Liga Mistrzów. Blamaż Lecha, ale zagra ze Spartą Praga

Lech Poznań - Inter Baku 0:1, karne: 9:8. Azerowie zapowiadali, że do Poznania jadą odrobić jednobramkową stratę z pierwszego meczu i tuż przed końcem meczu im się udało. Doprowadzili do dogrywki. A awans Lech zawdzięcza brakowi celności... bramkarza Interu.

Sport.pl na Facebooku! Sprawdź nas ?

W 85. minucie stadion przy Bułgarskiej solidarnie gwizdał na swoich piłkarzy, którzy przez cały mecz zafundowali kibicom pokaz niecelności i nonszalancji w obronie. Jeden z błędów skończył się stratą bramki i dogrywką. Lech zawiódł, a za Robertem Lewandowskim jeszcze długo będą płakać w Poznaniu. Gwizdano potem jeszcze gdy po dogrywce sędzia odgwizdał koniec meczu i zarządził rzuty karne. Szał radości wybuchł gdy w jedenastej serii rzutów karnych Krzysztof Kotorowski obronił strzał bramkarza Interu.

Przed meczem trenerowi Zielińskiemu spokój mąciła głównie kontuzja Tomasza Bandrowskiego. Poradził sobie wystawiając dwóch defensywnych pomocników Dmitrije Injaca i Ivana Djurdjevicia. - To twardzi, waleczni piłkarze, a w tym meczu tacy się przydadzą - mówił przed meczem. W pierwszym kwadransie wydawało się, że podjął słuszną decyzję, bo Azerowie, którzy przyjechali do Poznania z zamiarem odrobienia jednobramkowej straty z pierwszego meczu, rzadko dotykali piłkę.

Lech zaczął mecz z animuszem. Dobrych okazji pod bramką nie wykorzystali Artur Wichniarek i Sławomir Peszko. Jak w transie bronił gruziński bramkarz Interu Giorgi Lomaia, który trzy razy wybijał mocne strzały z linii bramkowej.

Lech przeważał, ale z biegiem czasu zaczął popełniać błędy. Kilka razy Azerowie łatwo przedostawali się pod bramkę. Ale im bliżej byli pola karnego tym bardziej niedokładnie zagrywali. Pod bramką Lecha tracili głowę i podawali do nikogo, albo strzelali wysoko nad bramką. W 22. minucie po błędzie obrony i szybkiej kontrze w sytuacji sam na sam z Krzysztofem Kotorowskim znalazł się napastnik Interu Robertas Poskus, ale gdy dobiegł do piłki, ledwo w nią trafił i ta poszybowała w trybuny.

Lech najlepszą okazję przed przerwą miał w 34. minucie, ale tak jak w kilku innych sytuacjach Arturowi Wichniarkowi zabrakło szczęścia. Strzał minął bramkarza Lomaię, ale trafił w poprzeczkę.

Po przerwie Lech kontynuował niecelne ostrzeliwanie azerskiej bramki. Przewaga poznaniaków w posiadaniu piłki była miażdżąca. Gospodarze dość spokojnie rozgrywali piłkę na połowie Interu, a rywale próbowali im w tym przeszkadzać. Taktyka gości polegała na obronie ośmioma piłkarzami i pozostawienie dwóch napastników w okolicy linii środkowej. Przy jakimkolwiek przejęciu obrońcy bez zastanowienia wykopywali piłkę daleko do przodu.

Mało brakowało, a taka gra przyniosłaby efekt już w 66. minucie. Zlatanow przypadkiem nie był na pozycji spalonej. Był tak zaskoczony, że Manuel Arboleda zdążył dobiec do piłki, z całej siły próbował ją wybić, ale trafił w Azera. Piłka przelobowała Kotorowskiego i sprzed linii bramkowej wybił ją jeden z obrońców Lecha.

Najsłabszy na boisku był zastępujący Bandrowskiego Djurdjević, który kompletnie nie radził sobie z powstrzymywaniem rywali. To jego straty i nieudany próby zatrzymania akcji kończyły się groźnymi sytuacjami pod bramką Lecha. A z biegiem czasu było ich coraz więcej.

Katastrofa zdarzyła się w 85. minucie. Z boiska zszedł zmęczony Poskus, a zmienił go Łotysz Girts Karlsons. Nowy napastnik w pierwszym kontakcie z piłką zdobył gola. Po dośrodkowaniu z prawej strony wszyscy obrońcy Lecha patrzyli jaki piłka leci do jednego z napastników Interu. Zablokowany strzał trafił do niekrytego Łotysza, który z bliska nie dał szans Kotorowskiemu.

Kupieni niedawno napastnicy zagrać w tym meczu nie mogli, bo Rudnevs grał już w eliminacjach, ani Tshibamba przyszedł do klubu kilka dni temu. Dlatego zmiana najlepszego wśród poznaniaków Artura Wichniarka - jedynego napastnika Lecha na boisku - wydawała się ryzykowna. Ale gdy schodził, Lech jeszcze remisował.

Dopiero w dogrywce trener Zieliński zmienił Djurdjevicia na Jakuba Wilka. Wprowadzenie ofensywnego piłkarza wydawało się koniecznością. Jacek Kiełb, który wszedł na boisko za Wichniarka miał nawet okazję do zdobycia gola, ale, podobnie jak przez cały mecz koledzy, nie trafił.

Pod koniec meczu obie drużyny wyraźnie opadły z sił, a piłkarzy łapały skurcze. Tempo meczu stało się spacerowe. Goście wyraźnie bronili wyniku. Najwięcej ochoty do gry miał Jacek Kiełb, ale był pod bramką rywali niedokładny.

Seria rzutów karnych była horrorem. Aż jedenaście razy piłkarze obu drużyn wykonywali jedenastkę. W końcu musieli strzelać bramkarze. Krzysztof Kotorowski najpierw zmylił Lomaię, a po chwili obronił jego strzał.

Lech za tydzień w pierwszym meczu trzeciej rundy eliminacji zagra ze Spartą Praga.

Relację Z czuba z meczu Lech - Inter Baku ? znajdziesz tutaj

Więcej o:
Copyright © Agora SA