Stale Solbakken - trener, którego serce przestało bić

- Są w życiu rzeczy ważniejsze niż futbol - mówi Norweg Stale Solbakken od dnia, w którym zapadł w śmierć kliniczną. Wtedy został trenerem. We wtorek jego FC Kopenhaga pokonała 3:1 Panathinaikos Ateny i awansowała do 1/8 finału Ligi Mistrzów.

"Solbakken wchodzi do historii. Z przypominającą szachistę kontrolą nad składem i nutką norweskiej dzikości" - komentuje dziennik "Jyllands-Posten". A tabloid "Ekstra Bladet" dodaje: "To kamień milowy w duńskim futbolu podpisany norweskim piórem". Szefów klubu martwi tylko, że Solbakken niedługo odejdzie. Jego kontrakt po sezonie wygasa, w 2012 r. przejmie od Egila Olsena prowadzenie reprezentacji Norwegii.

Żaden duński zespół nie osiągnął tej fazy LM. - Piszemy historię. Wszystko jest wspaniałe - krzyczał we wtorek rozradowany kapitan zespołu William Kvist. Zwycięstwo gospodarzy ani przez moment nie było zagrożone. Piłkarze zadbali, by trener nie musiał się denerwować, a w jego wypadku to bardzo ważne.

- To cud, że on jeszcze żyje - komentował wydarzenia z 13 marca 2001 roku klubowy lekarz Frank Odgaard. Solbakken, wtedy rozgrywający drużyny, tuż po 33. urodzinach przewrócił się podczas treningu. Lekarz kazał zadzwonić po karetkę, a sam z przerażeniem stwierdził, że nie wyczuwa pulsu.

Masaż serca skończył już w karetce, gdy puls stał się wyczuwalny. Serce Solbakkena nie biło przez 12 minut, piłkarz znalazł się w stanie śmierci klinicznej.

Wszczepiono mu rozrusznik serca. Kariera jednego z najważniejszych norweskich piłkarzy lat 90., 58-krotnego reprezentanta kraju, była skończona. Solbakken na boisku był liderem, dwukrotnie zdobywał mistrzostwo Danii, ale nigdy nie zrobił kariery poza Skandynawią. Epizod w Wimbledonie w sezonie 1997/98 skończył się po sześciu meczach. Choć Norweg strzelił gola West Hamowi i dwukrotnie był wybierany na piłkarza meczu, nie potrafił dogadać się z trenerem Joe Kinnearem i ten wyrzucił go z klubu. - Podczas meczu z Wrexham miałem uwagi do jego taktyki. Nazwał mnie "pieprzonym Norwegiem" i kazał wziąć prysznic. Nie było nam po drodze - wspomina.

Koniec kariery piłkarskiej był początkiem trenerskiej, w której przywódcze cechy charakteru bardzo mu się przydały. Solbakken Kopenhagę trenuje od pięciu lat. Zdobył z nią cztery mistrzostwa kraju i zmierza po piąty (po 19 meczach obecnego sezonu jest pierwsza z przewagą 19 punktów nad drugim Odense i bilansem bramek 50:15). Lubi ustawiać zespół w systemie 4-4-2, dba głównie o defensywę, okazji na strzelenie gola szuka w kontratakach. - W obronie nasza gra jest bliska doskonałości. Niewiele drużyn w Lidze Mistrzów gra w obronie tak dobrze. To daje spokój w pomocy i ataku - mówił we wtorek po awansie, choć Kopenhaga w grupie straciła pięć bramek.

Solbakken słynie z ciętego języka. Na konferencjach nie oszczędza przeciwników ani własnych piłkarzy, jeśli uzna, że zasłużyli na krytykę. Najbardziej dostaje się dziennikarzom. Gdy rok temu po porażce w eliminacjach LM z APOEL-em zespół trafił do Ligi Europejskiej, mówił krytykom: - Przez ostatnie cztery lata rok po roku gramy w europejskich rozgrywkach grupowych. Dzięki nam macie tyle fajnych wyjazdów, że powinniście klepać nas po plecach i mówić, że jesteśmy zwycięzcami, niezależnie od wyników.

Teraz zapewnił im kolejną ciekawą podróż.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.