60 minut (dwie połowy po 30 minut), a arbiter stopowałby czas w momencie zatrzymania gry.
Takie rozwiązanie to nie tylko zlikwidowanie zjawiska gry na czas, ale też unieważnienie przepisu pozwalającego na doliczenie kilku minut do pierwszej i drugiej połowy spotkania. Ten zwyczaj obnażają przytoczone już statystyki FIFA (mecz trwa de facto 48-61 minut). Gdyby sędzia chciał przedłużeniem rozgrywki wyrównać czas zmarnowany na zmiany itp. musiałby doliczyć co najmniej 15 minut zarówno do pierwszej, jak i drugiej połowy. Obecnie doliczenie choćby 5. minut jest nieczęstym przypadkiem.
Czas rzeczywisty to też wyrównanie szans. Niektóre mecze są obecnie dłuższe od innych o kwadrans, więc nie ma takiej możliwości, by po rozegraniu całego sezonu wszystkie drużyny danej ligi miały za sobą identyczny czas gry. Jest więc prawdopodobne, że w największych ligach pojedyncze zespoły zagrały np. o kolejkę więcej od innych.
Do pomysłu korzystnie odniósł się Jeff Winter, który w przeszłości prowadził spotkania angielskiej Premier League. - Nie ma żadnego powodu, dla którego na stadionach nie mogłyby się pojawić zegary takie, jak w hokeju. Dwie połowy po 30 minut byłyby w porządku - twierdzi.
W przeciwieństwie do idei wprowadzenia technologii wideo i systemu, który sprawdza czy piłka minęła linię bramkową, czas rzeczywisty byłby tak samo osiągalny w Lidze Mistrzów, jak i III lidze polskiej.
Hura. Nie muszę mieć operacji - Wojciech Szczęsny